Orońsko, rzeźba Teresy Murak
Orońsko, rzeźba Krzysztofa Bednarskiego
Jeszcze raz powracam do wizyty w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Zawsze przyjazd tam jest niezwykłym przeżyciem. Park jest miejscem jedynym w swoim rodzaju, bardzo malowniczym, pełnym starych drzew i bardzo dobrej energii (istnieje legenda o orońskich czakramach). Do tego jednak dochodzi realna i wyjątkowa kolekcja współczesnej rzeźby polskiej. Rzeźb jest naprawdę wiele, w gruncie rzeczy powszechna opinia głosi, że za dużo. Często wchodzą sobie w paradę, przeszkadzają sobie, jak na trawniku przed dworkiem Brandta, gdzie pojawiła się wściekle niebieska laska Krzysztofa Bednarskiego, obrośnięta mrowiem mniejszych laseczek (jak w opowieściach, którymi straszy się dzieci), która psuje kontekst dla świetnej pracy artystki z Norwegii Marit Arnekleiv, z drewnianymi schodami, na których wszyscy lubią siadać, pozować do zdjęć, grzać się w słońcu, patrzeć na otoczenie.
Jednak właśnie to niezwykłe nagromadzenie rzeźb, tę wręcz geologiczną ekspozycję ukazującą na konkretnych przykładach dzieje rzeźby w Polsce, uważam za unikalną. Jak relacjonowano mi ostatnio, są chętni, by ten stan rzeczy zmienić. Moim zdaniem, mija się z celem pragnienie, by plenerową ekspozycję uporządkować. Stałaby się wtedy jedną z wielu na świecie ekspozycji tematycznych, zrobionych wg jednego projektu. Tak jak z wnętrzami mieszkań, z których zdecydowanie bardziej cenię, te, których wyposażenie narasta w miarę wydarzeń życiowych mieszkańca niż te, które są zrealizowane z żelazną konsekwencją, zaprojektowane przez projektanta wnętrz (oczywiście, zaprzyjaźnionego i oczywiście we współpracy z właścicielami lokum). Tymczasem to właśnie spontaniczne narastanie kolekcji odzwierciedla dzieje samego Centrum Rzeźby i fluktuacje nie tylko stylów rzeźbiarskich, ale i samego pisania o rzeźbie, jej interpretacji. Pokazuje także style wystawiennicze i sposoby myślenia przez rzeźbiarzy o przestrzeni.
W ramach tegorocznego pleneru polsko-norweskiego „Inside out / Outside in” pojawiło się tam kilka prac, które poruszają problemy natury ogólniejszej. Pierwsza to performance Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca. Zasadniczy znak zapytania dotyczy kwestii czy to działanie jest jeszcze performance. Moim zdaniem nie, ale mniejsza o to. Artyści zaprosili wszystkich uczestników projektu polsko-norweskiego na party, podczas którego częstowali żywnością wegańską. Wydarzenie to miało za cel propagowanie żywności bezmięsnej i wegańskiej. Przyjemna i sympatyczna akcja, za cel mająca last but not least umożliwienie spotkania ze sobą różnych ludzi. Doskonały przykład zastosowania estetyki relacyjnej, aczkolwiek jestem pewna, że porównanie to nie jest najważniejszym elementem interpretacji pracy. Jeśli chodzi o jej przesłanie i do kogo jest adresowana: akcja odbywa się w ramach seminarium teoretycznego. Zaprasza się na nią wąską, ściśle wyliczoną grupę. Grupę elitarną. Są to ludzie sztuki, uczestnicy wydarzenia. Czy zatem Czekalskiej i Golcowi rzeczywiście zależy na popularyzacji wegetarianizmu? Nie za wszelką cenę, jak wynika z akcji. Wynika z niej, że zależy im bardziej na propagowaniu idei wśród wyselekcjonowanych ludzi, którzy są opiniotwórczy i mogliby ideę ponieść dalej. Elitaryzm. o którym łatwo się zapomina.
Ela Jabłońska miała znakomity pomysł, który nie miał szansy na wcielenie w rzeczywistość. Otóż, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku zostało ulokowane w centrum Polski, niedaleko Radomia, Polski nie nazwanej protekcjonalna nazwą „Polska B”, ale będącej domeną małych miasteczek i jednak – biedy, niekoniecznie samych tylko mieszkańców, ale i po prostu biedy infrastrukturalnej, państwa. Ludzie w jej miejscowościacj, nie tylko wsiach i miasteczkach, ale i większych miastach, w biedniejszych dzielnicach, mają zwyczaj kupować towar na kredyt – w skromnych sklepikach, rzeczy podstawowe do przeżycia: chleb, mąka itp. Artystka zaplanowała, żeby kwotę przeznaczoną na realizację dzieła wydać na spłacanie zeszytowych długów w kilku sklepach znajdujących się w okolicy Orońska. Byłby z tego znakomity, niewidoczny projekt, artystka jako „niewidzialna ręka”, nie nagłaśniany, po postu kilku klientów przeżyłoby szok przychodząc do sklepu i dowiadując się, że nie mają już długu. Jak w filmie.
Lecz to miała być sztuka, nie film. Nie udało się. Wymogi dotyczące rozliczenia projektu spowodowały konieczność umieszczenia pracy w obrębie galerii. A przecież intencje kuratorów całego projektu były przeciwne! Deklarowali bowiem, że są zainteresowani akcjami interwencyjnymi, wychodzeniem poza galerię, poszukiwaniem nowej publiczności i niestandardowym procesem prezentacji. Okazało się, że realna praca społeczna wykracza poza możliwości tolerancji instytucji. W zamian za to Elżbieta urządziła regał w muzeum, gdzie znalazły się produkty spożywcze pierwszej potrzeby (mąka, makaron, oliwa – zupełnie jak z Biedronki). Można je sobie brać pod warunkiem wpisania się do specjalnego zeszytu. Tak więc z pierwotnego projektu nie ocalało nic. Nie ma solidarności z potrzebującymi i niezobowiązującej pomocy dla nich. Jest za to banalna w gruncie rzeczy praca, która pobudza cynizm pewnej grupy odbiorców. Można zrobić reportaż na temat rzekomo zaangażowanej sztuki i tego, jak regał Eli Jabłońskiej wzbogaca kuchenne zasoby (inna rzecz, że nędznie opłacanych) pracowników Centrum Rzeźby Polskiej. Tutaj rodzi się pytanie o odpowiedzialność instytucji za kształt zaproponowanych dzieł. Jestem przekonana, że samo CRP Orońsko wolałoby mieć pracę w pierwotnym kształcie, która niewątpliwie zapisałaby instytucję w kronikach historii sztuki w Polsce. Czy na pewno wykorzystano wszystkie sposoby, by umożliwić jego realizację? „Nie da się” – to namolny i zbyt łatwy refren działania polskich instytucji.
Teresa Murak stworzyła nową pracę w miejsce realizacji Słońce wschodzi z ziemi. Eulalia Domanowska w swoim omówieniu projektu polsko-norweskiego pisze, że powinno się przedyskutować kwestię odpowiedzialności artysty za losy własnego dzieła w obrębie instytucji. Uważam, że to bardzo ważna sprawa. Dzieło znajdujące się w instytucji, mające już swoje miejsce w historii sztuki najnowszej, będące do dyspozycji publiczności, nie jest prywatną własnością artysty, nawet jeżeli umowa opiewa inaczej. Artysta nie może po prostu wchodzić na wystawę, niszczyć jedno dzieło bez uzgodnienia z kimkolwiek i wykonywać następne angażując w to potężne środki, których zwrotu domaga się od instytucji. Nawet jeżeli jego decyzje byłyby jak najbardziej uzasadnione przemianami w jego twórczości, to nie ma on prawa niszczyć czegoś, co stało się dobrem wspólnym. To dowód arogancji wynikającej ze skupienia się wyłącznie na własnej twórczości. Artysta ma do tego prawo ale instytucja nie może mu w tym towarzyszyć. Niezależnie od rodzaju umowy, jaki podpisała instytucja z autorem dzieła, dzieło staje się czymś więcej niż tylko utworem autora. W przypadku dzieła wybitnej artystki Teresy Murak wchodzi w grę jedna w najlepszych realizacji w przestrzeni otwartej, która uległa zniszczeniu, bo artystka zapragnęła miejsce po nim wypełnić nową pracą. Ta nowa praca ta, mimo wartości, jest gorsza od poprzedniej. Pozostaje pytanie: czy artyści rzeczywiście mogą rozporządzać swoimi dziełami nawet jeżeli znajdują się one w kolekcji instytucji publicznych i oddane są do użytku publicznego, np. w parku w Orońsku? Trudno mi zrozumieć jakim sposobem Centrum Rzeźby Polskiej mogło się zgodzić na taką zmianę...
Też bardzo lubię Centrum Rzeźby w Orońsku. Odwiedzam je przynajmniej raz do roku, zarówno aby zobaczyć wystawy ale też pobyć właśnie w parku. Moja rodzina bardzo lubi to miejsce. Rozmieszczone rzeźby, nawet w sporej ilości, nie przeszkadzają mi.
OdpowiedzUsuńA mam jeszcze takie pytanie techniczne. Nowe wpisy na tym blogu pojawiają się z dużym opóźnieniem, choć mam informację, że nowy post jest już dodany. Czy to tak ma być?
Dobrą energię to mają rzeźby krasnali we Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńO! Wroclawskie krasnoludki sa ok. Natomiast rzezb w Oronsku nie rozumiem a estetycznie to mi sie po prostu nie po dobaja... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNiespa: masz na myśli komentarze czytelników, a nie moje wpisy? Z komentarzami jest tak, że czekają na moją moderację. Nie wynika to bynajmniej z faktu, że chcę je cenzurować, ale z powodu tego, że zasypywano mnie Viagrowym spamem, który teraz odsiewam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Tak tak,Krasnale są najlepsze. A jeszcze lepiej jak to są poznańskie the Krasnals. Znacie?(na pewno...) Lubicie? (co niektórzy zapewne nienawidzą, bo są 'niewygodni'...)
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o krasnoludki, to polecam The Krasnals, bardzo fajny blog
OdpowiedzUsuńhttp://thekrasnals-pl.blogspot.com/
Moim zdaniem dobrze, że się zgodziło. Instytucjonalność sztuki w Polsce jest zdecydowanie zbyt duża. Zbyt duże znaczenie ma to z jakim urzędem ma się kontakt, gdzie się studiowało. Co to za różnica ? Orzekanie drogą administracyjną na temat bytu lub niebytu danego dzieła stwarza nierówne szanse dla artystów tworzących z dala od większych ośrodków, nazwijmy to : urzędowych.
OdpowiedzUsuńDobra energia krasnali w Krakowie.
Hmmm...jednak wolę te Krasnale co malują.
No cóż, wartkiej dyskusji o sztuce się tu raczj nie poprowadzi...
OdpowiedzUsuńwartka nie zawsze znaczy wartościowa :)
OdpowiedzUsuńtaa... właśnie: instytucjonalność sztuki... Co to w ogóle za zbitek słowny?Sztuka powinna być wolna, ale niestety tę wolność można sobie zapewnić tylko poprzez bycie anonimowym. Jak w/w Krasnale(te malujące). Bo wtedy nikt nie zaskarży o obrazę, wykorzystanie wizerunku czy inne bzdury. Z takimi problemami już dawno sobie poradzono, a jak nie, to np w USA to artysta by podał do sądu za ograniczanie swobody wypowiedzi!
OdpowiedzUsuńnie czepiajmy się słówek- wartka ale na poziomie, myslałam,że to w domyśle mogę pozostawić:)
OdpowiedzUsuńJaka sztuka, taka dyskusja.
OdpowiedzUsuńMiło mi z powodu tylu komentarzy, jakie - mam nadzieję - spowodował ten wpis. Domaganie się dyskusji jest także jak najbardziej po mojej myśli. Jednak przykro mi, ale nie widzę w Waszych głosach większego odniesienia do tego, o czym pisałam we wpisie na blogu.
OdpowiedzUsuńPrzypomnę: było o parku w Orońsku, który jest niezwykle cennym, ale jednocześnie zapełnionym rzeźbami do granic możliwości świadectwem przemian polskiej sztuki od 1966 i powstaje pytanie co z tą kolekcją dalej zrobić.
Dalej: napisałam o kilku realizacjach z ostatniej wystawy, pojawiają się w związku z nimi ważne i ogólniejsze pytania.
Tatiana Czekalska i Leszek Golec: praca, która ma szlachetne zamiary, czy jednak nie pozostaje w gruncie rzeczy tylko rodzajem ornamentu, pracą deklaratywną?
Ela Jabłońska: znakomity projekt, mogłaby to być jedna z niewielu współczesnych prac, które wnikają głęboko w społeczną i ekonomiczną rzeczywistość Polski. Udaremniona przez wymogi związane z rozliczeniem projektu. Pytanie: dlaczego kształt naszej sztuki determinują wymogi związane z rozliczeniem dotacji? Czy nie dałoby się problemu rozwiązać w sposób bardziej pozytywny?
Teresa Murak: spektakularne zniszczenie znakomitej pracy, wpisanej już w historię sztuki, na rzecz realizacji nowej. Pytanie: czy instytucja powinna pozwalać artystom na takie działanie?
Orońsko nie jest tutaj chłopcem do bicia. Takie przypadki zdarzają się w wielu innych instytucjach. Traf chciał, że zaproszono mnie do Orońska...
Będę szczęśliwa, jeśli odniosą się Państwo do tych właśnie obserwacji, a nie poprzestaną na złośliwym czepianiu się pojedynczych sformułowań.
Pozdrawiam
Chodzi o posty, nie o komentarze. Np. mam informację, że jest nowy wpis: Warsztaty z krytyki artystycznej, a kiedy wchodzę na bloga nie ma tego posta (podobnie było wcześniej z innymi postami). Nowy post pojawia się po kilku dniach.
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście moja sprawa. Piszę dużo postów, które są próbne, są wersjami roboczymi i potem ich nie publikuję, ale system rejestruje, że są opublikowane. Ale to pretensja do Google'a. Ten wpis o warsztatach mam nadzieję opublikować, ale dopiero gdy pojawią się jakieś pisane efekty. Prowadzę właśnie warsztaty z krytyki artystycznej w Galerii Labirynt w Lublinie i czekam na efekty praktyczne; teksty, które mają być publikowane na blogu http://bil-art-teksty.blogspot.com/, we tej chwili jednak jest tam tylko mój wstęp.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, pomysł pani Eli Jabłońskiej wydał mi się fantastyczny (to tak na temat:)). Sztuk prawdziwie użytecznej społecznie brakuje w Polsce bardzo.I jak widać, zbiurokratyzowana instytucja zabija takie pomysły. Bo porządek musi być.
OdpowiedzUsuńze sztuki robi się podobny problem jak w innych sferach produkcji - problem ekologiczny, problem nadprodukcji. Wirtualność jak u Krasnali jest jakimś rozwiązaniem, nie wiadomo czy wszystkie prace istnieją, czy są przemalowywane, czy zajmują jakąkolwiek przestrzeń materialną. Wydaje mi się że jest to dość istotny problem współczesnych czasów, czasów nadprodukcji również w sztuce. Proszę wyobrazić sobie jakby tylko prace np. ostatnich 50 lat wyprodukowane przez wszystkich artystów zebrać w jednym miejscu, jaką przestrzeń by zajęły.
OdpowiedzUsuńMam pomysł dla Pani Jabłońskiej: niech zaangażuje w projekt własne pieniądze. Bo to, co proponuje, odbywa się na bieżąco czyli: za miejskie pieniądze jest prowadzona pomoc społeczna i nie potrzeba do tego pośrednictwa pani Jabłońskiej. No, chyba że się zaangażuje w jako pracownica Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Bo takich, co to chcą rozdawać nie swoje i jeszcze przy tym odcinać podwójnie kupony jako 1. dobrodzieja i 2. jako artysty to mamy na kopy. Zostali po poprzednim ustroju, a nawet się mnożą.
OdpowiedzUsuń