27.8.07

Sprowadzenie do stanu dziecka

Znów o instytucjach i o władzy w ogóle. Wątek można zatytułować „Siedem grzechów głównych”. To w sumie bardzo na czasie, biorąc pod uwagę współczesne osiągnięcia kinematografii w zakresie thrillerów uwzględniających problematykę judeochrześcijańską. Biorących także pod uwagę odzywającą się właśnie potrzebę twardych wartości, temat nadzwyczaj aktualny.

Mnie zależy na zilustrowaniu systemów wartości, dróg myślenia i postępowania w instytucjach artystycznych.

Na początek zazdrość, która wydaje mi się pojęciem kluczowym przy opisie tego, czym motywowane są decyzje w instytucjach.

Więc proponuję trójcę: zazdrość, strach, nieumiejętność wzięcia na siebie odpowiedzialności. Z nich wszystkich najgorsza jest

Z A Z D R O Ś Ć.

Zazdrość nie objawia się wprost. Nie wypada się do niej przyznać, zwłaszcza wobec samego siebie. Trzeba więc ją przenieść w postaci negatywnej emocji na tego, który zazdrość i lęk wywołuje. Pojawia się więc oskarżenia o działanie na niekorzyść instytucji. Chciałabym zresztą dostać definicję pojęcia „korzyść instytucji”. Bo przecież instytucja to my, jej pracownicy, a w ogóle powinna liczyć się raczej korzyść tych, dla których działalność instytucji jest adresowana. Są przecież, w pewnym rozumieniu, instytucjami usługowymi. Nic jednak bardziej mylnego – rzeczywistość prostuje te założenia.

Instytucje to są byty okopane (już sama onomastyka wskazuje na zadziwiające uwielbienie terminologii wojskowej i defensywnej). Nastawiają się na przetrwanie: żeby nie wejść w długi, żeby robić tzw. „imprezy bezkosztowe” i żeby dodatkowo „nam wstydu nie przyniosły”. Wydaje się, że istnieją dwie wykładnie „korzyści”, zresztą nawzajem się niewykluczające. Jedna oficjalna, a zatem: nie wydawać pieniędzy (bo tworzy się dług), głosić w środowisku chwałę miejsca pracy, pracować wytrwale realizując rzeczy poniżej umiejętności, doświadczenia, kompetencji i za śmieszne pieniądze. Druga „korzyść” jest wewnętrzna, jest ona równoznaczna z korzyścią zarządców instytucji. Tak więc zarządca „realizuje” coś – jest świetnie i wszyscy uwijają się jak w ukropie przy „jego” projekcie. Szeregowy pracownik przy „swoich” projektach już nie ma tak dobrze, jest zostawiony sam sobie. Instytucja działa swoim torem, dostojnie, pouczając, co należy zrobić i egzekwując wszelkie możliwe przerwy śniadaniowe, a także usiłując zwalić maksymalnie wiele na nieszczęśnika, który ośmielił się mieć „swój” projekt. Ciekawe jest także takie zjawisko, że projekty dyrekcji są projektami instytucji, natomiast projekty pracownika są tylko „jego”, z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że zawsze traktuje się je jak wstydliwe ukręcanie jakiegoś własnego interesu, godną potępienia prywatę.

Uogólniając zatem, można powiedzieć, że działanie na korzyść instytucji to działanie wg widzimisię szefa. Szef to instytucja? Król Słońce? Raczej gra, znana i ciągle stosowana z powodzeniem.

Chcąc pracować w instytucji, musisz zaakceptować jej prawa. Musisz wejść w G R Ę.

Graj więc, że jedynie szef wie, co to jest korzyść instytucji. Graj w grę, że jesteś zawsze winny/winna. Najbardziej interesująca jest „wina” gdy nie wiesz, co jest grane. To zresztą częste. Gdy w twoim przekonaniu wykonujesz coś, co wydaje się jak najbardziej po linii instytucji, gdy wykonujesz to, do czego cię zatrudnili, ręczysz za to sobą, tymczasem – okazuje się, nic bardziej mylnego. Jak były minister Kaczmarek możesz okazać się tym złym, bo nie uprzedziłeś, że byłeś w PZPR. Tym PZPR-em dla ciebie okażą się bez wątpienia „zbytnie ambicje”. Te ambicje, udając, że tego nie robisz, musisz złożyć w ofierze instytucji: zrobić to przez nią i dla niej (dlaczego kojarzy mi się to z kultem?). Związek „zbytnich ambicji” z „korzyścią instytucji” jest jasny i też należy do porządku gry. Wiadomo, że te pierwsze nie mogą się ostać, bo świadczą o podkopywaniu wspaniałego monolitu instytucji, która nie znosi indywidualizmu w wykonaniu każdego oprócz szefa. Jednak niczym koszmaru majaczącego na horyzoncie należy wystrzegać się także „ambicji za małych”.

Jakie ambicje są więc mile widziane? Mile widziana jest – jak świat światem – gra, że jesteś głupsza / głupszy niż w rzeczywistości i że jesteś właściwie niedojrzałym, zagubionym dzieckiem we mgle, oczekującym od twego szefa nieskończonej pociechy, wsparcia, głaskania po główce – i tyle.

2 komentarze:

  1. piszesz tutaj o specyfice instytucji...myślę,że to raczej specyfika konkretnej instytucji, to o czym piszesz nie powinno być normą,bardzo nie chciałabym,żeby tak było,bo znam "instytucje" przyjazne,do których przychodzi się z przyjemnością,tam,gdzie twój głos jest ważny.
    co robić z potworami instytucjonalnymi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Staram się pisać ogólnie.
    Z własnego doświadczenia znam kilka instytucji, które tak działają, nie tylko zresztą galerii czy muzeów, lecz także np. domów kultury. Niestety, te doświadczenia są dość powszechne, choć oczywiście - znam także instytucje, gdzie dzieje się o wiele lepiej.

    OdpowiedzUsuń