10.11.08

Nienawiść samego siebie

Jakiś czas temu Dorota Masłowska udzieliła wywiadu Justynie Sobolewskiej, ukazał się on w magazynie Kultura „Dziennika” (16.10.2008). Wywiad poprzedzał i anonsował wydanie nowej sztuki teatralnej „Między nami dobrze jest” i został oceniony przez recenzenta "Przekroju" jako opowiedzenie się Masłowskiej, widzianej do tej pory jako przedstawicielka obozu „Wyborczej” i cudowne dziecko nagrody Nike, po stronie bardziej niby to bardziej zachowawczej, tradycyjnej, a nawet prawicowej.

Rozśmieszają te zaszeregowania i klasyfikacje. Podobno – a nie czytałam jeszcze sztuki – Masłowska dojrzała, posługuje się eleganckim językiem (obok języka wywiedzionego z popkultury, zepsutego, jakby sprutego przez współczesne ogłupienie i otępienie), porusza poważniejsze tematy niż tylko wyśmiewanie ksenofobii, zaprzaństwa i głupoty, jak patriotyzm we współczesnej Polsce. Pisze o trzech pokoleniach kobiet: babci, mamie i wnuczce, która jest Małą Metalową Dziewczynką. Zapowiada się ciekawie, streszczam tu jednak cudze omówienia. Masłowska mówi: …jest tu moja afirmacja bycia Polką i polskości, totalnie dzisiaj wyszydzonej, zmieszanej z błotem i traktowanej jako skazę, jako policzek wymierzony przez los, przynajmniej w moim pokoleniu. Tym, co uderza w jej afirmacji jest najpierw przekora, potem zaś klasyczny polski masochizm. Polacy nienawidzą samych siebie - mówi pisarka - ja jednak będę ich i siebie kochać. Wbrew temu splotowi nienawiści, braku akceptacji, pragnienia bycia gdzie indziej, autoagresji, jaki cechuje ludzi żyjących nad Wisłą. Kochać ludzi, którzy się nienawidzą?

Mały przykład polskiego pomieszania emocji na własny temat. Pamiętam jak to było, kiedy wyjeżdżając za granicę na początku lat 90., człowiek wstydził się, że jest Polakiem. Bardzo niewygodne uczucie: odkrycie, że nie jest sprawą neutralną to, że jestem tej akurat przynależności. Wstydziłam się, a jednocześnie przeciw temu buntowałam i to wszystko tworzyło trudny do wytrzymania konglomerat emocji. Czasami bywało wesoło, to prawda, na przykład z podsłuchiwaniem rodaków, którzy nie wiedzieli, że ich piękną mowę ktoś rozumie. Jednak traktowanie mnie jako obywatelki III Świata (Francuzi pytający czy w Polsce używamy cyrylicy), porównywanie z chamskimi rodakami, których można było spotkać w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, powodowały, że wolałam się nie afiszować z polskością. Potem, w ciągu dekady i później, sytuacja ulegała poprawie, teraz już nie ma mowy o ukrywaniu polskości z powodu jakiegoś kompleksu. Skądinąd, czytałam na emigranckich blogach dywagacje na temat czy można rozpoznać Polaków zagranicą po wyglądzie. Podobno tak, strój sportowy, plecaki, skarpety i sandały, dziewczyny mają włosy zebrane w kitkę... Mnie się wydaje, że często jesteśmy już nieodróżnialni. Moim pragnieniem zagranicą zawsze było wtopienie się w tłum, bycie nierozpoznawalną. Dlatego też nie pragnę pojechać do Azji czy Afryki, gdzie moja obcość będzie świecić w oczy. Dumna byłam kiedy pytano mnie o ulicę, wydawało mi się to komplementem. Pewnie też wynikało z kompleksu.

Co do Masłowskiej, nie będę oczywiście pisała recenzji z rzeczy, której nie znam, nie będę także wymądrzała się na temat zaskakująco niezepsutej sukcesem pisarki, wciąż młodej, rozwijającej się i – jak ktoś to ujął – niesamowicie bystrej. Co mnie uderzyło, to fakt, że podejmuje motyw Powstania Warszawskiego i - właśnie - nienawiści Polaków do samych siebie. Powstanie Warszawskie ciągle wywołuje dyskusje na temat jego sensu, sensu wszczęcia walki w sytuacji wątpliwej, posłania na pewną śmierć tysięcy ludzi. Powodem do dyskusji pewnie będzie jeszcze długo, bo stanowi przykład emblematycznego polskiego zachowania: walka w sytuacji gdy uratować można więcej rezygnując z niej, walka tylko o honor. Kto powiedział, że Polacy są gotowi do poświęcenia życia tylko za komplement? Znowu odzywa się ten idiotyczny kompleks? Mimo wszystko przykładanie do niego tak wielkiej wagi, jako wydarzenia symbolicznego, wręcz i formacyjnego dla pokolenia ludzi dojrzewających w czasach wojny, a przeżywających swoje dorosłe życie w Polsce Ludowej, wydaje mi się przesadą. Nieważne, Powstanie posiada moc symbolu i tak już zostanie, choć było ono doświadczeniem wąskiej grupy ludzi i nie dotyczyło wielkiego mnóstwa Polaków uwikłanych w wojnę, naznaczonych nie mniej ważnymi doświadczeniami. Właśnie ono stało się legendą pokolenia, i stanowi dzisiaj impuls do dyskusji o polskości.

Na naszych oczach obecnie toczy się jedna z nich, podgrzana książką Jarosława Marka Rymkiewicza „Kinderszenen”, kolejnym po "Wieszaniu" dziełem starszego człowieka, znakomitego poety i profesora literatury, który postanowił gloryfikować masakrę jako siłę napędzającą Polskę i polskość – na wzór praw przyrody. Przypomina mi się w tym kontekście niezwykle interesujący esej Agaty Bielik-Robson o Kaczyńskich i Rymkiewiczu (,,Czy śmierć będzie nowym Bogiem Polaków?'') z jednego z ostatnich wydań "Europy", odkrywający to, co napina podskórnie ideologię polityczną i filozofię polskości w ideowych założeniach PiSu, niewypowiedzianych wprost, ale dających się zrekonstruować. Poglądy Rymkiewicza to pochwała śmierci jako celu życia; śmierci i cierpienia, składania ofiary z życia wobec nicości, bez nadziei na przebłaganie losu, nagrodę, jakiś wymierny efekt działania. Taka ma być istota polskości. Filozofia ta odchodzi od chrześcijańskiej idei zbawienia. A to z kolei może być zaskakujące dla tych, którzy widzą PiS w kontekście Kościoła, czyli prawie wszystkich, łącznie z samym PiS, które w tym kontekście samo zwykło się stawiać. Dzisiaj ta filozofia zaczyna być uznawana za pewną opcję dla ludzi usiłujących wrócić do wielkich pytań i dyskusji na temat Polski.

Jeśli teraz wrócić do nienawiści jaką Polacy żywią do samych siebie, to owo uczucie wiąże się z opisanymi przez Bielik-Robson odniesieniami do filozofii postchrześcijańskiej i śmierci Boga. Filozofka przypomina także i o tym, że na końcu podobnej drogi rozwoju ideologii w Niemczech stał faszyzm... Gdy zestawi się z tym kontekstem uwagi o skomplikowanych uczuciach Polaków do samych siebie, to widać ich nihilizm, wynikający pewnie właśnie z doświadczeń historycznych, z doświadczenia przegranej walki, z której trzeba ujść z honorem... Na tym nie da się budować nowoczesnej tożsamości! Dzisiaj owocem lekcji porażek jest niewiara w powodzenie. Nawet jeśli się wydarzy coś pomyślnego, to Polacy zrobią wszystko, żeby to wydarzenie zdezawuować.

Polacy nienawidzą samych siebie i Polski, bo Polska jawi im się jako konieczność cierpienia, narzekania, samoumartwiania. Nie wypada się cieszyć, nie wypada być zadowolonym. To taka codzienna masakra na indywidualną skalę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz