23.8.10

Erudycyjny esej

Czytam, że konkurs na dyrektora CSW w Warszawie wygrał Fabbio Cavalucci, który przedstawił erudycyjny esej o rodzajach instytucji kultury w dzisiejszych czasach. Gdy zadano mu pytanie o rozwiązania prawne, kandydat odparł przytomnie, że zamierza zatrudnić prawnika. Zaświtała we mnie nadzieja, że nie wszystko jednak w Polsce stracone. Jednak nie w Krakowie, gdzie szans na wygranie konkursu bez formalnego, poświadczonego zatem świadectwem pracy, doświadczenia na jakimkolwiek stanowisku kierowniczym, nie ma. Na podstawie erudycyjnego eseju i bycia po prostu znakomitym specjalistą z charyzmatyczną osobowością i z doskonałym rozeznaniem w kulturze, można co najwyżej mieć własną satysfakcję, a nie wygrywać konkursy na dyrektora Bunkra Sztuki. Każde dziecko dobrze wie, że konkursy wygrywa się dzięki czemu innemu, co poświadczają komentarze na moim blogu. W Krakowie konkurs jest bowiem o wiele bardziej... wymagający: trzeba wkuwać ustawy, w szczególności zaś prawo o prowadzeniu działalności kulturalnej, ustawę o wolontariacie, kodeks pracy, ustawę o finansach publicznych – największą uwagą obdarzając kruczki prawne.

Wyjaśnienie jest proste: gdy nie ma pomysłu na galerię miejską, wtedy uwagę skupia się na ustawach. Wszystko wskazuje na to zatem, że wola miejskich decydentów jest taka, żeby z Bunkrem był święty spokój. Pisałam już, że przyszły rok będzie w naszej galerii jeszcze gorszy.

22.8.10

Krásný ztráty (piękne przegrane) – czyli kurator z Polski w Pradze

fot. Gabriella Csoszo


Rezydencja kuratorska w Pradze dobiegła końca. Zazdrościłam artystom, że mają o wiele łatwiej – przebierają w możliwościach wyjazdów i że jest tak mało podobnych okazji dla kuratorów. To się trochę zmienia. Rozmowa z Alberto di Stefano z Galerii Futura, której byłam gościem, pozwoliła mi na zrozumienie dlaczego tak się dzieje. Alberto uważa bowiem, że zaproszenie kuratora opłaca się obu stronom – i tej, którą zaproszony gość będzie badał jako środowisko miejscowe, i tej, którą sam reprezentuje. Bo przecież nie wyjeżdża tylko jako indywidualna, samotna postać, kurator otoczony jest grupą ludzi, opracowuje projekty, może czynić więcej połączeń między środowiskami niż artysta, może budować mosty.

Wedle Mariusza Szczygła Pragę należy odwiedzać na jesieni lub na wiosnę, ja byłam jednak w szczycie sezonu turystycznego. Miasto zalane przez tłumy ludzi – ale wcale nie tak trudne do życia, jak należałoby się spodziewać. Na pewno w dobrym znoszeniu problemów życia w letnim mieście, pomogła lokalizacja – poza centrum, lecz blisko, w dzielnicy Žižkov, która – jak określiła to jedna z osób piszących po polsku o Pradze – uważana jest przez przewodniki za Pragę Prag, coś w rodzaju „jedź tam jeśli chcesz odkryć prawdziwy smak Pragi”. Rzeczywiście, dzielnica przeżywa obecnie okres ożywienia, z podupadłej robotniczej, zamieszkałej także przez Romów, staje się żywym miejscem, gdzie dotychczasowi mieszkańcy mieszają się z przyjezdnymi, pojawiają się cudzoziemcy, liczne kolonie założyli tu np. Rosjanie, licznie – artyści. Ulica Bořivojova, jak powtarzają wszyscy, zawiera najwięcej knajp na m2 w Pradze. Wieść ta niekoniecznie mi imponuje, ale wygląda na prawdziwą. Przy okazji Žižkov nie stał się tak eleganckim i rezydencjonalnym miejscem, jak sąsiednie Vinohrady. Mieszkałam przy wieży telewizyjnej, ozdobionej czarnymi pełzającymi pionowo, niczym olbrzymie muchy, rzeźbami niemowląt Davida Černego. (W ogóle praskim sposobem na sztukę publiczną stało się ustawianie w niej zaskakujących i bardziej efekciarskich niż efektownych rzeźb). Wieża TV stanęła na terenie starego cmentarza żydowskiego, z którego ocalała jedynie część, widoczna w jej najbliższym sąsiedztwie.

Jest tu o wiele bardziej wielokulturowo niż w jakimkolwiek mieście polskim. Uderzyła mnie wcale nie dobrze już znana amerykańska Praga, lecz znaczna liczba Rosjan czy Ukraińców, którzy związali swoje życie i kariery ze stolicą Czech. Jeden z moich rozmówców uświadomił mi, że na pięć nominacji do Nagrody Jindřicha Chalupecký’ego, czyli najważniejszej nagrody dla młodych artystów w Czechach (i siedmiu artystów, jakich te nominacje objęły), znalazła się m.in. trójka Rosjan, jedna Ukrainka i jeden artysta czeski.

Cechą charakterystyczną tutejszego życia sztuki jest przewaga prywatnej inicjatywy. Jak mi tłumaczono, wynika to z braku zainteresowania państwa wspieraniem sztuki współczesnej. Na pierwszy rzut oka wygląda to jednak raczej na utrzymywanie przez państwo nie tego, co trzeba, bo pompatycznych instytucji, jak Narodní Galerie z olbrzymim kubaturowo oddziałem poświęconym sztuce nowoczesnej i współczesnej, jakim jest Veletřzni Palac. Jest on powszechnie krytykowany i omijany z powodu urzędującego od czasu aksamitnej rewolucji generalnego dyrektora Galerii Narodowej Milana Knižaka. Biennale Młodej Sztuki prezentowała także Galerie Hlavního Mĕsta Prahy, ale poziomem nie dostawało ono do wystaw w instytucjach prywatnych. Bowiem trzy główne praskie instytucje od sztuki najnowszej: Futura, Dox i Meetfactory, powstały z inicjatywy prywatnej, chociaż otrzymują wsparcie miasta i ministerstwa. Do tych instytucji, o ambicjach centrum sztuki współczesnej (każde z nich sprofilowane jest zresztą inaczej: Futura jako ambitne centrum sztuki aktualnej, sondującej zwłaszcza sztukę czeską i ze wschodniej Europy, Dox jako miejsce bardziej popularne, pokazujące gwiazdy, robiące spektakularne, efektowne wystawy, z naciskiem na popularyzację i Meetfactory jako miejsce tworzenia sztuki, tworzone przez artystów dla artystów, multidyscyplinarne).

I sztuka… Z wierzchu jest podobna, również w rozważaniu przeklętych problemów, spośród których najważniejsze pozostają kwestia wolności, a także pamięci. Jest tu sporo ostrej sztuki politycznej. Tym stwierdzeniem wywoływałam zdecydowany opór rozmówców z Czech, którzy uznają, że takiej sztuki jest jednak więcej w Polsce, bo działają tutaj Peter Fuss, Zbigniew Libera, Artur Żmijewski czy Joanna Rajkowska, natomiast znakiem firmowym czeskiej sztuki są raczej neutralne rozważania postkonceptualne. A jednak w Czechach działa Guma Guar, a Milan Mikulaštik pracuje także jako kurator. Odważne działania w Galerii Roxy NoD, np. konkurs na zagospodarowanie Hradczan, który przyciągnął wiele uwagi, a także – to już akcja Gumy Guar – zrobienie fałszywej wystawy Milana Knižaka („Milan Knižak – Podivný Kelt”, Vernon Fine Art, styczeń 2008), z podrobieniem jego prac i CV, a także urządzenie wyprzedaży, to bardzo mocne i odważne gesty krytyki, na które w Polsce nikt by się nie poważył. Knižak, dawny Fluksusowiec i dysydent, który dzięki etosowi niezłomnego awangardysty i przeciwnika komuny, zyskał pozycję dyrektora generalnego Galerii Narodowej. Teraz jednak dawny opozycjonista jest powszechnie znienawidzony za dławienie wolności wypowiedzi artystycznej i wykorzystywanie własnej pozycji dla własnych korzyści. Dodam jeszcze, że w tym samym 2008 roku Guma Guar miała wystawę wspólnie ze Zbigniewem Liberą (Galeria Futura). Wiem, wspominam aktywność tylko jednej grupy, jednak ona generuje aktywność środowiska skupionego wokół.

Mimo to, rzeczywiście, chyba jednak sztuka polityczna jest specjalnością środowisk anarchizujących. Wizyty na wystawach wskazują, że więcej tu projektów partycypacyjnych, społecznych, w tym sensie, że angażujących, wykorzystujących i opisujących małe społeczności lokalne. Artyści podążają ogólnie śladem Katařiny Šedy, jednak poszukując własnych rozwiązań, np. Barbora Klimová czy duet Alexey Klyuykov & Vasil Artamonov, jednak polska sztuka ma większy ciężar egzystencjalny. Dźwiga wręcz na barkach poczucie ciężaru losu, czego w Czechach w ogóle nie ma. Przyznam jednak, że nie mam zdania na ten temat – nie potrafię ocenić czy to dobrze, czy źle. Tęskno mi za sztuką inną niż ta ponura w Polsce, z drugiej strony jednak nie potrafię się od niej uwolnić.

...

O najlepszych wystawach, jakie widziałam w Pradze - w następnym wpisie.