29.6.11

Osobisty przewodnik po Lublinie

Polecam!

Stowarzyszenie Homo Faber w Lublinie organizuje indywidualne oprowadzanie po mieście!
Jak ogłaszają organizatorzy programu "Lublin Szeptany" - Nie chcemy oprowadzać wszystkich. Oprowadzimy każdego z osobna! Pomysł jest świetny: różne osoby, które mają do powiedzenia coś niebanalnego i osobistego o mieście, prowadzą swoim szlakiem po Lublinie. To jest zarejestrowane i do ściągnięcia ze strony: www.szeptany.lublin.pl

Można wybierać wśród różnych tras, np. "Lublin żydowski" (oprowadza Robert Kuwałek), "Kryminalny" (Marcin Wroński), "Opozycyjny" (Barbara i Andrzej Pleszczyńscy, Michał Stanowski, Dariusz Wójcik), "Anarchistyczny" (Kazik Malinowski) i wiele innych., a także zaproponować trasy w językach obcych, włączając arabski.

Ładujesz oprowadzanie na swoją mp trójkę i wędrujesz po mieście kiedy chcesz z własnym osobistym przewodnikiem. Spróbujcie sami!

Lublin Szeptany

14.6.11

Podstawowa niejasność



mural Blu na Starym Podgórzu w Krakowie, maj 2011


Nie będę się w tym miejscu rozpisywać o festiwalu ArtBoom, którego - jak zgodnym chórem twierdzą krytycy - Kraków bardzo potrzebuje. Do tej pory nie miałam okazji uczestniczyć w jego wydarzeniach, choć mam nadzieję, że to się w końcu uda. Festiwal dopiero się zaczął. Już teraz jednak mogę zwrócić uwagę, że opisany na stronie http://www.artboomfestival.pl/ program wydarzeń bywa enigmatyczny. Trudno dojść gdzie się co odbywa. Są także wydarzenia, na które trzeba się zapisywać i jest mało miejsc. Znakiem tego roku jest - jak się zdaje - często odwołanie do „ekskluzywności”. Być może dlatego program został ogłoszony ledwie na 2 tygodnie przed otwarciem?

Nie zapominajmy, że Festiwal ArtBoom, którego organizatorem jest Krakowskie Biuro Festiwalowe, to – cytując za stroną internetową – eksplozja sztuki współczesnej w przestrzeni publicznej, sztuki, która prowokuje, zastanawia, wchodzi w interakcję z widzem, sprzyja kontemplacji. Wydarzenie wchodzi w skład serii festiwali mających za zadanie podtrzymać wizerunek Krakowa jako polskiej stolicy kultury. Powyższa strategia promocji miasta nazywa się „6 zmysłów” i powstała w 2008 roku.

To jest trzecia edycja ArtBoomu, którego dyrektorem artystycznym jest Małgorzata Gołębiewska, związana z Fundacją Wschód Sztuki i galerii Art Agenda Nova. Poprzednie dwie edycje traktowane były przez krytyków mimo wszystko ulgowo, krytykowane, ale jednak mówiono, że miasto potrzebuje, że to niezbędny oddech wolności w straszliwie klaustrofobicznym Krakowie itp. Tegoroczna strategia jest inna, mniej artystów, mniej sław, jeszcze więcej za to kuratorów i osób odpowiedzialnych. I haseł o zwrocie w stronę samego miasta, jego mieszkańców i jego problemów. Stworzony został ZOM - Zakład Odzyskiwania Miasta, złożony z grupy kuratorów i kuratorek, którzy we współpracy z miejskimi aktywistami deklarują utworzenie laboratorium miejskości. Oprócz sław i spektakularnych realizacji, jak Jenny Holzer (która wcześniej za tym samym pobytem pojawiła się w Poznaniu) i David Černy, pojawił się przenośny namiot, gdzie głos oddano aktywistom, artystom, pracownikom domów kultury.

Wszystko to zapowiada się nieco enigmatycznie, może niezbyt spójnie (tzn nie stoi za tym jakaś wizja po co i dla kogo właściwie ten festiwal), lecz ciekawie. O wydarzeniach może jeszcze napiszę, a na razie wspomnę tylko o zasadniczej niejasności, której poczucie towarzyszy mi od momentu gdy zapoznałam się z pierwszymi przejawiami ArtBoom 2011. Dwa przykłady. Mural BLU na Starym Podgórzu. Pojawił się bodaj najwcześniej - jako zapowiedź festiwalu. Notabene, Stare Podgórze zdaje się być ulubioną dzielnicą dla arbitralnych lokalizacji dzieł artystycznych w "przestrzeni publicznej". Jest to miejsce bardzo wygodne, bo nie opanowane doszczętnie przez developperów, stąd łatwiej pewnie uzyskać zgody na lokalizacje, a przy tym znajdujące się odpowiednio blisko do centrum i jednocześnie w bezpieczny oddaleniu od Wawelu. W podobnej lokalizacji znalazł się w 2009 roku korytarz Mirosława Bałki i rzeźba Kardynał Joanny Rajkowskiej w Wildze. Nowy mural, autorstwa renomowanego autora, wygląda z drugiej strony Wisły jak… reklama wielkiego kufla piwa.

Prawdopodobieństwo błędnego odczytania treści muralu wzmaga fakt, że tuż obok znajduje się znany pub i miejsce koncertów – Drukarnia, które notabene – jak wieść niesie – będzie się zwijało z powodu podwyżek czynszu. W miejscu tym powstało już jednak zagłębie knajpiane dla młodej, dorabiającej się klasy średniej, więc mural jak najbardziej na miejscu. A jednak to, co z daleka wygląda jak reklama złocistego trunku, z bliższego dystansu okazuje się być hybrydą dzwonu z emblematami papieskimi z tubą do głośnego mówienia. Tak więc wymowa prosta: ogłupieni ludzi (odmalowani u dołu) podążają ślepo za Kościołem. I tu pytanie: dlaczego miasto zamawia antypapieski mural? To samo miasto, które angażuje się organizacyjnie i finansowo w organizację beatyfikacji Jana Pawła II. Skoro tak, to mural BLU jest mrugnięciem okiem w stronę młodszej publiczności – „wiemy jak to jest, jesteśmy fajni i… pseudokrytyczni”. Problemami gentryfikacji miejsca lokalizacji muralu BLU żaden z licznych autorów / kuratorów / organizatorów ArtBoomu nie zaprząta sobie przy tym głowy.

Kolejny przykład niejasności. Festiwal reklamuje się filmikiem. Bodajże w telewizji tramwajowej poznałam jedno z tegorocznych haseł: „odzyskać miasto”,
się także w nazwie kolektywu ZOM. I ja nie rozumiem. Jak to? Miasto chce odzyskać miasto? Prezydent Majchrowski , który zaprasza na "ArtBoom Festival " odzyskuje? Dla kogo? W imię czego i kogo?

Wiadomo, neoliberalizm potrafi wchłonąć wszystko, przerobić nawet najbardziej szlachetne i szczere hasła na rozrywkę. Miasto zatem w 3. Edycji ArtBoomu firmuje krytyczny namysł nad samym sobą i zaprasza do programu rozmaitych działaczy miejskich, których przez resztę roku ma w nosie.


Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że ArtBoom, mimo zdecydowanie większego wysiłku włożonego w tym roku w przemyślenie programu, traktuje mieszkańców Krakowa jako rodzaj dekoracji.

8.6.11

Mały komentarz



Mały komentarz do w „Połowie puste” – półfikcyjnej biografii Oskara Dawickiego autorstwa Łukaszów Gorczycy i Rondudy, która w zamierzeniu miała zrobić wiele towarzyskiego hałasu i która zebrała wiele entuzjastycznych recenzji. Autorzy książki założyli bloga. 

A teraz wyobraźcie sobie, że Jerzy Pilch zakłada bloga, żeby śledzić recenzje, jakie powstały po wydaniu jego ostatniej książki. Że wkłada wysiłek, żeby zapoznać się z nimi, wypowiedzieć o nich opinię. Albo że Marcin Świetlicki poświęca czas na śledzenie i recenzowanie kwestii odbioru swojego tomiku. 

Zdumiewające: stworzyć coś i kontrolować odbiór. Wydać książkę i recenzować recenzentów.
Strategia strachliwa, utopijna i narcystyczna zarazem. 


1.6.11

Po otwarciu Mocaku

Karol Sienkiewicz w „Dwutygodniku” trafnie wypunktował uwagi o nowym muzeum, jakie padały w rozmowach ludzi zajmujących się / interesujących się sztuką i życiem artystycznym. 
Co do tekstów, jakie dotychczas ukazały się w “Gazecie Wyborczej” i w “Rzeczpospolitej”, to dla mnie przykład krytyki nierozumiejącej.
 
W punktach: 
1. Wszystko to, co muzeum powinno mieć: wygładzone betony, szklane tafle ścian, wydizajnowana kawiarnia, bookstore – a jednak jakieś bez ducha, cech szczególnych. Może z czasem duch to miejsce oswoi?
2. Miła obsługa.
3. Co odróżnia wystawę muzealną od wystawy w galerii?
4. Wystawa o historii powinna nosić nazwę „Nazizm i Holocaust w sztuce (z nieśmiałymi wycieczkami w inne miejsca i czasy)”.
5. Co czyni wystawę wystawą kuratorską, czy wystarczy postawić tylko na różnorodność postaw artystów, zwłaszcza po tym, jak temat obecności historii w sztuce przedyskutowano w polskim życiu artystycznym na wiele sposobów przez ostatnie kilka lat? Po książce Izy Kowalczyk „Podróż do przeszłości. Interpretacje najnowszej historii w polskiej sztuce krytycznej” (2010), po numerach “Kontekstów”, “Literatury na Świecie”, dyskusjach na “Obiegu”?
6. Dużo dobrych prac, wiele znanych, lepiej oglądać je bez czytania komentarzy.
7. Komentarze – stanowią przykład przerostu interpretacji i mają zastępować narrację na wystawie. Oprócz tekstów do obrazów Matejki i Malczewskiego, które wypunktował Piotr Kosiewski w „Tygodniku Powszechnym”, uderza chociażby komentarz do Bitwy pod Kłobuckiem Jerzego Kosałki – jest to, jak się okazuje, przykład zgubnego wpływu szkolnej edukacji PRL.
8. Często wątłe powiązania między pracami lub ich brak. Co robią tu przypadkowe zdjęcia przechodniów z ulicy Szewskiej w Krakowie autorstwa Beata Streulego? Dlaczego sofa Piotra Blamowskiego i to jeszcze z komentarzem, że barok był chory? Dlaczego karykatury Wyspiańskiego?
9. Wszystko poprzyklejane do ścian. Prawie nic nie wychodzi w przestrzeń. Nisko i cicho, bo filmy nie gadają w przestrzeni, wszystko na słuchawkach.
10. Jaką można zrobić wystawę na ten sam temat:
- dużą, historyczną pokazującą dzieje polskiego obciążenia historią w sztuce;
- problemową: tropiącą wybrane wątki współczesnych dyskusji o związkach sztuki i historii; 
- wypowiadającą własny głos w polskich (i nie tylko) dyskusjach o obciążeniu historią, np. przez zaproszenie specjalistów (naukowców, intelektualistów), by wybrali swoje dzieła i zaproponowali interpretacje, nowe realizacje.
11. wystawa kolekcji – Piotr Kosiewski zastanawiał jakiej to intrygującej kolekcji zaczątek, tymczasem dominującym wrażeniem jest chaos, brak zaznaczonych wątków, kierunków, wedle jakich kolekcja ma się rozwijać. Nieujawnione kryteria dokonywania selekcji owocują wrażeniem przypadkowości – Sienkiewicz odnosi wrażenie, że kurator i tej wystawy, Maria Anna Potocka, obraziła się na najważniejszych polskich artystów. Stąd pojawił się Tomasz Bajer, stąd niedobra praca Kuśmirowskiego, stąd nie wiadomo dlaczego właściwie obrazy Bartka Materki. Można znaleźć lepsze od tych dzieł przykłady sztuki zaangażowanej politycznie, historycznie, socjologicznie. A nie ma wyjaśnienia w jakim to kontekście te, a nie inne prace są najwłaściwsze.
12. Mam dokładnie to samo wrażenie co Karol Sienkiewicz: do sprzedaży jako miły artystyczny gadżet wybrano wyłącznie prace artystek i takie, które trzymają się stylistyki „sztuki kobiet”: robótki, szmatki, cycuszki i waginki.  

Co właściwie sprawia, że budynek arbitralnie nazwany „muzeum” przeistacza się w muzeum z krwi i kości? Mocak ma być wszak muzeum miejskim i to muzeum sztuki. Nie pracują jednak w nim żadni odpowiednio wykształceni specjaliści, kustosze, nie dowiadujemy się jak owo muzeum widzi swoje zadania: jak zamierza zbierać artefakty przeszłości bądź teraźniejszości, jak je naukowo opracowywać i udostępniać.  
 
Na razie widzimy kilka wystaw, które kreują koncepcję Mocaku jako sporych rozmiarów galerię autorską, bo jeszcze nie centrum sztuki współczesnej.
 

www.mocak.com.pl