16.5.12

Ho, ho, nagroda dla krytyków!


Rozleniwił mnie Internet. Facebook, nieustanny punkt odniesienia i dla głębokich refleksji, i najczęściej pośpiesznych opinii, pomawiany o odebranie znaczenia krytyce – rzeczywiście spowolnił działanie blogów. FB zapewnił przecież możliwość bezpośredniego komunikowania się, to jest publikację impresyjnych notek dla grona znajomych. O takich notatkach, pisanych bez głębszego zastanowienia i fotografowanych z komórki, myślałam zakładając bloga. O tzw. "kuchni" krytyka, rzeczach niedopowiedzianych, niedokończonych, niepewnych sądach. O słabości krytyka, o tym jak jest niezdecydowany. Szybko jednak, widząc blogi innych krytyków uciekłam w popłochu z takiej konwencji, dążąc do tekstów dopracowanych i ukończonych. Pełna kontrola!
Ale... to jednak szaleństwo... Nie chcę kontroli i żałuję decyzji.

W końcu widzę, że FB mi nie odpowiada. Kontrola, cenzura i przymus fajności, zainteresowania kogokolwiek sobą. A ja nie chcę być fajna! Chcę być nudna, niemodna i depresyjna! Wszak mojego bloga niejeden już deprecjonował używając argumentu: „skoro ona twierdzi, że źle się czuje psychicznie, to nie można jej wierzyć”.

A to nieprawda, wierzcie mi, to nieprawda… Z niczym się nie afiszuję oprócz ujawnienia stanów psychicznych krytyka. Wcześniej to nikogo nikogo nie obchodziło. Więcej, krytyk rysował się jako mocny podmiot (męski) i ogólnie pewny siebie oraz zadowolony z siebie.

Moim zdaniem, krytyk o stabilnym życiu psychicznym i niczym nie zachwianej równowadze wewnętrznej, krytyk szczęśliwy i mający poczucie własnej wartości to krytyk nie mający prawa istnienia. Nawet nie to, że niewiarygodny: taki krytyk nie istnieje.



Nagrody dla krytyków im. Jerzego Stajudy

Z oświadczenia Jana Michalskiego, które niedawno zostało rozesłane mailem, dowiaduję się, że w ogóle przyznano jakieś nagrody dla krytyki artystycznej. Świetnie! Jak się dowiaduję, są to nagrody im. Jerzego Stajudy za rok 2011. Hmm, uznanie, rzeczywiście Michalski – za pośrednictwem Galerii Zderzak – dobrze trafił. Oświadczenie zainteresowało mnie bardzo, bo krytyka to moje główne życiowe hobby, można nawet powiedzieć – pasja. (Jestem w tej dziedzinie amatorką. Nigdy nie byłam w stanie utrzymać się z krytyki.) Moje zainteresowanie podgrzał fakt, że nie zgadzam się z druzgocącą opinią Michalskiego o zeszłorocznej edycji nagrody: nagrodzeni zostali propagandziści polityczni. Och, nie! Wcale nie uważam, że JM odkrywa jakieś spiski czy zależności od makiawelicznych ośrodków politycznych. Jak przeczytałam, nagrodę przyznaje kilka bardzo ważnych osób z Warszawy: Aleksandra Semenowicz, prof. Waldemar Baraniewski, prof. Grzegorz Kowalski, Maryla Sitkowska i dyrektor warszawskiej Zachęty Hanna Wróblewska. I jest to nagroda prywatna, o ile się nie mylę.

Krytyka artystyczna, niedoceniana i niedowartościowana w polskiej myśli o sztuce, zyskuje zatem nagrodę. (Jak się dowiedziałam zresztą, nagrodę reaktywowano, wcześniej była zawieszona.) Nagrodzono zatem za 2011 rok Dorotę Jarecką, Karola Sienkiewicza i Andę Rottenberg. I ja miałam mieszane uczucia. Trudno przecież nagrodzonych zaliczać do politycznej policji Artura Żmijewskiego czy innych jedynie-słusznych-i-wiodących-wyborów. Jednak, mimo, że działalność nagrodzonych, która utrzymuje się na niezmiennie przyzwoitym poziomie, to jednak mam z tym wyborem dyskomfort. Jak sądzę, dla jurorów ważna była kwestia kontaktu z szerszym odbiorcą, popularyzacji zagadnień sztuki najnowszej.

Moja wizja nagrody jest zupełnie inna. Nagroda nie za publikowanie dobrych tekstów w popularnych mediach, lecz za rozwijanie myśli o tym, czym krytyka jest dzisiaj, w dzisiejszych uwikłaniach. Czy ma prawo istnienia i w jaki sposób. Za wspieranie krytyki. Za takich, co tworzą manifesty i programy krytyki, co myślą dalekosiężnie i panoramicznie.

W czasach kiedy polskie miasta fundują coraz więcej nagród literackich, pora pomyśleć też o ufundowaniu poważnej nagrody dla krytyki artystycznej. Za coś więcej niż tylko (nawet i sensowne) istnienie w mediach.