19.10.08

O niedokończonych tekstach

Czy znacie problem niedokończonych tekstów? To jeden z odwiecznych, uprzykrzonych problemów, które prześladują krytyka i od których nie ma ucieczki, choćby nie wiem jak się starał. Zawsze będzie tekst, z którym wiązało się wielkie nadzieje, że świetny, że zawiera jakieś nowe interpretacje, nowe myśli, a tymczasem – nie idzie. Nie wiedzieć czemu – nie idzie. Nawet jeśli masz dobry pomysł, nawet jeśli wynajdziesz niezły sposób na napisanie, na zgrabne, przekonujące, zostające w pamięci ujęcie tematu, to nie wszystko. Musisz nie tylko przygotować się do tekstu, nie tylko przemóc się i zacząć (mnie zajmuje to co najmniej kilka dni – paniki i wymyślania wymówek co by tu zrobić, a nagle wszystko robi się bardzo ważne, byle nie siąść do pisania), musisz także go kontynuować – przymuszając się do siadania przed komputerem przez kilka wieczorów. Najgorsze jednak przed nami, nawet jeśli pokona się przeszkody związane z wprawieniem procesu w ruch. Najgorsze bowiem jeżeli tekst utknie w jakimś miejscu i nie chce ruszyć dalej. Najgorsze są teksty nieskończone. Teksty nieskończone prezentują nam naszą porażkę w całej okazałości przynosząc wstyd, bo nie wywiązaliśmy się z zadania, nie podołaliśmy tematowi, choćby tylko dlatego, że straciliśmy do niego serce. Tego wstydu raczej nie obnosimy publicznie, ale to, że wstydzimy się przed samymi sobą, nie powoduje, że jest mniej dotkliwie.

Każdy może odgadnąć, że istnieje wiele przyczyn porzucania tekstów. Tak banalnych jak brak czasu i tak nieprzewidywalnych jak nagle gasnący pomysł, entuzjazm, wiara w temat, nagłe zwątpienie w kształt tekstu, w to, co do tej pory się stworzyło. Przypuszczam, że także brak dostatecznego zaangażowania się autora, chłodny stosunek do własnego pisania. Często dzieje się wreszcie tak, że tekst zaskakuje autora, rozrasta się nieoczekiwanie, prowadzi w stronę, której się nie przewidywało.

Choć brzmi to dziwnie, niekiedy w grę może wchodzić też sytuacja odwrotna, jakby rozczarowanie tekstu autorem. Można wtedy odnieść wrażenie, że sam tekst rezygnuje ze zmaterializowania się pod piórem danej osoby. Prawidłowość wygląda tak, że pisze się go długo, męczy się nad nim i tekst stawia coraz większy opór, zacina się w jakimś punkcie i ani rusz dalej. Taki tekst można by w sumie jeszcze pisać, tylko po co. Zawsze dochodzi się do tego punktu i grzęźnie, nawet jeśli coś się napisało dalej, całość jest nieprzekonująca.

Mam wiele tekstów, których nie udało mi się doprowadzić do końca. Zwłaszcza ostatnio uzbierała się ich spora ilość, było bowiem wiele okazji do pisania. Miałam dwie wystawy: „Dziennik Polki 2” w Berlinie (Instytut Polski) i „Master and Monster” w Łodzi podczas Festiwalu 4 Kultur, wcześniej jeszcze uczestniczyłam w Survivalu jako jeden z zaproszonych kuratorów. Mam także przemyślenia związane z aferą związaną z ocenzurowaniem przez rabina pracy Huberta Czerepoka podczas tej imprezy i nie zgadzam się z opiniami autorów Indeksu 73 omawiających tę kwestię (i oczywiście, obwiniających nas i organizatorów). Proszono mnie także o tekst o obecnej sytuacji sztuki feministycznej w Polsce. Każdy z tekstów na powyższe tematy został nie tylko rozpoczęty, ale i napisany w jakichś trzech czwartych. Teksty w formie skończonej jednak nie powstały i to nie daje mi spokoju.

To już nawet nie kwestia własnego komfortu psychicznego i poczucia porażki. To już coś więcej. Krytyk, który powarza niechcący Duchampowski gest. Krytyk, który powstrzymuje się od pisania? Krytyk sparaliżowany tekstami? Nie, to nie dla mnie. Wracam do pisania.