10.3.09

Muzeum Etnograficzne - ciąg dalszy

Dokończyłam zwiedzanie Muzeum Etnograficznego. Dobre wrażenie, jakie robi wejście do budynku, o czym pisałam już na blogu, zostało wzmocnione przez wyjątkowe jak na polskie muzea zachowanie pracowników. Tak kompetentnych, skorych do objaśnień, pomocy, a byłam z wózkiem, nie spotkałam chyba jeszcze nigdzie.

To jednak, że pracownicy stają się poniekąd przewodnikami po ekspozycji, świadczy o niej samej. Jak świadczy? Mam wątpliwości, czy jest najlepszą, na jaką to niewątpliwie ciekawe i dobre muzeum stać. Według mnie rządzą nią wszystkoizm i nastawienie na wycieczki szkolne. Edukacyjność, ale jednocześnie ekspozycja jest zbyt drobiazgowa i trudna w oglądaniu dla indywidualnych zwiedzających. Czego tu nie mamy? Zniknęła inscenizacja chaty góralskiej, ale druga chata (małopolska) się ostała, jako i wnętrze starej wiejskiej klasy szkolnej, wszystko wygląda jak zaprojektowane przez Kantora, a wykonane przez Kuśmirowskiego! (To powinno wystarczyć za wyjaśnienie dlaczego interesuję się tym akurat Muzeum). Inscenizacje przywodzą na myśl sztukę współczesną, a sprawy prawdy historycznej, odtworzenia, powtórzenia, pamiątki, wieku rzeczy, przechowywania i konserwacji, tak się zapętają, że nie wiadomo już co naprawdę jest kreacją a co prawdą. Z taką właśnie ekspozycją mieliśmy do czynienia na parterze.

Pierwsze piętro zaczyna się obiecująco. Wystawa pokazuje przebieg życia człowieka, jak rozumiem, na wsi, lub w małym miasteczku. (Dlaczego nie w dużym mieście?). I jakie są ramy czasowe, bo jakoś tak wypada na rozkwit etnografii w naszym kraju, od końca XIX wieku po połowę wieku XX. Mam także wątpliwości jakim obszarem geograficznym muzeum się zajmuje, bo oprócz Małopolski i Galicji, pojawiają się tu także różne obszary dawnych Kresów, a także np. Mazowsze czy Podlasie. Wszystko to jednak niekonsekwentnie. Ekspozycja szybko się rozrasta, nowe tematy się mnożą. Są przy tym potraktowane dość zdawkowo, co nie dziwi zważywszy na ich obfitość, po przebiegu życia zatem praca, święta, szkoła, organizacje społeczne. Każdy z nich zasługuje na oddzielną wystawę. Kapitalne są części poświęcone muzykantom, ubiorom, albo poświęcona pułapkom na zwierzęta. Coś dla Janka Simona, ale i inne osoby, zainteresowane projektowaniem ubiorów czy survivalem powinny przyjść i to zobaczyć.

Wystawa powstała w efekcie kompromisu. Doceniam świetnie dobrane eksponaty, są to rzeczy najbardziej interesujące, najstarsze, najdziwniejsze, wprowadzające jakieś nowum, wyjątkowe – nie ma chyba nudnego eksponatu. Dla kogo jednak to wszystko, kto to wszystko ogarnie i zrozumie? Jest tu za wiele tekstu, jest on zbyt szczegółowy, i nikt nie ma czasu ani tyle zdolności skupiania się, żeby wszystkie teksty drobnym drukiem przeczytać ze zrozumieniem. Dlatego właśnie wystawa potrzebuje przewodnika. Pomogłaby większa elastyczność i kreatywność wystawiennicza, więcej myślenia o widzu. Pomogłyby makiety, plany, instalacje wymagające udziału widza, które pokazałyby jak mieszkano, ubierano się, używano narzędzi.

Te same zarzuty odnoszą się do ekspozycji na najwyższym piętrze. Tu mamy do czynienia ze sztuką. Kapitalne klocki drzeworytnicze, doskonałe przykłady malarstwa odpustowego, dewocyjnego, z warsztatów Małopolski. Jasne staje się skąd czerpali malarze tacy jak Eugeniusz Mucha. Zrekonstruowano też stragan odpustowy z Kalwarii. Świetnie, ale za dożo, za zdawkowo, bez zwrócenia uwagi na sposób w jaki ludzie oglądają wystawy i co im z tego zostaje.

*
Doskonale jednak, że pierwszy krok został zrobiony. Muzeum będę kibicować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz