11.3.09

Przypadek Żemojdzin

Kilka dni temu ze zdumieniem zobaczyłam, że „Gazeta Wyborcza” interesuje się sztuką – i to nie w Warszawie, tylko w Gdańsku. Z jeszcze większym zdumieniem przeczytałam to, co „Wyborcza” opublikowała o pracach Aliny Żemojdzin, które miały zostać pokazane w Łaźni na wystawie zatytułowanej Kobiety awansem. Zdumienie brało się z tego, że po złych doświadczeniach z rolą mediów w organizowaniu nagonek na sztukę współczesną w Polsce czołowy polski dziennik, pragnący się nadal uważać za gazetę poważną, powtarza znane do znudzenia, złe mechanizmy. Pogoń za sensacją, newsem, który przyciągnie uwagę, robi swoje. Przerabialiśmy to w Polsce już tyle razy, że doprawdy „Wyborcza” powinna nabrać doświadczenia i wiedzieć, że nie tędy droga, jeśli zależy jej na traktowaniu kultury i twórców, a także ich widownię poważnie.

Pewnie już wszyscy o tym słyszeli, napiszę więc krótko, że artystka miała tam wystawić pracę, którą wykonała już wcześniej, jako dyplom na gdańskiej ASP, oceniony bardzo dobrze. Praca ta, o ile dobrze relacjonuję, składała się z całej serii kosmetyków do odchudzania, linii „aLine”, z projektem kampanii reklamowej, zdjęciami. Sednem całości jest fakt, że kosmetyki zostały wykonane naprawdę, z dodatkiem autentycznego tłuszczu ludzkiego pozostałego po zabiegu liposuction (czyli odsysania tłuszczu). Przynajmniej tak twierdzi artystka w relacjach prasowych.

Nie podoba mi się idea pracy. Jak słusznie wskazała Iza Kowalczyk czy bardziej szczegółowo Dorota Jarecka, realizacje oparte na podobnych pomysłach, bazujące na ludzkich wydzielinach, już się pojawiały. Tutaj aż rwie się na usta przykład Satysfakcji gwarantowanej Joanny Rajkowskiej. Mnie odrzuca banalność wymowy pracy Żemojdzin, zwłaszcza w zestawieniu z wysiłkiem włożonym w jej przygotowanie, z całą tą rozdętą formą. Z drugiej strony, pewnie taki był zamiar, pustka formy miała odzwierciedlać pustkę i efekciarstwo kultury konsumpcyjnej. W każdym razie praca nijak nie wstrząsa i przy dokonaniach sztuki krytycznej wydaje się być epigońska. Odchudzać ma tłuszcz wzięty z zabiegu odchudzania – no, niezwykłe. Taki pogrobowiec sztuki krytycznej.

Jednak bardziej niż praca młodej artystki bardziej interesuje mnie zdarty już do cna mechanizm reagowania na nią, sprowokowany przez artystkę – znowu (a znamy to z historii Doroty Nieznalskiej) nieświadomie. Media zadziałały, można powiedzieć, na pamięć, nauczywszy się w kwestii rzekomych skandali artystycznych, że się opłaca je wywoływać. Dziennikarka z gdańskiej „Wyborczej” Dorota Karaś rozmawiała z Aliną Żemojdzin i zmontowała artykuł bez zobaczenia jej pracy. Jak twierdzi, nie użyła wobec „aLine” słowa „kontrowersyjny”, nie znaczy to jednak, że nie podgrzała atmosfery, nie stworzyła nastroju oczekiwania na skandal. Artykuł ten opublikowała – i to naprawdę jest zdumiewające – ogólnopolska „Wyborcza”. Dziennikarka relacjonuje zdobywanie tłuszczu ludzkiego przez Alinę Żemojdzin – i w ogóle ten tłuszcz ją najbardziej fascynuje. Nie zapomniała o nazistach wytwarzających mydło z ludzi. Konsumpcjonizm i faszyzm – takie ładne paralele, i do tego jeszcze młoda sympatyczna dziewczyna jako autorka skandalizującego dzieła. Jak widać, tylko w takim kontekście w „Wyborczej” sztuka może pojawić się na eksponowanym miejscu.

Przeczytawszy sensacyjne newsy dyrektor Łaźni, Jadwiga Charzyńska, zdecydowała, że wystawa Aliny Żemojdzin się nie odbędzie. Po co przysparzać sobie kłopotu? „Wyborcza” wyrządza niedźwiedzią przysługę sztuce, Łaźni się udaje uniknąć skandalu, artystka ocalona przed publicznym biczowaniem… No, happy end. Jak widać, wyciągnięto wnioski z nagonki na sztukę, jaka doprowadziła m.in. do tego, że możliwa była sprawa Doroty Nieznalskiej. Tylko czy odpowiednie?

Relacje Wyborczej
Rozmowa z Aliną Żemojdzin

5 komentarzy:

  1. Zgadzam się z tym, że wyrządza się sztuce niedźwiedzią przysługę. Takie jednak są media. karmią się spektakularnymi wydarzeniami, podbarwiają zwykłe sytuacje aby tylko zainteresować jak największą ilość odbiorców. Pamiętajmy, że tu chodzi o czytelników a nie odbiorców sztuki. Media są instytucjami nastawionymi na zysk.

    Sprawa Piramidy Zwierząt, „Pasji” i teraz kremów pokazuje, że za każdym razem wmiatamy problem pod dywan. Awangardowi artyści i reprezentujący ich teoretycy bronią wolności absolutnej, nie mają zamiaru wysłuchać strony przeciwnej. Konserwatyści stoją na straży tradycji, nie dostrzegają, że świat się zmienia. Każdy robi swoje i reaguje po swojemu. Czasem wybucha skandal, zwykle sprowokowany przez artystów. Ponieważ można było go uniknąć nasuwa się podejrzenie, które wykorzystują konserwatyści, że praca powstała dla rozgłosu.
    Doprawdy trudno temu zaprzeczyć, skoro artystom (oraz ich mentorom) nie przyszło do głowy podczas pracy nad dziełem, że dana praca, wykonana w taki a nie inny sposób, wywoła określone reakcje. Albo więc artyści nie znają rzeczywistości i odbiorców (a więc nie powinni się na ich temat wypowiadać), albo chodzi wyłącznie o popularność. A może po prostu artyści przemawiają do „swoich”, a opinia reszty się nie liczy. Znaczyłoby to jednak, że pochylając się na człowiekiem, lekceważą go.

    Artysta i każdy ma prawo stworzyć dzieło (na własną odpowiedzialność), ale kwestia jego publikacji to już inna sprawa, odpowiedzialność przechodzi na innych. Dyrektor galerii ma trudne zadanie, musi znaleźć argumenty w obronie konkretnej pracy, ryzykuje głową.

    Zarówno w przypadku Piramidy jak i Pasji ani mentorzy, ani dyrektorzy galerii nie dostrzegli czym te prace naprawdę są dla ludzi i nie przygotowali się na odparcie zarzutów. To świadczy o idealistycznym i archaicznym traktowaniu sztuki współczesnej. Dziwne, że ma miejsce w takich galeriach. Teraz dyrektor zastosował cenzurę prewencyjną. Wydarzenie miało miejsce, określona praca powstała, zainteresowała media, ale argumenty jakie stoją za tą pracą, najwyraźniej nie są wystarczająco mocne by galeria ryzykowała.

    Jeśli tak, to dlaczego pracę oceniono wysoko? Jeśli galeria nie ma racji, dlaczego nie słyszę protestów uczelni?

    Ma Pani rację, sensacja nie służy sztuce, ale skoro powstają takie dzieła, najwidoczniej gra jest warta świeczki, bo jednak komuś lub czemuś służy. Media robią to, co zwykle, a artysta wiedząc o tym czego trzeba mediom decyduje się na działania takie a nie inne. Jest wolny i gdyby był wrażliwy, pewne skojarzenia przyszłyby mu do głowy, rozważyłby je, a wtedy pewne dzieła stałyby się „niedopomyślenia”. Każdemu różne rzeczy przychodzą do głowy. Nie znaczy to, że je realizuje. A to nie znaczy, że nie jest wolny.

    Proszę zwrócić uwagę, że te prace Katarzyny Kozyry, które nie były przekroczeniem nie funkcjonują w powszechnej świadomości. Nie dzięki nim Katarzyna Kozyra wielką artystką jest. Nasuwa się wniosek, że to co jest ważną współczesną sztuką musi być sensacyjne, a więc muszą zaryzykować i artyści i galerie. Tylko nielicznym artystom uda się stworzyć tą metodą wybitne dzieła. Pióra utalentowanych krytyków mogą zrobić arcydzieła z byle czego, wielu podejmuje się takiego zadania dla sławy, ich naśladowcy robią to bezinteresownie.

    Gorsze wypiera lepsze”. Wydaje mi się, że to problem, który w związku z tymi pracami należałoby przeanalizować. Teraz mamy z jednej strony autocenzurę, z drugiej zmierzch sztuki krytycznej, a przecież chyba nie o to chodzi. To dowód kryzysu na terytorium sztuki. Brak recenzentów, którzy potrafiliby oddzielić ziarno od plew, wielu przekonuje, że plewy to ziarno. Wielka szkoda, że tylko taki wniosek wynika ze zjawiska jakim była/jest sztuka krytyczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, że zamiatamy problem pod dywan.
    Prawie za każdym razem przy dyskusji o sztuce krytycznej mam wrażenie chodzenia dookoła problemu, a nie trafiania w jego sedno. A sama sztuka krytyczna ma trafiać do ludzi, do społeczeństwa – tak rozumiem jej rację istnienia. Nie po to jest krytyczna, żeby marnować swój potencjał, żebyśmy się nią delektowali w wąskim gronie, tylko po to, żeby miała szeroki zasięg rażenia i żeby w efekcie zyskiwała władzę transformowania przynajmniej tego, co ludzie myślą. Stąd też moje pretensje do mediów, że piszą w sposób głupi, nie taki, jak by się pragnęło. Ale czy to w sumie wina mediów? Przecież, jak „b” pisze w komentarzu, nie jest tak trudno przewidzieć, co zainteresuje media i artyści powinni być tego świadomi. Racja, media mogą pisać jak chcą, są przecież nastawione na zysk i przyciągnięcie publiczności.
    A jednak coś zgrzyta. „Wyborcza” przecież miała ambicje, chociaż to już mocno przebrzmiałe blaski, być głosem polskiej inteligencji i chciała ją „wychowywać”, być arbitrem przyzwoitości. To zostało oczywiście co najmniej mocno nadwyrężone, ale pozostało.
    Druga rzecz to fakt, że nie wiem właściwie dla kogo jest przeznaczona / adresowana praca Aliny Żemojdzin. Czy jej krytycyzm nie jest aby pozorny? Nie dano jej szansy, żeby dać do myślenia szerokiemu społeczeństwu, bo ja wiem, paniom, które się odchudzają, np. wystrojonej damie widzianej przeze mnie w delikatesach Alma, która dała się do komórki: „Jestem na diecie!”, nie uratuje żadnej nastolatki przed bulimią czy anoreksją. Tak więc praca jest adresowana do profesorów ASP i art worldu w ogóle, który wie jak ją czytać.
    Co do Kozyry, myślę, że wielką artystką jest mniej więcej od Łaźni i Święta Wiosny.
    Co do recenzowania, nie tylko zresztą sztuki krytycznej, to jeszcze ogólna uwaga: zapominamy o prostej prawidłowości, że im łatwiej i więcej można o dziele napisać, tym większa groźba, że jest ono słabe.
    Co do dyrektorów – wałkowaliśmy to wielokrotnie. Zawsze stoją na przegranej pozycji w kwestii, zawsze obrywają. Nie znaczy to, że zawsze ich rozgrzeszam, ale są odpowiedzialni za instytucje (no i za swoje stołki).

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy18/3/09 15:46

    Czy to nie jest tak, że oczekuje Pani autocenzury od ogólnopolskiego dziennika? Przeczytałam dokładnie tekst, który ukazał się w gazecie i który tak bardzo Panią wzburzył. Wyciąganie skandalicznego wątku? Przecież on jest częścią tej pracy, dziennikarka go nie wymyśliła. Brak głębokiej analizy? A czy działanie artystki warte głębokiej analizy? Czy w ogóle by ją wytrzymało? Mnie uderzyła gra artystki na "wydarzenie". W końcu to ona udziela wywiadu, wpuszcza w media idiotyczną historyjkę jakimś Tajemniczym Facecie ze Słoikiem...Przecież to ewidentne, że odrobina medialnego hałasu była wliczona w jej strategię.To nie gazeta robi gębę polskiej sztuce, obawiam się, że to Żemojdzin ją robi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy18/4/09 21:37

    No właśnie, zgadzam się z Anonimowym, bowiem w tym hałasie, nikt nie sprostował, że wystawa "28 dni", której elementem miał byc 2-godzinny(sic!) pokaz Żemojdzin, odbyła się, artystka a raczej jej promotor z założenia uruchomili taką awanturę i nawet tego nie ukrywają (patrz wywiad na OBIEGU,) gdzie Klaman mówi jasno, że do Warszawy można się przebić tylko przez skanadal. Wystawa "28 dni" "oberwała" w brukowacach za skandaliczne treści, "oberwał" też prezydent, że niemoralne wystawy toleruje i marnuje na nie pieniądze podatników.
    A wracając do Żemjdzin - to chcę zwrócić uwagę, że nie te słoiki z kremem były głównym elementem tego dzieła, ale oprawa medialna. Moi drodzy, jesli ktoś przynosi kiczowaty obraz do galerii i nikt nie chce go tam wystawić, nikogo to nie dziwi, ale gdy artystka proponuje kicz intelektualny, słyszymy o cenzurze. czas najwyższy zwerfikować to co dzieje się tzw. sztuce krytycznej i nie bać się oddzielać plew od ziarna

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy15/1/10 00:32

    To co pisze Pani Dorota Karaś, nie trzeba brać na serio.

    OdpowiedzUsuń