1.4.08

Czołganie się

Myślisz: „czołganie się”, i widzisz węża, albo człowieka, choć jeśli człowieka, to rzuconego gdzieś w proch i pył, sprowadzonego do parteru, upokorzonego.
Czołganie się odnosi się do całej sfery znaczeń odwołującej się do ziemi, do zejścia do parteru, do bezpośredniego kontaktu z glebą, tak więc do zabrudzenia się, do płaszczenia się, składania hołdu, do upokorzenia. Bo czołganie się to zejście do świata robaków, płazów, wszelkiego wywołującego zazwyczaj odrazę „obrzydlistwa” ze świata biologii.

Negatywne wartościowanie tego, co znajduje się na dole, zagrzebane w ziemi lub choćby nią pobrudzone, może zmienić się, gdy uświadomimy sobie powód znalezienia się w tamtym właśnie miejscu. Gdy jest nim skradanie się, a nie składanie hołdu, gdy jest nim dbanie o własne bezpieczeństwo, gdy padnięcie na ziemię jest spowodowane sprytem, jakąś strategią, nie koncentrujemy się już na jego złej ocenie. Wtedy liczy się skuteczność.

Być może czołganie wydaje się wzbudzać tak nieprzyjemne uczucia, bo sugeruje, że niepotrzebne są nogi i ręce. Można bez nich się obyć. To przywodzi na myśl z kolei ludzi okaleczonych, ludzi-kadłubki. Blanche z niezbyt udanej książki Pier Olova Enquista „Blanche i Marie” – o Marii Curie i Blanche Witman, czasy zafascynowania spirytyzmem, histerią i radioaktywnością. Blanche traciła stopniowo części ciała, członki, ale wg książki, przyjmowała to spokojnie, oddając się rozważaniom o sile miłości. Jest także i inny przypadek – kobieta bez połowy ciała, usiłująca prowadzić normalne życie i udawać, że tak jest w porządku – z filmu Jacka Malinowskiego HalfAWoman. Obie te rzeczy wzbudziły duże zainteresowanie publiczności, może nawet niezdrową fascynację. Obie rzeczy dotyczą okaleczonych kobiet.

Wróćmy do czołgania się. Pojawia się ono co jakiś czas jako motyw u artystek. Przypominam sobie co najmniej kilka interesujących akcji. O niektórych z nich pisała Ewa Małgorzata Tatar w tekście opublikowanym w ostatnim „Czasie Kultury” (Kobieta upadła. Na ulicy, „CzK”, nr 1/2008). Pierwszym przykładem, który przychodzi mi w tej chwili do głowy jest film Anny Janczyszyn-Jaros W miasto (1993), który w latach 90. mało przez kogo widziany, obrósł sławą dzieła kultowego zwłaszcza wśród osób zajmujących się feministyczną teorią sztuki. Teraz znajduje się w Małopolskiej Fundacji Muzeum Sztuki Współczesnej, czyli za jakiś czas trafi do muzeum. Jak pisze Ewa: Warto zauważyć, że performerka czołga się po […]. Czołga się zgodnie z kierunkiem ruchu, trzyma się raczej prawej niż lewej strony. Kilkakrotnie przechodzi przez jezdnię: raz na pasach i zgodnie ze wskazówkami sygnalizacji świetlnej, ale też w miejscach nieoznakowanych, gdzie zdarza jej się hamować ruch kołowy. Szczególnie ważne w tej pracy wydają się momenty konfrontacji z przechodniami, ale również fakt, że nawet jeśli w dość brutalny sposób – trzymana za kołnierz jak uczniak – zostaje usunięta z jezdni, każdorazowo artystka wraca do horyzontalnej pozycji i kontynuuje wyprawę.
Nie od razu można rozpoznać płeć performerki. Ważny w tej akcji wydaje mi się tytuł – W miasto i fakt, że „spacer” odbywa się w Krakowie. Ciekawy jest także jej upór, by powrócić do czołgania się mimo prób przywrócenia jej do stanu pionowego. Kobieta-dziwo. Artystce towarzyszyła osoba rejestrująca wszystko kamerą. Zastanawiam się jaki jest status takiej kamerzystki (była nią Alicja Żebrowska). Czy także uczestniczy w akcji, skoro agresja przechodniów była skierowana także i na nią? Czy taka osoba jest potrzebna performerce, bo daje jej poczucie bezpieczeństwa? I co by się stało, gdyby nie było osoby z kamerą? Może ludzie nie zachowywaliby się tak głupio? Przecież, przyzwyczajeni do głupawych programów typu „Uśmiechnij się! Jesteś w ukrytej kamerze!” nauczyli się uciekać przed dziwnymi wydarzeniami na ulicy, ignorować je lub reagować na nie z podejrzliwością.

Kolejny przykład czołgania się to praca artystki z Wiednia, Marlene Haring, tej samej, która była bohaterką tegorocznego Święta Kobiet w Krakowie. Marlene zrealizowała swoją akcję jako pracę dyplomową na wiedeńskiej Akademii (2006). Bardzo się różniła od akcji Janczyszyn-Jaros. Przede wszystkim była mocno uteatralizowana. Artystka przygotowała na tę okazję specjalne przebranie, pokryła całe swe ciało łącznie z twarzą długimi blond włosami, które nadały jej wygląd jakiegoś dziwacznego stworzenia, czegoś pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, samicy Yeti. Samo przejście odbywało się jako rodzaj święta lub sportowego wyczynu. Artystka szła, na pół czołgała się, na pół wlokła się na czworaka przez ulice wiodące od Akademii, przez Prater, ku własnemu domowi, który mieści się w nie najlepszej dzielnicy – tamtejszej dzielnicy czerwonych świateł. Performerze towarzyszył spory tłum dopingujących ją widzów, kamerzyści i fotografowie. Przechodnie dostawali więc sygnał, że dzieje się coś wyjątkowego, może ekstrawaganckiego, ale nie odbierali akcji jako niezrozumiałą prowokację. Powiedziałabym, że publiczność i osoby robiące dokumentację byli współautorami tej pozornie absurdalnej akcji. Miała ona również przerwę – na wizytę w atelier fotograficznym i zrobienie całej grupie kilku grupowych zdjęć z „Yeti” na czele. Całość zakończyła się wraz z wczołganiem się artystki do własnego mieszkania, wejściem do wanny i kąpielą (w futrze).
Oczywiście, akcja Haring miała również całkiem widoczne ostrze krytyczne, oprócz widocznego na pierwszy rzut oka wątku zabawowego. Ludzie się bawią, ale nagle okazuje się, że artystka wykorzystuje ich do własnych celów. Prater to przecież dzielnica zabawy. Ale tuż obok znajduje się dzielnica opanowana przez prostytucję, wielu tam emigrantów, kolorowych. Praca Haring jest bardzie zgryźliwa i chyba mniej naiwna w porównaniu z pracą Jaros. Po prostu stworzona w innym miejscu i czasie.

Film Anny Klimczak Jutro będzie dobry dzień (2006) przedstawia z kolei czołganie się po osiedlowych ulicach w spokojnej, zielonej części Warszawy jako wydarzenie humorystyczne. Wydawałoby się, że wszystkie elementy składają się na kolejne przedstawienie o kobiecie-ofierze, o kobiecej martyrologii. Oto młoda kobieta, ładnie ubrana, wyczołguje się z klatki schodowej i czołga się po chodniku. Jest słoneczny dzień, chociaż chodnik raczej jest zacieniony. Z rzadka mijają ją ludzie, reagujący raczej spokojnie i ze zdziwieniem. Artystka „przechodzi” też przez ulicę. Porusza się z coraz większym trudem. Widz zaczyna jej żałować. Nie jest jasna sytuacja kamerzysty, nie widać go na filmie, nie wiadomo czy jest widoczny ludziom na ulicy. Kobieta w końcu odczołguje się do sklepu. Wychodzi stamtąd sprzedawczyni, która… podaje jej papierosy. Artystka kładzie się na plecach i zapala papierosa. Ogląda błękitne niebo nad sobą. To wydarzenie, ta puenta wydawać się może zupełnie niepotrzebna, bo odziera całą tę akcję czołgania się z całego jej dramatycznego podtekstu (zbyt oczywistej interpretacji typu „taka jest sytuacja kobiet w przestrzeni publicznej”). Tymczasem tutaj znaleźć można subwersję wobec subwersji, gest uwolnienia się od martyrologii. Krzyk „Przestańmy przedstawiać się jako ofiary!”, ale też czy protest wobec protestu nie jest komiczny? Czy ta praca w końcu nie jest ponura? Czy czujesz się ofiarą, czy nie, to jednak leżysz na chodniku? Czy Klimczak rzeczywiście odmawia mówienia o kobiecym masochizmie?

Na koniec performance Angeliki Fojtuch (2007). Na ulicy holenderskiego s'Hertogensbosch artystka pojawiła się cała owinięta bandażami, tylko głowa pozostała widoczna. Sytuacja podobna do tej, w której postawiła się Marlene Haring. Tyle, że tamta zachowała możliwość samodzielnej aktywności, decydowania dokąd idzie i co zrobi z towarzyszącymi jej ludźmi. Fojtach zaś pojawiła się na ulicy miasta jako jakieś dziwaczne stworzenie, dziwna ryba, kobieta-syrena. Bandaże odwołują się do okaleczeń ciała, cierpienia, bólu, choroby. Spętanie ciała artystki kojarzy się także z embalażową akcją Tadeusza Kantora, który owijał Marię Stangret. Tak więc artystka pojawiła się w przestrzeni miasta kompletnie bezbronna, zależna od przechodniów, zdana na ich łaskę i niełaskę. Warto zwrócić uwagę na ten wątek występujący w jej performance’ach. Jest to ambiwalencja, ciągłe wahanie się pomiędzy siłą i śmiałością prowokowania ludzi, a radykalną słabością, oddawaniem się ludziom, zdawaniem się na ich reakcje. Artystka znalazła się zatem na ulicy obła, pozbawiona rąk i nóg (!), nie wiadomo skąd się wzięła na ulicy i kto ją przyniósł. Jak mówią relacje z wydarzenia, była traktowana jak przedmiot, przenoszona w inne miejsce, jakieś kobiety usiłowały ją rozwijać z bandaży, a osoba dokumentująca całą akcję została zaatakowana. Znowu zastanawiam się nad statusem kamerzystki.
Obie uczestniczki wydarzenia (artystka i operatorka kamery) prowokowały ludzi do skanalizowania ich energii na niezrozumiałej kobiecie-przedmiocie, jaką się stała Fojtuch, Jak przypuszcza Ewa Małgorzata Tatar, ważna była tutaj również figura szalonej. Ważniejsze jednak są wątki bezbronności i bezwolności, opresji i niemożliwości zrobienia niczego, by się z niej wyzwolić.

5 komentarzy:

  1. Magda, Chris Burden jednak nie była kobietą...

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się zdawało...
    A co powiesz o Acconcim?

    OdpowiedzUsuń
  3. No może za szybko napisalem, ale akurat czołganie nie wydaje mi sie zdecydowanie kobiecą domeną, albo tabu albo jeszcze czymś. Może jestem tez dziś w jakimś niegenderowym nastroju. Siedze w pracy czekając na artystów, więc zrozum. Ale Burden też jest dla mnie wyjątkowo ważnym artystą. Rozumiem Twoje intencje bardzo. i zazdroszczę że Ci się chce pisac. Ja ciągle mam lód w okolicy mózgu odpowiedzialnej za pisanie...Acconci też nie, ale co z tego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A akcja Angeli, przynajmniej w opisie, niesamowita, to fakt.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jasne, rozumiem Twoje zniecierpliwienie, to moje pisanie jest właściwie zastanawianiem się do jakiego stopnia kwestia gender (zwłaszcza płci artystki) zasłania nam spojrzenie na pracę, formatuje interpretację. Łatwo przecież widząc taką zbitkę "kobieta + czołganie się" widzieć już właściwie wszystko, co w niej rzekomo się znajduje, od razu (upokorzenie, upośledzone miejsce kobiet w przestrzeni publicznej, krytyka, protest itp.) i nie zastanawiać się nad konkretną pracą.

    OdpowiedzUsuń