Modraszek Kolektyw jest przedsięwzięciem obywatelskim, które ma za cel pokazać, że wspólne działanie ma nie tylko sens i jest społecznie użyteczne, lecz pokazuje władzy, że powinna liczyć się z obywatelami partnera. Jest przy tym działaniem radosnym, optymistycznym, integrującym i pełnym poczucia humoru. Walka o ochronę przyrody i zachowanie niezabudowanych miejsc w mieście nie musi być przecież ponura.
24.5.11
16.5.11
10.5.11
O cierpieniu płynącym z twórczości
Do książek Alaina de Bottona zachęciła mnie nota wydawcy – Czułego Barbarzyńcy (którego właściciel Tomasz Brzozowski występuje w reklamach zupek w proszku). De Botton wspiął się na szczyty popularności sięgając po tematykę szczęścia, świadomego podróżowania i prostego życia. Tekst na okładce nie zostawia niedomówień: zdobył światową sławę jako twórca błyskotliwych, odkrywczych i dowcipnych książek eseistycznych określanych jako „filozofia życia codziennego”, które stały się bestsellerami w wielu krajach. W swych rozległych intelektualnych poszukiwaniach dotyka najistotniejszych niepokojów współczesnego człowieka... Natrafienie na Sztukę podróżowania i Architekturę szczęścia w księgarence Lokatora – miejscu bezkompromisowym w handlowaniu wyłącznie dobrą literaturą – było dodatkową rekomendacją.
Wszystko poszłoby dobrze, książki bym przeczytała i prędko zapomniała (zapominam zresztą o wszystkim, co przeczytam: daje mi to niezwykłą możliwość studiowania tego samego po wielokroć i z jednakowym zainteresowaniem), gdyby nie ciekawość. Zaczęłam szukać więcej na temat tak hojnego dla czytelników, a wcześniej nieznanego mi autora. To, co znalazłam, potwierdziło starą prawdę: twórczość nie musi odpowiadać temu, jakim człowiekiem jest autor. Możesz malować błogie pejzażyki i przypalać papierosem żonę / męża.
Lektura De Bottona daje sporo przyjemności, płynącej z tego, że czytelnik zgadza się z poglądami autora. Inteligentne spostrzeżenia potrafiące otworzyć oczy na rzeczy dotąd niedostrzegane wywołują westchnienia: „no nie, myślę tak samo! Dlaczego wcześniej tego nie napisałam / nie napisałem!”. Na przykład dlaczego podróże są tak ważne. Bo ważne jest wprowadzenie władz myślenia w stan lekkiej dezorientacji. To uspokaja gdy coś dzieje się za oknem pociągu, gdy przesuwa się krajobraz, na którym można zawiesić oko. Wtedy nie odczuwamy konieczności działania, bo dzieje się samo z siebie. Każdy z tym się zgodzi oprócz tych, co mówią "nie" z zasady, na wszystko. I wszystkie te smakowite opowieści, jak niezrealizowana angielska podróż Des Esseintes w Na wspak Huysmansa, jak Flaubert marzący o Egipcie i w końcu do niego trafiający, jak wątłej postury i dziwacznie stawiający kroki Wordsworth odbywający codzienne wędrówki w Krainie Jezior! Takie pisanie daje relaks i rozrywkę i jeszcze coś, co przyczynia się do niebywałej popularności De Bottona.
To nie jest pisanie szczególnie porywające czy angażujące, autor nie mocuje się z własnymi demonami. Czepia się drobiazgów. Zauważył długi blond włos u wezgłowia łóżka i dumał nad tym, że jego właścicielka (bądź właściciel) przebywa już na innym kontynencie. Rzeczowo i bez uniesień. De Botton daje czytelnikom coś ważnego: zamienia nas w swoich wspólników. W nas też drzemią pisarze, skoro mamy takie myśli jak on. Daje nam potwierdzenie, że należymy do wyższej kasty ludzi obytych z kulturą.
Syn głównego bankiera Banku Rotschildów w Zurychu, pochodzi z rodziny Żydów sefardyjskich, wywodzącej się z Kastylii. W wieku ośmiu lat został posłany do szkoły z internatem w Anglii, potem studiował historię i filozofię w Cambridge. Zna francuski, niemiecki i angielski. Zanim zabrał się za eseje, pisał coś w rodzaju powieści. Jest producentem filmowym, dziennikarzem, angażuje się w sprawy związane z wychowywaniem, a także z architekturą. Jego najbardziej znane dzieła to: Jak Proust może zmienić twoje życie (1997), a także O pocieszeniach, jakie daje filozofia (2000), nawiązujące wprost do Boecjusza. Nie korzysta z majątku pozostawionego przez ojca, utrzymuje się z pisania.
Czytelnicy albo go uwielbiają, albo wyśmiewają. Pochwały: przybliża filozofię i literaturę ludziom. Zarzuty: znalazł sposób na trzaskanie książek taśmowo, wpisuje się w kulturę poradnikową „jak żyć” wykorzystując do tego celu „poważną” filozofię i literaturę.
W 2009 roku wygrał konkurs i stał się pisarzem-rezydentem na Heathrow w Londynie. Tydzień mieszkania na lotnisku spędził na obserwacji przepływów i odpływów podróżnych. Owocem specyficznego doświadczenia stała się książka – jakżeby inaczej – Tydzień na lotnisku. Czytelnicy mieli mieszane uczucia. Co tu dużo mówić, nawet jeśli komuś po drodze z tematyką bezpośredniego sponsoringu działalności twórczej – to jest obciach. Zwłaszcza, że Heathrow bardzo zależało na zbudowaniu dobrego wizerunku w sytuacji gdy po przebudowie zdarzyły się spektakularne wpadki. Z drugiej jednak – trochę zabawne: być oficjalnym pisarzem lotniska. De Botton stanął poniekąd w tradycji, w której znaleźli się artyści... kościelni czy dworscy, służący dawnym władzom, jak: Hans Holbein Młodszy czy Francisco Goya. Jak widać, ta linia tradycji nie poskąpiła arcydzieł.
W tym samym 2009 roku De Bottonowi puściły nerwy i napisał na blogu: będę pana nienawidził aż do śmierci. Wybuch został sprowokowany przez recenzję autorstwa Caleba Craina w „New York Timesie”. Wystarczy przeczytać kilka zdań, by się zorientować, że ten De Botton radykalnie oddalił się od pozy wrażliwca i eleganta intelektualnego, jaką zwykł przybierać. To recenzja sprowokowana przez prawie maniakalne pragnienie, by oczerniać autora i perwersyjnie pozbawiać go jakiejkolwiek wartości. Bezprzykładny wybuch wziął się z faktu, że zła recenzja wpłynie na sprzedaż książki Pleasures and Sorrows of Work. Eseista pisał do Craiga: zabił pan moją książkę w Stanach Zjednoczonych. … dwa lata pracy wylądowały na śmieciach z powodu nieszczęsnego tekstu na 900 słów.
I mimo, że można podskoczyć z wrażenia na słowa będę pana nienawidził aż do śmierci, to są one w jakiś sposób uzasadnione. Artyści nie mają jak się bronić przed recenzentami. Co zrobić, gdy recenzent powodowany jest złą wolą, ma zły humor? Zjedzie dzieło odmawiając mu prawa do jakiejkolwiek wartości? Co zrobić gdy recenzent nie ma talentu, wrażliwości, taktu? Są, jak widać jeszcze miejsca w świecie, gdzie krytycy potrafią zaszkodzić żywotnym interesom artystów. Pytanie o granicę – którędy przebiega ta oddzielająca recenzję płynącą ze złej woli od tej, która punktuje rzeczywiste minusy dzieła.
Czy jednak rzeczywiście sprawa jest tak prosta? Recenzenci nie mają wszak łatwego życia. Co wrażliwsi mogą nawet podupaść na zdrowiu borykając się z dylematem: pozbawić artystę godziwego zarobku, bo nie udało mu się dzieło czy nie – i w ten sposób zaprzeczyć swojej własnej działalności jako krytyk. Odejmować chleb od ust dzieciom artysty? Być może dzieło De Bottona jest w oczach Craina bardzo złe i dał temu wyraz bez cienia złośliwości – może nawet dawał autorowi szansę, by ten w przyszłości wziął uwagi do serca i się poprawił.
Z całej tej afery najbardziej rozbawił mnie fakt, że gwałtowna reakcja pisarza ujawniła tak bezpośrednio i bez ogródek finansowe tło literatury dla pięknoduchów.
PS
Sztuka podróżowania jest całkiem sympatyczną, inspirującą książką, o ile przełknie się zwyczaj autora koncentrowania się na sobie i lekki brak poczucia humoru. Podoba mi się zwłaszcza idea przewodnika, który zostałby stworzony wedle osobistych zainteresowań osoby zwiedzającej, a nie według ustalonych hierarchii zabytków i innych obiektów koniecznie do zobaczenia w danym miejscu.
www.alaindebotton.com
Wszystko poszłoby dobrze, książki bym przeczytała i prędko zapomniała (zapominam zresztą o wszystkim, co przeczytam: daje mi to niezwykłą możliwość studiowania tego samego po wielokroć i z jednakowym zainteresowaniem), gdyby nie ciekawość. Zaczęłam szukać więcej na temat tak hojnego dla czytelników, a wcześniej nieznanego mi autora. To, co znalazłam, potwierdziło starą prawdę: twórczość nie musi odpowiadać temu, jakim człowiekiem jest autor. Możesz malować błogie pejzażyki i przypalać papierosem żonę / męża.
Lektura De Bottona daje sporo przyjemności, płynącej z tego, że czytelnik zgadza się z poglądami autora. Inteligentne spostrzeżenia potrafiące otworzyć oczy na rzeczy dotąd niedostrzegane wywołują westchnienia: „no nie, myślę tak samo! Dlaczego wcześniej tego nie napisałam / nie napisałem!”. Na przykład dlaczego podróże są tak ważne. Bo ważne jest wprowadzenie władz myślenia w stan lekkiej dezorientacji. To uspokaja gdy coś dzieje się za oknem pociągu, gdy przesuwa się krajobraz, na którym można zawiesić oko. Wtedy nie odczuwamy konieczności działania, bo dzieje się samo z siebie. Każdy z tym się zgodzi oprócz tych, co mówią "nie" z zasady, na wszystko. I wszystkie te smakowite opowieści, jak niezrealizowana angielska podróż Des Esseintes w Na wspak Huysmansa, jak Flaubert marzący o Egipcie i w końcu do niego trafiający, jak wątłej postury i dziwacznie stawiający kroki Wordsworth odbywający codzienne wędrówki w Krainie Jezior! Takie pisanie daje relaks i rozrywkę i jeszcze coś, co przyczynia się do niebywałej popularności De Bottona.
To nie jest pisanie szczególnie porywające czy angażujące, autor nie mocuje się z własnymi demonami. Czepia się drobiazgów. Zauważył długi blond włos u wezgłowia łóżka i dumał nad tym, że jego właścicielka (bądź właściciel) przebywa już na innym kontynencie. Rzeczowo i bez uniesień. De Botton daje czytelnikom coś ważnego: zamienia nas w swoich wspólników. W nas też drzemią pisarze, skoro mamy takie myśli jak on. Daje nam potwierdzenie, że należymy do wyższej kasty ludzi obytych z kulturą.
Syn głównego bankiera Banku Rotschildów w Zurychu, pochodzi z rodziny Żydów sefardyjskich, wywodzącej się z Kastylii. W wieku ośmiu lat został posłany do szkoły z internatem w Anglii, potem studiował historię i filozofię w Cambridge. Zna francuski, niemiecki i angielski. Zanim zabrał się za eseje, pisał coś w rodzaju powieści. Jest producentem filmowym, dziennikarzem, angażuje się w sprawy związane z wychowywaniem, a także z architekturą. Jego najbardziej znane dzieła to: Jak Proust może zmienić twoje życie (1997), a także O pocieszeniach, jakie daje filozofia (2000), nawiązujące wprost do Boecjusza. Nie korzysta z majątku pozostawionego przez ojca, utrzymuje się z pisania.
Czytelnicy albo go uwielbiają, albo wyśmiewają. Pochwały: przybliża filozofię i literaturę ludziom. Zarzuty: znalazł sposób na trzaskanie książek taśmowo, wpisuje się w kulturę poradnikową „jak żyć” wykorzystując do tego celu „poważną” filozofię i literaturę.
W 2009 roku wygrał konkurs i stał się pisarzem-rezydentem na Heathrow w Londynie. Tydzień mieszkania na lotnisku spędził na obserwacji przepływów i odpływów podróżnych. Owocem specyficznego doświadczenia stała się książka – jakżeby inaczej – Tydzień na lotnisku. Czytelnicy mieli mieszane uczucia. Co tu dużo mówić, nawet jeśli komuś po drodze z tematyką bezpośredniego sponsoringu działalności twórczej – to jest obciach. Zwłaszcza, że Heathrow bardzo zależało na zbudowaniu dobrego wizerunku w sytuacji gdy po przebudowie zdarzyły się spektakularne wpadki. Z drugiej jednak – trochę zabawne: być oficjalnym pisarzem lotniska. De Botton stanął poniekąd w tradycji, w której znaleźli się artyści... kościelni czy dworscy, służący dawnym władzom, jak: Hans Holbein Młodszy czy Francisco Goya. Jak widać, ta linia tradycji nie poskąpiła arcydzieł.
W tym samym 2009 roku De Bottonowi puściły nerwy i napisał na blogu: będę pana nienawidził aż do śmierci. Wybuch został sprowokowany przez recenzję autorstwa Caleba Craina w „New York Timesie”. Wystarczy przeczytać kilka zdań, by się zorientować, że ten De Botton radykalnie oddalił się od pozy wrażliwca i eleganta intelektualnego, jaką zwykł przybierać. To recenzja sprowokowana przez prawie maniakalne pragnienie, by oczerniać autora i perwersyjnie pozbawiać go jakiejkolwiek wartości. Bezprzykładny wybuch wziął się z faktu, że zła recenzja wpłynie na sprzedaż książki Pleasures and Sorrows of Work. Eseista pisał do Craiga: zabił pan moją książkę w Stanach Zjednoczonych. … dwa lata pracy wylądowały na śmieciach z powodu nieszczęsnego tekstu na 900 słów.
I mimo, że można podskoczyć z wrażenia na słowa będę pana nienawidził aż do śmierci, to są one w jakiś sposób uzasadnione. Artyści nie mają jak się bronić przed recenzentami. Co zrobić, gdy recenzent powodowany jest złą wolą, ma zły humor? Zjedzie dzieło odmawiając mu prawa do jakiejkolwiek wartości? Co zrobić gdy recenzent nie ma talentu, wrażliwości, taktu? Są, jak widać jeszcze miejsca w świecie, gdzie krytycy potrafią zaszkodzić żywotnym interesom artystów. Pytanie o granicę – którędy przebiega ta oddzielająca recenzję płynącą ze złej woli od tej, która punktuje rzeczywiste minusy dzieła.
Czy jednak rzeczywiście sprawa jest tak prosta? Recenzenci nie mają wszak łatwego życia. Co wrażliwsi mogą nawet podupaść na zdrowiu borykając się z dylematem: pozbawić artystę godziwego zarobku, bo nie udało mu się dzieło czy nie – i w ten sposób zaprzeczyć swojej własnej działalności jako krytyk. Odejmować chleb od ust dzieciom artysty? Być może dzieło De Bottona jest w oczach Craina bardzo złe i dał temu wyraz bez cienia złośliwości – może nawet dawał autorowi szansę, by ten w przyszłości wziął uwagi do serca i się poprawił.
Z całej tej afery najbardziej rozbawił mnie fakt, że gwałtowna reakcja pisarza ujawniła tak bezpośrednio i bez ogródek finansowe tło literatury dla pięknoduchów.
PS
Sztuka podróżowania jest całkiem sympatyczną, inspirującą książką, o ile przełknie się zwyczaj autora koncentrowania się na sobie i lekki brak poczucia humoru. Podoba mi się zwłaszcza idea przewodnika, który zostałby stworzony wedle osobistych zainteresowań osoby zwiedzającej, a nie według ustalonych hierarchii zabytków i innych obiektów koniecznie do zobaczenia w danym miejscu.
www.alaindebotton.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)