proj. plakatu Przemek Dębowski
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, oglądając wystawę Dom / Home, że czegoś jest tu za dużo, a czegoś za mało. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie sam dom był bohaterem tego cyklu, tylko jego peryferia, marginesy, wyrażające się w pragnieniu autorów, Weroniki Łodzińskiej i Andrzeja Kramarza, by spenetrować granice domu jako pojęcia i dotrzeć do zaskakujących miejsc, niekojarzonych z domem wcale, pokazać jak ludzie urządzają dom w niesprzyjających warunkach, gdy życie ich właściwie go nie potrzebuje, albo gdy dzieje się coś, co ten dom zamienia w przestrzeń odmienną od zwyczajowo z domem kojarzonej. Są tu więc domy specjalne, w warunkach ekstremalnych, domy biedne, zastępcze, tymczasowe.
Czego tu nie ma! Zdjęcia ogląda się świetnie, wystawa urządzona bardzo ładnie. Można zajrzeć do prycz noclegowiska dla bezdomnych mężczyzn. Można zajrzeć do najdłuższego bloku świata w Nancy, a tam podglądać mieszkania emigranckie z ich tanim wyposażeniem. Można rzucić okiem na cele zakonników, zaskakująco różnorodne i bogate, notabene, przy okazji autorzy próbują jak bardzo da się rozciągnąć także pojęcie „cela”. Wozy cyrkowców to nie mieszkania tylko nędzne klitki, w których się przeczekuje. To samo da się powiedzieć o miejscach pobytu ludzi czekających dobrowolnie i nierzadko przez lata całe na śmierć w Waranasi nad Gangesem. Są także mieszkania kolekcjonerów, obrosłe przedmiotami do tego stopnia, że to kolekcje panują i nad mieszkaniem i ich właścicielem.
Wiele z tych zdjęć znamy z publikacji gazetowych. Rzeczywiście, ich nastawienie na bycie ciekawostką, element zainteresowania społecznego, jaki się w nich mieści (każdy z podcykli Domu obdarzony został własnym komentarzem), a jednocześnie silna estetyzacja, powodują, że stają się doskonałym towarem do sprzedania do mediów, świetnie wpisują się w potrzebę spektakularności współczesnej kultury. Zawierają w sobie przy tym pretekst obserwacji socjologicznej czy antropologicznej.
Wydźwięk tych zdjęć jest taki, że możemy zobaczyć coś ładnego i coś, co przyciągnie na chwilę uwagę, jest bowiem dostatecznie egzotyczne. Zdjęcia pozwalają na refleksję tej głębokości, co: „ten to ma ciasno”, albo: „jak tu jest brudno”, albo: „jak można tak żyć?”. Nawet naukowiec niewiele więcej może wycisnąć. Bartłomiej Dobraczyński pisze we wstępie do katalogu: Człowiek przełomu XX i XXI wieku jest nomadem, globalnym wędrowcem… […] Migruje za chlebem i lepszym życiem. Często mieszka w wielu domach, które coraz rzadziej są obrazem jego wnętrza, a zaczynają pełnić wyłącznie funkcję bezosobowej sypialni. W dobie telewizji, „National Geografic”, łatwych i powszechnych podróży, wszystkie te obrazy domów są mniej więcej znane. I to chyba drażni mnie w tym cyklu – jego łatwość i wesołkowatość. To jest rozrywka i nic więcej. Dom nie tyle ma odkrywać nowe światy przed naszymi oczami, dawać nam do myślenia, lecz potwierdzać powszechnie znane prawdy.
Oczywiście, nie ja będę dyktować cele, jakie mają stawiać przed sobą autorzy cyklu. Brak ambicji odkrywania czegoś nowego, patrzenia świeżym okiem na to, co znane aż do bólu, nie musi być czymś złym. Jednak, obawiam się, że autorzy Domu czynią pewne zakusy na odkrywczość i studium etnologiczno-socjologiczne. Inaczej nie opatrywaliby swoich zdjęć komentarzami (np. Wojtka Kocołowskiego czy Marty Eloy Cichockiej), nie wędrowaliby do największej w Polsce noclegowni dla mężczyzn czy nie wystawialiby w Muzeum Etnograficznym, jak to się właśnie zdarzyło. No właśnie, ale dlaczego akurat jeśli noclegownia, to największa? Dlaczego tak przypadkowy dobór domów i „domów” do sfotografowania?
Jeśliby utrzymać się w ich logice, to można przypuszczać, że wyruszą następnie do Brazylii dokumentować tymczasowe domostwa drwali pracujących przy największym na świecie wyrębie dżungli, a potem – bo ja wiem? - udadzą się do baz polarników pracujących na Antarktydzie.
Efekciarstwo cyklu Dom jeszcze wyraźniej ujawnia się w zestawieniu z Zofią Rydet i projekcie jej życia, Zapisie Socjologicznym. Tu mamy ponowoczesne przemieszczanie się z miejsca na miejsce, skakanie po temacie, tu liźnięcie trochę tego, tam trochę tamtego, potem zaś dorabianie w naprędce teoretycznej podbudowy. Przy Rydet zaś wytrwała, nieprzerwana przez lata, mrówcza praca polegająca na wizytowaniu niezliczonych chłopskich domostw i robienie zdjęć starym ludziom w ich chałupach. Jakie nieatrakcyjne! A że autorce udało się zrobić niezwykły, autentyczny potrtet polskiej wsi niedługo przed jej całkowitą przemianą– to zasługa jej wielkiego wysiłku, a nie gonienia za możliwością publikacji w gazetach.
Czasy się zmieniły. No tak, zaczynam marudzić.
Mimo wszystko, Dom / Home Andrzeja Kramarza i Weroniki Łodzińskiej to kolejne udane wydarzenie w odnowionym Muzeum Etnograficznym. Hall wejściowy w jego lokalizacji przy ulicy Krakowskiej, jest nawet ładniejszy niż ten w budynku głównym, przy placu Wolnica.
Czego tu nie ma! Zdjęcia ogląda się świetnie, wystawa urządzona bardzo ładnie. Można zajrzeć do prycz noclegowiska dla bezdomnych mężczyzn. Można zajrzeć do najdłuższego bloku świata w Nancy, a tam podglądać mieszkania emigranckie z ich tanim wyposażeniem. Można rzucić okiem na cele zakonników, zaskakująco różnorodne i bogate, notabene, przy okazji autorzy próbują jak bardzo da się rozciągnąć także pojęcie „cela”. Wozy cyrkowców to nie mieszkania tylko nędzne klitki, w których się przeczekuje. To samo da się powiedzieć o miejscach pobytu ludzi czekających dobrowolnie i nierzadko przez lata całe na śmierć w Waranasi nad Gangesem. Są także mieszkania kolekcjonerów, obrosłe przedmiotami do tego stopnia, że to kolekcje panują i nad mieszkaniem i ich właścicielem.
Wiele z tych zdjęć znamy z publikacji gazetowych. Rzeczywiście, ich nastawienie na bycie ciekawostką, element zainteresowania społecznego, jaki się w nich mieści (każdy z podcykli Domu obdarzony został własnym komentarzem), a jednocześnie silna estetyzacja, powodują, że stają się doskonałym towarem do sprzedania do mediów, świetnie wpisują się w potrzebę spektakularności współczesnej kultury. Zawierają w sobie przy tym pretekst obserwacji socjologicznej czy antropologicznej.
Wydźwięk tych zdjęć jest taki, że możemy zobaczyć coś ładnego i coś, co przyciągnie na chwilę uwagę, jest bowiem dostatecznie egzotyczne. Zdjęcia pozwalają na refleksję tej głębokości, co: „ten to ma ciasno”, albo: „jak tu jest brudno”, albo: „jak można tak żyć?”. Nawet naukowiec niewiele więcej może wycisnąć. Bartłomiej Dobraczyński pisze we wstępie do katalogu: Człowiek przełomu XX i XXI wieku jest nomadem, globalnym wędrowcem… […] Migruje za chlebem i lepszym życiem. Często mieszka w wielu domach, które coraz rzadziej są obrazem jego wnętrza, a zaczynają pełnić wyłącznie funkcję bezosobowej sypialni. W dobie telewizji, „National Geografic”, łatwych i powszechnych podróży, wszystkie te obrazy domów są mniej więcej znane. I to chyba drażni mnie w tym cyklu – jego łatwość i wesołkowatość. To jest rozrywka i nic więcej. Dom nie tyle ma odkrywać nowe światy przed naszymi oczami, dawać nam do myślenia, lecz potwierdzać powszechnie znane prawdy.
Oczywiście, nie ja będę dyktować cele, jakie mają stawiać przed sobą autorzy cyklu. Brak ambicji odkrywania czegoś nowego, patrzenia świeżym okiem na to, co znane aż do bólu, nie musi być czymś złym. Jednak, obawiam się, że autorzy Domu czynią pewne zakusy na odkrywczość i studium etnologiczno-socjologiczne. Inaczej nie opatrywaliby swoich zdjęć komentarzami (np. Wojtka Kocołowskiego czy Marty Eloy Cichockiej), nie wędrowaliby do największej w Polsce noclegowni dla mężczyzn czy nie wystawialiby w Muzeum Etnograficznym, jak to się właśnie zdarzyło. No właśnie, ale dlaczego akurat jeśli noclegownia, to największa? Dlaczego tak przypadkowy dobór domów i „domów” do sfotografowania?
Jeśliby utrzymać się w ich logice, to można przypuszczać, że wyruszą następnie do Brazylii dokumentować tymczasowe domostwa drwali pracujących przy największym na świecie wyrębie dżungli, a potem – bo ja wiem? - udadzą się do baz polarników pracujących na Antarktydzie.
Efekciarstwo cyklu Dom jeszcze wyraźniej ujawnia się w zestawieniu z Zofią Rydet i projekcie jej życia, Zapisie Socjologicznym. Tu mamy ponowoczesne przemieszczanie się z miejsca na miejsce, skakanie po temacie, tu liźnięcie trochę tego, tam trochę tamtego, potem zaś dorabianie w naprędce teoretycznej podbudowy. Przy Rydet zaś wytrwała, nieprzerwana przez lata, mrówcza praca polegająca na wizytowaniu niezliczonych chłopskich domostw i robienie zdjęć starym ludziom w ich chałupach. Jakie nieatrakcyjne! A że autorce udało się zrobić niezwykły, autentyczny potrtet polskiej wsi niedługo przed jej całkowitą przemianą– to zasługa jej wielkiego wysiłku, a nie gonienia za możliwością publikacji w gazetach.
Czasy się zmieniły. No tak, zaczynam marudzić.
Mimo wszystko, Dom / Home Andrzeja Kramarza i Weroniki Łodzińskiej to kolejne udane wydarzenie w odnowionym Muzeum Etnograficznym. Hall wejściowy w jego lokalizacji przy ulicy Krakowskiej, jest nawet ładniejszy niż ten w budynku głównym, przy placu Wolnica.
dom / home. andrzej kramarz i weronika łodzińska. fotografie, 25 kwietnia - 30 sierpnia 2009, Muzeum Etnograficzne w Krakowie
PS
Nikt nie potrafi powiedzieć mi kto jest autorem nowej aranżacji wejść do Muzeum w jego dwóch lokalizacjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz