10.11.10

Warsztaty z krytyki artystycznej

W Galerii Labirynt w Lublinie prowadzę warsztaty z pisania tekstów o sztuce.

Powstał właśnie blog warsztatowy Bilart. Zapraszam do czytania i komentowania!

3.11.10

Sztuka, nie film


Orońsko, rzeźba Teresy Murak


Orońsko, rzeźba Krzysztofa Bednarskiego

Jeszcze raz powracam do wizyty w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Zawsze przyjazd tam jest niezwykłym przeżyciem. Park jest miejscem jedynym w swoim rodzaju, bardzo malowniczym, pełnym starych drzew i bardzo dobrej energii (istnieje legenda o orońskich czakramach). Do tego jednak dochodzi realna i wyjątkowa kolekcja współczesnej rzeźby polskiej. Rzeźb jest naprawdę wiele, w gruncie rzeczy powszechna opinia głosi, że za dużo. Często wchodzą sobie w paradę, przeszkadzają sobie, jak na trawniku przed dworkiem Brandta, gdzie pojawiła się wściekle niebieska laska Krzysztofa Bednarskiego, obrośnięta mrowiem mniejszych laseczek (jak w opowieściach, którymi straszy się dzieci), która psuje kontekst dla świetnej pracy artystki z Norwegii Marit Arnekleiv, z drewnianymi schodami, na których wszyscy lubią siadać, pozować do zdjęć, grzać się w słońcu, patrzeć na otoczenie.

Jednak właśnie to niezwykłe nagromadzenie rzeźb, tę wręcz geologiczną ekspozycję ukazującą na konkretnych przykładach dzieje rzeźby w Polsce, uważam za unikalną. Jak relacjonowano mi ostatnio, są chętni, by ten stan rzeczy zmienić. Moim zdaniem, mija się z celem pragnienie, by plenerową ekspozycję uporządkować. Stałaby się wtedy jedną z wielu na świecie ekspozycji tematycznych, zrobionych wg jednego projektu. Tak jak z wnętrzami mieszkań, z których zdecydowanie bardziej cenię, te, których wyposażenie narasta w miarę wydarzeń życiowych mieszkańca niż te, które są zrealizowane z żelazną konsekwencją, zaprojektowane przez projektanta wnętrz (oczywiście, zaprzyjaźnionego i oczywiście we współpracy z właścicielami lokum). Tymczasem to właśnie spontaniczne narastanie kolekcji odzwierciedla dzieje samego Centrum Rzeźby i fluktuacje nie tylko stylów rzeźbiarskich, ale i samego pisania o rzeźbie, jej interpretacji. Pokazuje także style wystawiennicze i sposoby myślenia przez rzeźbiarzy o przestrzeni.

W ramach tegorocznego pleneru polsko-norweskiego „Inside out / Outside in” pojawiło się tam kilka prac, które poruszają problemy natury ogólniejszej. Pierwsza to performance Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca. Zasadniczy znak zapytania dotyczy kwestii czy to działanie jest jeszcze performance. Moim zdaniem nie, ale mniejsza o to. Artyści zaprosili wszystkich uczestników projektu polsko-norweskiego na party, podczas którego częstowali żywnością wegańską. Wydarzenie to miało za cel propagowanie żywności bezmięsnej i wegańskiej. Przyjemna i sympatyczna akcja, za cel mająca last but not least umożliwienie spotkania ze sobą różnych ludzi. Doskonały przykład zastosowania estetyki relacyjnej, aczkolwiek jestem pewna, że porównanie to nie jest najważniejszym elementem interpretacji pracy. Jeśli chodzi o jej przesłanie i do kogo jest adresowana: akcja odbywa się w ramach seminarium teoretycznego. Zaprasza się na nią wąską, ściśle wyliczoną grupę. Grupę elitarną. Są to ludzie sztuki, uczestnicy wydarzenia. Czy zatem Czekalskiej i Golcowi rzeczywiście zależy na popularyzacji wegetarianizmu? Nie za wszelką  cenę, jak wynika z akcji. Wynika z niej, że zależy im bardziej na propagowaniu idei wśród wyselekcjonowanych ludzi, którzy są opiniotwórczy i mogliby ideę ponieść dalej. Elitaryzm. o którym łatwo się zapomina.

Ela Jabłońska miała znakomity pomysł, który nie miał szansy na wcielenie w rzeczywistość. Otóż, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku zostało ulokowane w centrum Polski, niedaleko Radomia, Polski nie nazwanej protekcjonalna nazwą „Polska B”, ale będącej domeną małych miasteczek i jednak – biedy, niekoniecznie samych tylko mieszkańców, ale i  po prostu biedy infrastrukturalnej, państwa. Ludzie w jej miejscowościacj, nie tylko wsiach i miasteczkach, ale i większych miastach, w biedniejszych dzielnicach, mają zwyczaj kupować towar na kredyt – w skromnych sklepikach, rzeczy podstawowe do przeżycia: chleb, mąka itp. Artystka zaplanowała, żeby kwotę przeznaczoną na realizację dzieła wydać na spłacanie zeszytowych długów w kilku sklepach znajdujących się w okolicy Orońska. Byłby z tego znakomity, niewidoczny projekt, artystka jako „niewidzialna ręka”, nie nagłaśniany, po postu kilku klientów przeżyłoby szok przychodząc do sklepu i dowiadując się, że nie mają już długu. Jak w filmie.

Lecz to miała być sztuka, nie film. Nie udało się. Wymogi dotyczące rozliczenia projektu spowodowały konieczność umieszczenia pracy w obrębie galerii. A przecież intencje kuratorów całego projektu były przeciwne! Deklarowali bowiem, że są zainteresowani akcjami interwencyjnymi, wychodzeniem poza galerię, poszukiwaniem nowej publiczności i niestandardowym procesem prezentacji. Okazało się, że realna praca społeczna wykracza poza możliwości tolerancji instytucji. W zamian za to Elżbieta urządziła regał w muzeum, gdzie znalazły się produkty spożywcze pierwszej potrzeby (mąka, makaron, oliwa – zupełnie jak z Biedronki). Można je sobie brać pod warunkiem wpisania się do specjalnego zeszytu. Tak więc z pierwotnego projektu nie ocalało nic. Nie ma solidarności z potrzebującymi i niezobowiązującej pomocy dla nich. Jest za to banalna w gruncie rzeczy praca, która pobudza cynizm pewnej grupy odbiorców. Można zrobić reportaż na temat rzekomo zaangażowanej sztuki i tego, jak regał Eli Jabłońskiej wzbogaca kuchenne zasoby (inna rzecz, że nędznie opłacanych) pracowników Centrum Rzeźby Polskiej. Tutaj rodzi się  pytanie o odpowiedzialność instytucji za kształt zaproponowanych dzieł. Jestem przekonana, że samo CRP Orońsko wolałoby mieć pracę w pierwotnym kształcie, która niewątpliwie zapisałaby instytucję w kronikach historii sztuki w Polsce. Czy na pewno wykorzystano wszystkie sposoby, by umożliwić jego realizację? „Nie da się” – to namolny i zbyt łatwy refren działania polskich instytucji.

Teresa Murak stworzyła nową pracę w miejsce realizacji Słońce  wschodzi z ziemi. Eulalia Domanowska w swoim omówieniu projektu polsko-norweskiego pisze, że powinno się przedyskutować kwestię odpowiedzialności artysty za losy własnego dzieła w obrębie instytucji. Uważam, że to bardzo ważna sprawa. Dzieło znajdujące się w instytucji, mające już swoje miejsce w historii sztuki najnowszej, będące do dyspozycji publiczności, nie jest prywatną własnością artysty, nawet jeżeli umowa opiewa inaczej. Artysta nie może po prostu wchodzić na wystawę, niszczyć jedno dzieło bez uzgodnienia z kimkolwiek i wykonywać następne angażując w to potężne środki, których zwrotu domaga się od instytucji. Nawet jeżeli jego decyzje byłyby jak najbardziej uzasadnione przemianami w jego twórczości, to nie ma on prawa niszczyć czegoś, co stało się dobrem wspólnym. To dowód arogancji wynikającej ze skupienia się wyłącznie na własnej twórczości. Artysta ma do tego prawo ale instytucja nie może mu w tym towarzyszyć. Niezależnie od rodzaju umowy, jaki podpisała instytucja z autorem dzieła, dzieło staje się  czymś więcej niż tylko utworem autora. W przypadku dzieła wybitnej artystki Teresy Murak wchodzi w grę jedna w najlepszych realizacji w przestrzeni otwartej, która uległa zniszczeniu, bo artystka zapragnęła miejsce po nim wypełnić nową pracą. Ta nowa praca ta, mimo wartości, jest gorsza od poprzedniej. Pozostaje pytanie: czy artyści rzeczywiście mogą  rozporządzać swoimi dziełami nawet jeżeli znajdują się one w kolekcji instytucji publicznych i oddane są do użytku publicznego, np. w parku w Orońsku? Trudno mi zrozumieć jakim sposobem Centrum Rzeźby Polskiej mogło się zgodzić na taką zmianę...