Wystawy Andreasa Golinskiego i Nico Docxa urządzone zostały w Nosadelli. Tak więc, jest to prywatne mieszkanie, w którego wejściu, kilku pokojach, korytarzu, klatce schodowej oraz na zewnątrz znalazły się prace obu artystów – owoc ich trzymiesięcznego pobytu w Bolonii.
Wspólnym tematem obu wystaw jest pamięć. Ich tytuł mówi wszystko, co kuratorka, Elisa Del Prete, chciałaby uważać za ideę wystawy: „Blackout”. Skoro tak, to znaczy, że najważniejsze w projekcie są problemy z pamięcią. Są problemy z ustanowieniem jakiejś ciągłości wspomnień, jakiejś sekwencji zdarzeń, która miałaby sens. Oznacza utratę pamięci z jakichś powodów, oznacza rozsypanie się tej pamięci w drobne okruchy wspomnień, także próby przywracania pamięci, albo uświadomienie sobie jej braków i stanięcie przed ścianą, przed niemożliwością odgrzebania jej z mroków zapomnienia.
W wystawach dwóch artystów widać także różnice w podejściu. Widać rozróżnienie na pamięć indywidualną i pamięć zbiorową.
Andreas Golinski to artysta pochodzący z Niemiec, żyjący w Mediolanie. W swojej sztuce stosuje proste, surowe formy, którym nie można odmówić wartości estetycznych, dodaje do nich często warstwę dźwiękową, pracuje ze światłem. Te formy nawiązują do minimal artu, jednak są wręcz przesycone znaczeniami. Można zresztą powiedzieć, że nie są to znaczenia, tylko ich odległe echa, sugestie. Sugestywne oświetlenie, wiele cienia, proste formy, zamazane odbicia, mają wywoływać nieokreśloną, ale emocjonalną reakcję odbiorców i odwoływać się do ich ukrytych wspomnień.
Do projektu w Nosadelli Andreas wykorzystał historię z Bolonii. W niedawno opublikowanej książce Adriano Prosperi „Dare l’anima. Storia di un infanticidio” została opisana prawdziwa sprawa młodej kobiety, Lucii Cremonini, która zabiła swoje nowonarodzone dziecko. Ojcem dziecka był ksiądz katolicki, kobieta została stracona, a wszystko działo się w 1709 roku.
Historii tej jednak nie rozszyfruje się patrząc na pracę Golinskiego. Ani tablica, wykonana z metalu, pomalowana na czarno, w której roku umieszczono krótki napis, ani reszta wystawy nie informują o niej zbyt dokładnie. A jednak wystawa kieruje tok skojarzeń precyzyjnie w określonym kierunku. Zatrzymuje się jednak jakby na progu przyjęcia do wiadomości straszliwego faktu. Zostawia widza z niejasnym przypuszczeniem, ze stało się coś bardzo złego, w związku z małym dzieckiem i domem. Golinski tworzy więc sztukę, która bazuje na jakiejś konkrenej inspiracji, a która jednak w trakcie realizacji zostaje wspaniałomyślnie pozbawiona bogactwa treści dyskursywnych na rzecz sugestywności, skuteczności w wywoływaniu pewnych stanów emocjonalnych. Nie jestem przy tym zdania, że artysta powinien ujawniać konkretne źródła inspiracji. Uważam, że mógłby je pominąć, gdyż historia nieszczęśliwej kobiety może zdominować tę pracę, sprowadzić ją do roli ilustracji.
Sposób postępowania Golinskiego z tworzeniem wystawy wyglądał podobnie jak przy kontruowaniu samej pracy: rezygnowanie z nadmiaru, upraszczanie, utrudnianie. Otóż, prace mieszczą się w pokojach Nosadelii, czyli w mieszkaniu prywatnym. Najpierw jednak, w klatce schodowej, natykamy się na zagadkową czarną tablicę umieszczoną w ściennej wnęce. Klatka schodowa to taka przestrzeń "pomiędzy": pół-prywatna. W holu mieszkania, w prawie zupełnej ciemności, widnieje z kolei wielka metalowa ściana. Trzeba ją obejść niemal po omacku, żeby z drugiej jej strony zobaczyć małą, słabą żarówkę. W holu są także drewniane drzwi. Prześwieca przez nie słabe światło. Drzwi nie da się otworzyć i trzeba znaleźć wąskie szpary w nich, by zajrzeć. Widzi się wtedy fragmenty jakiegoś obiektu, jakieś czarne barierki, jakaś firanka. To łóżko dziecięce – jeśli ktoś zgadnie.
Jeszcze jedna część wystawy. Najgroźniejsza. Metalowy narożnik – ściany i podłoga, pomalowane na czarno, w pokoju. W pokoju, gdzie jest wypolerowana podłoga, plafon, wielkie okno. I ten groźny narożnik. W samym jego środku tli się żarówka.
Ciekawe, że we Włoszech można znaleźć taki przykład środkowoeuropejskiej melancholii.
Może nie powinnam tego dodawać, ale Andreas opowiadał mi, że jego mama była polską Żydówką, a tato Niemcem z Berlina. Nigdy nie mówili o przeszłości. Opowiadał mi też, że w Niemczech coraz częściej zdarzają się wypadki dzieciobójstw i te newsy też były inspiracją dla stworzenia tej ponurej pracy, wzpominającej tak traumatyczne wydarzenie, że lepiej o nim zapomnieć, wymazać je z pamięci.
***
Wystawa Nico Docxa, belgijskiego artysty, który będzie uczestniczył w tegorocznych Manifesta, zaproszony przez Anselma Franke i będzie przebywał jako artist in residence w berlińskim Bethanien, jest inna, ale także bazuje na nieokreśloności. Tak samo zresztą jest rozdzielona na kilka przestrzeni, artystycznych, prywatnych i publicznych.
Głównym konceptem twórczości Nico są jednak archiwa - indywidualne archiwa, składające się na czyjeś wspomnienia. Wydaje się bazować na podstawowym pytaniu związanym z upływem czasu - czy to wszystko musi ginąć. A jeśli nie, to co dzieje się z tymi wszystkimi nieważnymi rzeczami, które tworzą życie, a jeśli tak, to może da się jakoś przynajmniej niektóre z nich złapać pomimo ich kompletnej błahości.
Jednak istnieje coś, co dla mnie jest ważniejsze od archiwów w twórczości Nico Docxa. Jest to rzecz, której zazwyczaj w jego wypadku się nie komentuje, bo nie jest widzialna na wystawie. Otóż, gdy pojawiłam się w Nosadella, Nico przebywał tam z grupą ludzi, powiedziałabym nawet, że ze świtą. Okazało się, że to grupa jego przyjaciół, którzy przyjechali, żeby go wspierać, towarzyszyć mu, pomagać w realizacji wystawy, być rodzajem jego porte parole. Kierowcy, zaopatrzeniowcy, kucharze, a nawet jeden konceptualny artysta-pisarz (Douglas Park).
Uważam, że grupa przyjaciół należy do życio-projektu Nico Docxa, tak więc w tym świetle praca zmienia nieco swoje znaczenie i staje się świadectwem bezinteresowności, pracy zespołowej, umiejętności poświęcenia się dla kogoś.
Lokalizacja w Nosadella to dwa pokazy slajdów w sypialni, w której Nico mieszkał, przebywając w Bolonii. Typowy, wysprzątany pokój mieszkalny, wielkie łoże, okna, wypolerowane meble, a nawet święty obraz nad łóżkiem.
Slajdy pokazują jakieś fragmenty, nie można odcyfrować logiki ich kolejności. Tak więc, fragmenty twarzy, ulic, nadbrzeży, budynków, parków. Wszystko dosyć przypadkowe i szare, zwykłe środkowoeuropejskie widoki, a jednak może dla kogoś, kto ma podobne wspomnienia, te rzeczy mają ładunek emocjonalny, wyzwalają określone uczucia, widoki, zapachy.
Na zewnątrz budynki zaś, tuż pod oknami sypialni Nico, pojawił się czerwony neon, a na nim bazgroły jakby wykonane dziecięcą ręką. Nie do odcyfrowania, ktoś mi mówił, że chodzi o słowo: „photocamera”, czyli znowu – utrwalanie pamięci. Ściślej rzecz ujmując, napis ten łączył dwa okna sypialni, przechodząc przez narożnik budynku, należy przy tym pamiętać, że narożnik ten znajduje się tuż nad ruchliwym skrzyżowaniem.
Do tego należy jeszcze dodać książkę ("Stickiness" - koncepcja Nico Docx i Helena Sidiropoulos), uważam zresztą, że ma ona większy ładunek emocjonalny i poetycki niż pozostałe prace. Książka też składa się z fragmentów, tym razem tekstów, różni autorzy mieli w niej swój udział. Teksty są trochę podobne do zdjęć. To znaczy urwane uwagi, bez początku i końca. Mogą kojarzyć się odrobinę z krótkimi prozami Becketta, ale dotyczą jednak takich tematów, jak ruch, przenieszczanie się, prowizoryczne zamieszkiwanie, opuszczenie, zapomnienie, wtapianie się w otoczenie, tożsamość związana z miejscami bez tożsamości. te fragmentaryczne uwagi mają większą siłę oddziaływania niż slajdy i neon. Książka kończy się i zaczyna jednocześnie zdaniem Andrea Vilianiego, kuratora, który współpracuje z Nico: ...no longer speaking of an "institutional criticism" but rather of an "institutional narrative"...
Dalsza część wystawy znajduje się w galerii neon>campobase. W industrialnej przestrzeni (białe ściany, beton na podłodze, wysokie sufity, pod sufitami okna oraz kłębowisko instalacji elektrycznej) pojawiły się tylko dwa filmy. Bardziej jeszcze enigmatyczne niż prace w Nosadelli. Jakaś ręka zwija kłębek – nie wiadomo z czego, ale jakby jakieś konopie unurzane w błocie albo kulka ulepiona z czegoś obrzydliwego, owadziego. to wrażenie zawiera w sobie ziarnko prawdy: kulka jest lepiona z pajęczyny. Tak więc, wiele tu odwołań. Pajęczyna pojawia się w książce. No i niesie ze sobą oczywiste skojarzenia z zaniedbanym lub opuszczonym domem. Akcja lepienia może być także rozumiana jako próba czynienia czegoś określonego z czegoś nieokreślonego, brzydkiego, nielubianego. Te wersje filmu są dłuższe niż wcześniejsza ich wersja, uznawana za skończoną (najkrótsza).
Wystawę uzupełnia jeszcze praca – lightbox przedstawiający białe litery na niebieskim tle. Napis głosi: „Jest późno w nocy”.
Na otwarciu wystawy w dwóch miejscach pojawił się Douglas Park. Wykonał on remix tekstów z książki, zmieszanych z jego własnymi.
Wydaje mi się, że sztuka Nico Docxa doskonale zawiera się w trendzie, którego powrót możemy dziś obserwować w wielu miejscach. to jest sztuka pozornie banalna i ulotna. Łatwość dochodzenia do pewnych jej interpretacji wydaje się być jednak zderzona z barierą jej szczerości i wrażliwości spojrzenia w niej zawarej.
http://www.nosadelladue.com/
http://www.neoncampobase.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz