Rozmawiałam dzisiaj z Grzegorzem Sztwiertnią, którego bardzo cenię i uważam za artystę - mimo - wszystko niedocenionego, bo hermetycznego, drążącego nieustannie kilka wątków w sposób wysoce nieortodoksyjny. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej niż powierzchowne wiadomości o projekcie, który Grzegorz realizuje z Patrycją Sikorą i Piotrem Stasiowskim z Wrocławia. Jego tytuł to "Latające Muzeum" - podsumowanie dotychczasowych zainteresowań, pasji i fascynacji Sztwiertni. Dotyczy głównie sztuki akcji, performance, wręcz teatru.
Grzegorz posługuje się tutaj cytatami, nawiązaniami, powtórzeniami, tak dyskutowanymi dzisiaj "renactments". Postaram się napisać o tym projekcie więcej, bo bardzo inspirujący, a w gruncie rzeczy - mimo że miałoby go realizować powstające warszawskie muzeum sztuki współczesnej - to mało kto o nim wie. A Grzegorz ze swoimi pracownikami - wciąż go realizują.
W dzisiejszej rozmowie zeszlismy własnie na temat uzupełnień i dodatków. I dopiero wtedy uswiadomiłam sobie jak swietnym pomysłem jest wystawa będąca suplementem do czegoś. To cos, to główne, nie musi przecież w ogóle istnieć.
31.1.07
bez właściwości
Czytałam dzisiaj w Internecie dyskusję na temat głośnej ostatnio ksiązki "Rewolucja u bram" - pisma przedrewolucyjne Lenina ze wstępem i posłowiem Ziżka. Przebudzenie lewicy - szalenie potrzebne w naszym kraju o mentalnosci i horyzontach piwniczki na ziemniaki, ale dlaczego publikować Ziżka i Lenina? Dlaczego taki chwyt pod publiczkę? Dlaczego świadome wykorzystanie mediów? Dlaczego odwracanie się od postawy np. Deborda unikającego jakichkolwiek związków ze "spektaklem" i świadome lansowanie się, PR przez kulturę popularną?
Trafiłam na tekst Andrzeja Szahaja: http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=254&year=2007&nrw=147&art=432. A w nim pochwała Michaela Walzera - jak pisze Szahaj - jest to: jego "ulubiony lewicujący liberał wiecznie niezadowolony z liberalizmu". A z Walzera cytuje to: "Chwalę więc niewyraźnych, tych, którzy nauczyli się dzielić włos na czworo. Permanentne wątpliwości, jakie nimi rządzą, powodują, że dla śniących o "mocnej tożsamości" i "ostrej polityce" wydają się pozbawieni jakichkolwiek właściwości". No i to jest miód na moje serce... To jest to: pochwała niezdecycowania, wątpliwości, niewyraźności...
Trafiłam na tekst Andrzeja Szahaja: http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=254&year=2007&nrw=147&art=432. A w nim pochwała Michaela Walzera - jak pisze Szahaj - jest to: jego "ulubiony lewicujący liberał wiecznie niezadowolony z liberalizmu". A z Walzera cytuje to: "Chwalę więc niewyraźnych, tych, którzy nauczyli się dzielić włos na czworo. Permanentne wątpliwości, jakie nimi rządzą, powodują, że dla śniących o "mocnej tożsamości" i "ostrej polityce" wydają się pozbawieni jakichkolwiek właściwości". No i to jest miód na moje serce... To jest to: pochwała niezdecycowania, wątpliwości, niewyraźności...
29.1.07
Dekretowanie
Spotkałam się ostatnio ze zdaniem, że jako krytyk - dekretuję, że moje słowa mają siłę i moc sprawczą. Bardzo mnie to zaciekawiło, bo jako krytyk działający od 1989 roku nigdy nie spotkałam się ze swiadectwem tej mocy. Napisałam wiele tekstów, wielu z nich w ogóle już nie pamiętam, do wielu pewnie bym się już nie przyznała. Publikowałam w wielu tytułach, próbowalam nawet w prasie codziennej, przed którą zresztą nieustannie kapitulowałam, tak zresztą jak przed prasą pop-kulturową: nie potrafiłam się dostosować do jej wymogów.
Nieustannie towarzyszyło mi poczucie pewnego bezsensu działalności, działania na kompletnym marginesie tego, co interesuje społeczeństwo. Pamiętam zawsze wyraz twarzy znajomych, kiedy mówiłam im, czym się zajmuję: "aha, pisaniem."
Przekonanie o tym, że mam jakąkolwiek siłę dekretowania czegokolwiek wyraził ostatnio bardzo fetowany artysta, występujący z pozycji władzy, bo: popularny, opisywany, ceniony, dyskutowany, wystawiający w wielu dobrych i znanych miejscach, na dokładkę wspierany orzez najsilniejszą i najbardziej opiniotwórczą galerię w Polsce, wystarczy skrót: FGF. Gdzie ja ze swoimi skrupułami i nieśmałoscią, i brakiem międzynarodowych kontaktów, i z zerowym rozeznaniem w rynku sztuki mogę przystępować do konkurowania z nimi? Smiechu warte. Artysta, który - dodatkowo - reprezentował ostatnio Polskę w jej oficjalnym pawilonie na Biennale w Wenecji.
Słowa te wypowiedział Artur Zmijewski, którego bardzo cenię za... teksty i wywiady. Cały hałas natomiast wokół jego "Powtórzenia" z Biennale w Wenecji 2005 uważam za przesadny. Pewnie napiszę o tym. Na razie jednak muszę się zastanowić. Zastanawiam się juz zresztą od długiego czasu i zaden tekst mi z tego nie wychodzi.
Nieustannie towarzyszyło mi poczucie pewnego bezsensu działalności, działania na kompletnym marginesie tego, co interesuje społeczeństwo. Pamiętam zawsze wyraz twarzy znajomych, kiedy mówiłam im, czym się zajmuję: "aha, pisaniem."
Przekonanie o tym, że mam jakąkolwiek siłę dekretowania czegokolwiek wyraził ostatnio bardzo fetowany artysta, występujący z pozycji władzy, bo: popularny, opisywany, ceniony, dyskutowany, wystawiający w wielu dobrych i znanych miejscach, na dokładkę wspierany orzez najsilniejszą i najbardziej opiniotwórczą galerię w Polsce, wystarczy skrót: FGF. Gdzie ja ze swoimi skrupułami i nieśmałoscią, i brakiem międzynarodowych kontaktów, i z zerowym rozeznaniem w rynku sztuki mogę przystępować do konkurowania z nimi? Smiechu warte. Artysta, który - dodatkowo - reprezentował ostatnio Polskę w jej oficjalnym pawilonie na Biennale w Wenecji.
Słowa te wypowiedział Artur Zmijewski, którego bardzo cenię za... teksty i wywiady. Cały hałas natomiast wokół jego "Powtórzenia" z Biennale w Wenecji 2005 uważam za przesadny. Pewnie napiszę o tym. Na razie jednak muszę się zastanowić. Zastanawiam się juz zresztą od długiego czasu i zaden tekst mi z tego nie wychodzi.
Wysoki poziom lęku
Kiedyś pewna psycholożka tak określiła jakiś (mój) typ osobowości. Czy ja do tego pasuję? No nie, to już przesada! Lęk, nieśmiałość i melancholia jako sposób na uprawianie krytyki?A dlaczego nie? Kiedy rozmawiam z artystami, nie ma takiego, który by nie wyznał, że był nieśmiały. (To taka sama właściwie prawidłowość jak z kobietami, z którymi przeprowadzają wywiady pisma kolorowe. Każda z nich w dzieciństwie właśnie nie była nieśmiała, ale każda z nich była - co ciekawe - chłopczycą, wspinała się na drzewa, ganiała. Ja chłopczycą nie byłam, więc kariery pop-kulturowej nie zrobię. Tak czy owak - wracając do tematu - jak aktorki czy piosenkarki, które zrobiły karierę, stroniły od niesmiałych dziewczynek w dzieciństwie, tak artyści przeżywali we wczesnym wieku katusze nieśmiałości...) Tak samo jednak... aktorzy, każdy z nich deklaruje, że został aktorem, bo był nieśmiały i żeby coś z tą nieśmiałością zrobić. Skoro aktorzy mogą, to dlaczego nie krytyk?
A teraz coś w związku z krytyką - a będzie w przyszłości tego wiele. Polska krytyka cierpi na kompleks pisania szkolnego, bez indywidualności, z kompleksem dobrego ucznia, wytworu szkoły polskiej, to znaczy tego, żeby wykazać się koniecznymi do uwiarygodnienia lekturami i bezpieczną bezrefleksyjnością. Oczywiście, i tak się mocno polepszyło. Lepsze teksty przeintelektualizowane niż teksty bezmyślne zupełnie jak to dawniej bywało. Zawsze zdumiewał mnie fakt, że historykami sztuki zostają osoby pozbawione elementarnej wrażliwości na sztukę. Tak samo z krytykami. Na przykład taka intuicja. Jest przecież bardzo ważna, niezbędna wprost, żeby radzić sobie ze sztuką. Intuicji się nie ceni w naszej zatęchłej piwniczce krytyki. Co tam, ważne, żeby odwołać się do kogo trzeba, żeby pisać o czym trzeba. A kto dyktuje co wypada?CDN.
A teraz coś w związku z krytyką - a będzie w przyszłości tego wiele. Polska krytyka cierpi na kompleks pisania szkolnego, bez indywidualności, z kompleksem dobrego ucznia, wytworu szkoły polskiej, to znaczy tego, żeby wykazać się koniecznymi do uwiarygodnienia lekturami i bezpieczną bezrefleksyjnością. Oczywiście, i tak się mocno polepszyło. Lepsze teksty przeintelektualizowane niż teksty bezmyślne zupełnie jak to dawniej bywało. Zawsze zdumiewał mnie fakt, że historykami sztuki zostają osoby pozbawione elementarnej wrażliwości na sztukę. Tak samo z krytykami. Na przykład taka intuicja. Jest przecież bardzo ważna, niezbędna wprost, żeby radzić sobie ze sztuką. Intuicji się nie ceni w naszej zatęchłej piwniczce krytyki. Co tam, ważne, żeby odwołać się do kogo trzeba, żeby pisać o czym trzeba. A kto dyktuje co wypada?CDN.
Melancholiczka
Oto trochę poprawiony wpis z listopada 2006, który napisałam, kiedy postanowiłam załozyć bloga.
A postanowiłam załozyć, bo w tym wszystkim, co się w Polsce pisze o krytykach i co oni wypisują o sobie, brakuje podejścia od srodka. Brakuje pokazania "rozterek" i wahań krytyka, i to nie takich, o jakich pisze krytykant. Brakuje pokazania niemocy krytyka, niemocy, której nie akceptuje Artur Żmijewski, a która jest szalenie ważnym elementem naszej pracy. Niezdecydowania, skrupułów, wahania, niechęci, nieśmiałosci.
Tak pisałam w listopadzie 2006:
Postanowiłam założyć bloga. Jakis czas temu prowadziłam stronę Bunkra Sztuki, na której publikowałam felieton "Krytyk sztuki na skraju załamania nerwowego". Wcześniej jeszcze miałam doświadczenie z pisaniem i publikowaniem na stronie "spamu" słownika (mojego osobistego, składającego się z haseł). Pierwszy tytuł brzmiał - "Co mnie wkurza w sztuce". Moje pisanie do "spamu" skończyło się szybko. Moje pisanie felietonów do Bunkra też się skończyło.
Tutaj otwiera się temat do nowego wpisu, zaczęłam bowiem intensywniej robić wystawy, co od razu odbiło się mniejszą ilością napisanych tekstów. Ta niechęć bynajmniej nie wynika z powodów etycznych - pojawia się bowiem u nas spór czy można być jednocześnie krytykiem i kuratorem. Ten spór dotyczy sztucznie wykreowanego problemu jesli jest to pisanie eseityczne, a nie recenzenckie.
Nie jest to spowoodowane też wypaleniem się, bo pisania mi brakuje. Nie jest tak, że działalnosć kuratorska likwiduje pisarską. Chodzi tylko i wyłącznie o prozaiczny brak czasu. Wracając jednak do felietonów z Bunkra. Wiem, że były czytane i że dawały ludziom do myślenia. Wydaje mi się, że mimo stosunkowo dobrego stanu, w jakim znajduje się krytyka artystyczna w Polsce, brak jednak jej zaplecza w postaci autorefleksji. Moje felietony, w formie pewnie nieśmiało-zgryźliwej (zawsze zarzucano mi brak wyrazistości), usiłowały wejść w tę lukę.Skad tytuł felietonów , który postanowiłam kontynuować - z niezdrowym upodobaniem - w blogu? Odpowiem wykrętnie: lubię czarnowidztwo i defetyzm. Ktoś, już nie pamiętam kto, zarzucił mi sianie defetyzmu jakimś, nie pamiętam jakim tekstem. Wiem tylko, że ten ktoś cytował rzekomo Andrzeja Przywarę, który rzekomo - według tego kogoś - był przeciwny sianiu defetyzmu. Zastanowiło mnie to. Przede wszystkim słowo "defetyzm" - dlaczego akurat ono? Nie mozna użyć jakiegoś łatwiejszego? Ale mniejsza z tym. Postanowiłam siać defetyzm, wlać kroplę dziegciu w morze optymizmu czy raczej bezmyślności polskiej krytyki.
Skąd tytuł wpisu - "Melancholiczka"? To jest mój model uprawiania krytyki. Melancholia. Pamiętam, kiedyś rozmawiałam z Agatą Jakubowską. I Agata powiedziała o sobie, że jest melancholiczką. Tak, ja też jestem. To tłumaczy wszystko. Moje uciekanie od ludzi i moje czasowe włączanie się w rozmaite wydarzenia...
A postanowiłam załozyć, bo w tym wszystkim, co się w Polsce pisze o krytykach i co oni wypisują o sobie, brakuje podejścia od srodka. Brakuje pokazania "rozterek" i wahań krytyka, i to nie takich, o jakich pisze krytykant. Brakuje pokazania niemocy krytyka, niemocy, której nie akceptuje Artur Żmijewski, a która jest szalenie ważnym elementem naszej pracy. Niezdecydowania, skrupułów, wahania, niechęci, nieśmiałosci.
Tak pisałam w listopadzie 2006:
Postanowiłam założyć bloga. Jakis czas temu prowadziłam stronę Bunkra Sztuki, na której publikowałam felieton "Krytyk sztuki na skraju załamania nerwowego". Wcześniej jeszcze miałam doświadczenie z pisaniem i publikowaniem na stronie "spamu" słownika (mojego osobistego, składającego się z haseł). Pierwszy tytuł brzmiał - "Co mnie wkurza w sztuce". Moje pisanie do "spamu" skończyło się szybko. Moje pisanie felietonów do Bunkra też się skończyło.
Tutaj otwiera się temat do nowego wpisu, zaczęłam bowiem intensywniej robić wystawy, co od razu odbiło się mniejszą ilością napisanych tekstów. Ta niechęć bynajmniej nie wynika z powodów etycznych - pojawia się bowiem u nas spór czy można być jednocześnie krytykiem i kuratorem. Ten spór dotyczy sztucznie wykreowanego problemu jesli jest to pisanie eseityczne, a nie recenzenckie.
Nie jest to spowoodowane też wypaleniem się, bo pisania mi brakuje. Nie jest tak, że działalnosć kuratorska likwiduje pisarską. Chodzi tylko i wyłącznie o prozaiczny brak czasu. Wracając jednak do felietonów z Bunkra. Wiem, że były czytane i że dawały ludziom do myślenia. Wydaje mi się, że mimo stosunkowo dobrego stanu, w jakim znajduje się krytyka artystyczna w Polsce, brak jednak jej zaplecza w postaci autorefleksji. Moje felietony, w formie pewnie nieśmiało-zgryźliwej (zawsze zarzucano mi brak wyrazistości), usiłowały wejść w tę lukę.Skad tytuł felietonów , który postanowiłam kontynuować - z niezdrowym upodobaniem - w blogu? Odpowiem wykrętnie: lubię czarnowidztwo i defetyzm. Ktoś, już nie pamiętam kto, zarzucił mi sianie defetyzmu jakimś, nie pamiętam jakim tekstem. Wiem tylko, że ten ktoś cytował rzekomo Andrzeja Przywarę, który rzekomo - według tego kogoś - był przeciwny sianiu defetyzmu. Zastanowiło mnie to. Przede wszystkim słowo "defetyzm" - dlaczego akurat ono? Nie mozna użyć jakiegoś łatwiejszego? Ale mniejsza z tym. Postanowiłam siać defetyzm, wlać kroplę dziegciu w morze optymizmu czy raczej bezmyślności polskiej krytyki.
Skąd tytuł wpisu - "Melancholiczka"? To jest mój model uprawiania krytyki. Melancholia. Pamiętam, kiedyś rozmawiałam z Agatą Jakubowską. I Agata powiedziała o sobie, że jest melancholiczką. Tak, ja też jestem. To tłumaczy wszystko. Moje uciekanie od ludzi i moje czasowe włączanie się w rozmaite wydarzenia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)