26.11.11

Zupa

Na wystawie Tillmansa w Zachęcie pokazują wiele zdjęć zaaranżowanych przez samego artystę, jak piszą w objaśnieniach wystawowych, w wielką instalację, gdzie tematy seksualności przeplatają się z politycznymi, a te z czystą estetycznością zdjęcia. 

Gdy wybierałam się do Zachęty, ostrzegano mnie: „po co się tam wybierasz, czeka cię nuda, a nuda to coś najgorszego co w sztuce może się zdarzyć”. Zgadzam się, że nuda jest trudna do zniesienia, aczkolwiek ja sama właściwie z nudą się przyjaźnię, jest moją starą przyjaciółką. 

Wybrałam się. Miły pan spytał mnie „pierwszy raz w Zachęcie?” – i uznałam to za komplement. Był bardzo opiekuńczy, wyjaśnił mi, że nie ma karteczek z objaśnieniami, co ludziom zasadniczo się nie podoba, ale tak chciał artysta. Czułam się trochę przytłoczona opiekuńczością. 

Wystawa za to jest pełna powietrza, kolorów. Obrazy nie atakują, ale otaczają. Ulubione tematy laureata nagrody Turnera z 2000 roku to kwiaty, fragmenty z codziennych martwych natur, jakie serwuje nam nasze prywatne życie (brudne naczynia w zlewie itp.), ludzie, manifestacje polityczne, artykuły, maile, ilustracje prasowe, źle wydrukowane. Tillmans wykorzystuje wizualne archiwum, jakie nieustanne gromadzi. Rzeczy, które wpadają mu w oko. A oko ma wszystkożerne, mimo to wszystko nosi wyraźny ślad jego wyboru i osobistych upodobań. 

Uderzające jest to, że Tillmans traktuje wszystko w ten sam sposób, ludzi i przedmioty, źle zadrukowane kartki papieru, dobrze zadrukowane kartki, które jednak są pomięte, maile o błędzie w dostarczaniu wiadomości, informacje prasowe, twarze, widoki z balkonu; kolory, plamy, płaszczyzny i obrazy. Z równą uwagą traktuje złe widzenie i dobre. Płaskie zdanie kuratorki wystawy, że widzi „piękno świata” po zastanowieniu wydaje się trafne. Otóż piękno, wartości estetyczne są najważniejszymi dla niego (jak się zdaje) w kwestii wyboru takiego a nie innego obrazu. Wycięcia tego obrazu z widzianego przez niego świata. Obraz gotującego się groszku jest tak samo ważny jak obraz świateł w dyskotece. Ludzie nie są tak bardzo ważni, można nawet powiedzieć, że Tillmans przejawia poważne schorzenie widzenia. Psychologowie dowiedli, że cechą ludzkiej percepcji jest wyszukiwanie w każdym motywie twarzy. Tillmans odwrotnie: w twarzy widzi to samo co w obrazie drzew w parku, miasta widzianego z lotu ptaka, zwierzęcia w zoo czy zbliżenia kwiatu. Widzi fragmenty, większe i mniejsze. Kilka tematów pojawia się z mocą refrenu, moją uwagę przyciągnęły obrazy snu. 


Lecz z jeszcze większą siłą zatrzymało mnie jedno zdjęcie. To Ursuppe (2010). Nie podoba mi się ten tytuł, niepotrzebnie dopowiada. Zdjęcie jest sporych rozmiarów wydrukiem z drukarki atramentowej. Przedstawia całkiem ładną kompozycję, płaską, pozbawioną głębi. Jej kolorystyka to chromowe zielenie, ciepłe odcienie, wpadające w żółcie i brązy. Kolory błota i gnicia. Kolory bezformia. I rzeczywiście, to obraz tak wykadrowany, by nie było widać całości, fragment chodnika i ulicy, pokrytych liśćmi lub jakiegoś płytkiego zbiornika wodnego i jego obrzeżenia, wszystko przysypane liśćmi. Liście te leżą i grubą warstwą pokrywają grunt. I zmieniają swój stan skupienia. To zdjęcie pokazuje zmianę czegoś określonego w coś, co jest pozbawione definicji. Forma liści się psuje, wszystko staje się jedną masą. Obraz śmieci, gnicia, butwienia, stawania się masą, nawozem. Obraz ten jest bardzo piękny. Co w nim intryguje, to przemiana, zanikający kształt, osobowość rzeczy. Za chwilę przestaniemy rozróżniać formę liści. 

To tak jak w komputerowej sztuce Tillmansa. Masz wrażenie, że nie liczą się indywidualności, konkrety. W jego oczach wszystko się miesza i tworzy pierwotną zupę obrazów, miazgę fragmentów, które razem składają się na jakąś masę. Trochę tak, jakby zmieszać ze sobą plastelinę o różnych kolorach. Tworzy się wtedy szarobury. Kolor ziemi. 


25.11.11

Festiwal performance

W Zamku Ujazdowskim trwa właśnie EPAF - Europejski Festiwal Performance.
W tym roku odbywa się już 6. edycja, nacisk został położony na młodych artystów, gośćmi specjalnymi są performerzy i performerki z Chin.
Zapraszam do czytania relacji - na stronie bloga festiwalowego!
epaf-festival.blogspot.com

14.11.11

W sprawie artystów i zwierząt

Wracam po przerwie i dziękuję za czytanie tekstów i kibicowanie blogowi w trakcie mojej nieobecności. Wasza uwaga wiele dla mnie znaczy.


Na początek zwracam uwagę na recenzję z wystawy akcjonistów wiedeńskich, jaka właśnie otworzyła się w krakowskim muzeum Mocak. Dorota Jarecka w "Gazecie Wyborczej" pisze:
To prawda: wiedeńscy akcjoniści urządzali drastyczne akcje połączone z zarzynaniem zwierząt i spuszczaniem z nich krwi. Prawdą jest jednak także, że nie była to powierzchowna i głupawa reakcja na to, że wiedeńczycy chodzą do opery i jedzą knedle, ale generalne odrzucenie współczesnej kultury jako zakłamanej. 


Zgoda, nie zatrzymywali się na knedlach. Zgoda, gwałtownie kontestowali austriacką, zakłamaną Gemütlichkeit. Brus był najinteligentniejszy, a Mühl zbłądził? Nie za łatwe? Co z tego wynika? Dlaczego jeden jest oceniany jako ten, co się utrzymał w granicach sztuki, a drugi - trzymając się tej samej logiki - poza nie wyszedł? Dorota cytuje krytyczną opinię Michela Houellbecqua z "Cząstek elementarnych" i twierdzi, że autor się myli. Pod płaszczykiem artystycznych wyczynów akcjoniści wiedeńscy, tacy jak Nitsch, Muehl czy Schwarzkogler, dopuszczali się masakrowania zwierząt na oczach publiczności. Tłumy kretynów patrzyły, jak (...) rozciągają organy i wnętrzności, zanurzają ręce w mięsie i krwi, doprowadzając niewinne zwierzęta do ostatecznych granic cierpienia - podczas gdy jakiś palant fotografował czy filmował tę jatkę, by wystawić otrzymane w ten sposób dokumenty w galerii sztuki.


Teraz czego ja bym się chciała dowiedzieć, to dlaczego etyczny wymiar traktowania zwierząt u akcjonistów, nie jest tak ważny jak ich cel. Oczywiście, gwałt, przemoc, agresja - i rytuały. A jednak to podstawowy problem, jak przebrnąć przez krew, przez litry przelanej krwi i przez mękę zwierząt zaszlachtowanych dla potrzeb artystów. Zabite jagnięta  w ilościach przemysłowych, świnie, przelana krew, nadzy ludzie polewani krwią zabitych zwierząt. Trupia sztuka. Potrzeba o tym wspomnieć i zapytać czy można występować w słusznej sprawie posługując się niesłusznymi środkami?


A dodatkowo przypomnę tylko, że wielka afera w Polsce lat 90. wybuchła wokół Piramidy zwierząt Katarzyny Kozyry. Akcjoniści działali jednak dawno, nie w Polsce, i dodatkowo byli facetami - to powód, dla którego wszystko jest OK. No i jeszcze rynek sztuki ma ich w swoim posiadaniu. Kozyra nie tworzyła zaś żadnego teatru ani orgii, po prostu wykorzystała jednego konia i tak skazanego na rzeź. Notabene, właśnie otwiera się jej "Wystawa" w krakowskim Muzeum Narodowym. 


tekst Doroty Jareckiej