19.5.10

Katastrofa i jej ofiary („Materiały wideo do kupienia w agencji TVN”*)

Kraków, przy moście Powstańców, kulminacyjna fala powodziowa na Wiśle, fot. Monika Ujma

Dzisiaj w Krakowie Wisła jeszcze nie wylała, ale zamknęli most Dębnicki, bo rzeka sięgnęła do jego poziomu. Na portalu informacyjnym głoszą, że zamknęli bulwary wiślane, co brzmi zabawnie, bo bulwary uczyniły to same: zalała je woda i nie ma po czym chodzić.

Wezbrane wody i katastroficzne, podgrzewające atmosferę zapowiedzi mediów spowodowały istny wylew gapiów nad bulwarami wiślanymi. Portal TVN 24 ma na swojej stronie 8 pierwszych newsów tylko o wielkiej wodzie – największej od 40 lat. Mądrale przekrzykują się co Tusk koniecznie musi zrobić, bo przecież władze lokalne nie od tego… A jedna pani dzwoniła do Radia Kraków z prośbą, by nie nadawać wesołych piosenek, bo ona ma zalany dom i się smuci.

W sumie jednak, mimo tak ekscytującej rzeczywistości, nie wiem czy można to już nazywać powodzią gdy chce się używać terminologii w sposób normalny, a nie emocjonalny, właściwy dla mediów tzw. informacyjnych i polityków. Pewnie tak, ale moje wahania wyrażają po prostu przekonanie, że „telewizja kłamie”, jak było, jest i będzie

Byłam nad Wisłą. Wczoraj przejechałam od Sandomierza do Krakowa, to piękna trasa, mija się takie perły architektury dawnej jak Beszowa czy Nowy Korczyn. Droga na całej swej długości była otwarta, chociaż widać było rozlewiska Wisły i jej niewielkich dopływów. W pewnym momencie, w Koszycach, droga doszła wysoko, ale wciąż jej brakowało ze 3 m, żeby zalać jezdnię. Dzisiaj pierwsza rzecz, jaką przeczytałam w sieci, to news, że właśnie tamten fragment drogi został zamknięty, a asfalt został zalany na metr, w co nie wierzę.

Ale najbardziej niezwykłym doświadczeniem było nie spojrzenie we wściekłe, brązowe i mknące z niezwykłą prędkością nurty Wisły. Od jednego z mostów na Wiśle – Mostu Powstańców – mieszkam dosłownie kilkaset metrów. Ktoś powiedział mi, że powinniśmy już pić tylko wodę mineralną, bo przy powodziach zatruciu ulega najpierw woda, a ktoś inny poinformował mnie, że żyję na terenach zalewowych. Ani jedno, ani drugie póki co się nie sprawdziło.

Ludzie. Na wąskich chodnikach idących po miejskich wałach przeciwpowodziowych, a nad bulwarami, paraduje tłum. Zdarza się, że przyjeżdżają specjalnie po to, parkują auta, wyciągają swoje kamery z Media Marktu – i filmują. Niektórzy schodzą niebezpiecznie blisko nad poziom błotnistej wody. Wreszcie zdarzyło się coś po co kupili te kamery!

Nie wiem jak jest na jedynym zamkniętym w Krakowie Moście Dębnickim. Przy moim moście trwa atmosfera wesołego miasteczka i pikniku. Całe rodziny, młode pary, turyści z hotelu Cubus zaraz za rzeką, wszyscy obserwują Wisłę. Przy workach z piaskiem ustawionych tam gdzie bulwary wchodzą na skarpę, i gdzie istnieje zagrożenie, że Wisła wyleje i popłynie ulicą Halicką, ludzie pozują do zdjęć. Dzieci wypatrują każdego przecieku w murach nadrzecznych. Słyszałam kilkakrotnie: "babciu/tatusiu, tu przecieka". Fotografowie chodzą po owych murach łapiąc każdy bezcenny kadr.

Patrzę na ludzi patrzących na rzekę. Szukających silnych wrażeń, zabicia codziennej rutyny i czujących się bezpiecznie, więc podchodzących jak najbliżej do wody. Sama się do nich zaliczam. Ci ludzie, z parasolami i bez, z kamerami wideo, i bez, stoją tam na brzegu wciąż wzbierającej rzeki. I nie wierzą, że może wydarzyć się katastrofa. A przecież tańczą na krawędzi. W każdej chwili może porwać ich woda. Może zdarzyć się coś strasznego. Wiedzą o tym.

Właśnie o TO chodzi.


*ze strony TVN24

11.5.10

„Pan Kerownik”

Został właśnie ogłoszony konkurs na dyrektora Bunkra Sztuki. Ogłoszony został w trzecim miesiącu po odejściu poprzedniej dyrektorki, po długim czasie pisania (miasto miało, wg własnych deklaracji, ogłosić go jeszcze w lutym), bez dania odpowiedzi na obywatelskie zapytanie o jego termin, treść , harmonogram, osoby odpowiedzialne.

W porównaniu z konkursem poprzednim, z 2006 roku, ten zawiera więcej warunków i preferencji, ich lista jest zdecydowanie dłuższa. Konkurs sprawia mimo to wrażenie pisanego na kolanie, jest sformułowany niestarannie. Oto kilka najbardziej kłujących w oczy przykładów. Wymagane jest np. doświadczenie na stanowisku kierowniczym, ale nie jest już dodane gdzie – tak zatem owo stanowisko mogło istnieć chociażby w sklepie spożywczym. Ważne, żeby było udokumentowane. Kolejna rzecz: biegła znajomość języka obcego. Jakiego – nie sprecyzowano. Może to być zatem język jakikolwiek. Następne kuriozum: wyższe studia z zakresu sztuk plastycznych. Z czymś takim, przyznam, jeszcze się nie spotkałam. Nie rozumiem dlaczego np. socjolożka / socjolog kultury nie mają tutaj szans. Albo chociażby filmoznawczyni / filmoznawca. Wstydź się, Miasto Kraków, konkurs powstawał stanowczo za długo i zaowocował bublem.

Rozumiem zatem, że kierowniczka sklepu zaopatrzenia plastyków, która ukończyła wychowanie plastyczne, znająca biegle bułgarski, jest kandydatką idealną.

Ja sama odbiegam nieco od naszkicowanej powyżej rekonstrukcji oczekiwań Miasta, ponieważ jednak zamierzałam w konkursie startować – nigdy zresztą tego nie ukrywałam – to warunkom owym przyjrzałam się szczególnie wnikliwie i mam na ich temat pewne przemyślenia. Otóż, Miastu Kraków nie zależy najwidoczniej na wyborze spośród jak najszerszej grupy osoby kompetentnych, gdyż warunkami swymi wyklucza sporą część świetnych specjalistów, którzy nie mieli okazji umiejscowić się w strukturze instytucji i nie mają w świadectwie pracy udokumentowanych „3 lat na stanowisku kierowniczym”. Oczom własnym nie wierzyłam gdy zobaczyłam to nieszczęsne sformułowanie. By dopuścić większą liczbę interesujących kandydatów, by uwzględnić specyfikę pracy w kulturze, która bynajmniej nie jest pracą „w fabryce śrubek”, lecz jest pracą twórczą i nie podlega takiej hierarchizacji, jak w innych dziedzinach, nawet jeśli wpisuje się w warunki owe „3 lata na stanowisku kierowniczym”, to dodaje się, że może to być także doświadczenie adekwatne, polegające na braniu odpowiedzialności za jakąś całość, kierowaniu grupami ludzi, realizacji projektów. Sprawdźcie jak robią to inni – wystarczy poszukać w Googlach, wyskakuje mnóstwo ogłoszeń, np. na stanowisko dyrektora każdego domu kultury tak właśnie formułuje się oczekiwania. W polskim teatrze nie pojawiłaby się nowa jakość za sprawą młodego pokolenia dyrektorów (którzy wygrywali konkursy, rzecz jasna), jeśli byłoby wymagane doświadczenie na stanowisku kierowniczym. Zatrudniano młodych ludzi podejmując ryzyko, że nie mają oni doświadczenia. I wyszło to teatrowi na dobre. Dodam jeszcze jedno. Specyfiką pracy w kulturze jest fakt, że realizuje się imprezy, wydarzenia, wystawy, koncerty itp. bez bycia formalnie jakimkolwiek kierownikiem.

Nie zdradzę tajemnicy jeśli napiszę, że w Bunkrze Sztuki kuratorzy tworzą i realizują liczne projekty różnej wielkości i wagi, kierują ludźmi, biorą na siebie dużą odpowiedzialność, lecz pozostają po prostu kuratorami. Nie ma tutaj stanowiska kierownika działu. I dzieje się tak w wielu instytucjach – ich struktura jest spłaszczona. Skąd zatem ludzie mają brać doświadczenie na stanowisku kierowniczym?

Miasto Kraków takimi drobiazgami się nie przejmuje. Kierownik to kierownik. Porządek musi być.


Konkurs