7.4.10

Życiomalowanie

Dorota Lampart, Śmierć matki, ok. 1934, tempera na papierze, Muzeum Etnograficzne w Krakowie

Dorota Lampart, Sen, 1967, akwarela, tempera na papierze, Muzeum im. Orkana w Rabce-Zdroju


Była odmieńcem, słusznie zatem postępuje kuratorka wystawy – jak się okazuje, w ogóle pierwszej indywidualnej – podkreślając wagę jej osobowości, biografii, miejsca, w którym żyła. Grażyna Mosio mówi, że Dorota Lampart była osobowością skomplikowaną i nie da jej się zamknąć w figurze wiejskiej wariatki, nawiedzonej dewotki, lub – odwrotnie – świadomej własnej wartości, wykorzystującej zainteresowanie kolekcjonerów sztuką nieprofesjonalną artystki „naiwnej”.

Takich jak ona określa się mianem nieprzystosowanych, mówi, że „urodzili się w złym miejscu i czasie”, w pewnym sensie żałując ich zmarnowanej szansy i talentów. Określenie zawiera bowiem w sobie przekonanie, że gdyby żyła w innej rodzinie i środowisku, to jej talent miałby szansę rozkwitnąć, a ona sama zdobyłaby większe uznanie i tworzyła bez żadnych ograniczeń. Istnieje zatem pokusa, by wpisać ją we współczesną wersję Janka Muzykanta, lecz czy należy ulegać sentymentalnemu szantażowi w niej zawartemu? Nie wiadomo jak inaczej potoczyłyby się losy Doroty Lampart gdyby jej matka nie była góralką służącą w Krakowie, gdyby jej życiu towarzyszył ojciec, nie wiadomo, czy w rodzinie z lepszymi możliwościami, a przede wszystkim dostępem do edukacji, w ogóle poświęciłaby się tworzeniu i jaką ono by przybrało formę. Być może robiłaby coś zupełnie innego, może właśnie trudne warunki spowodowały, że malowała wizje świętych, za które była ceniona, ale i wyśmiewana. Hipotetyczne losy artystów – temat na pasjonującą wystawę? Książkę? Esej?

Nawet urodą się wybijała z otoczenia, pociągła twarz, drobne, regularne, wyraziste rysy (jak głosi legenda, jej matka była piękna). No i bieda wokół niej, ruina, do której doprowadzała kolejne domostwa. Była trudna w kontaktach, nieufna, wśród ludzi ze wsi wzbudzała politowanie, ale i zazdrość – bo dostaje pomoc „za nic”, bo przyjeżdżają do niej ludzie z miasta, bo przecież próżnuje nie zajmując się uprawą ziemi ani należycie obejściem. Miała świadomość własnej odmienności, nawiedzały ją sny, gadała ze świętymi. Pasała bydło po nocy, wszystko robiła na opak, unikała ludzi – i czekała na odmianę losu. Wierzyła, że zdarzy się cud i cudem powije bliźnięta, bo przed domem jej dziadków rosło drzewo o rozwidlonym pniu. Czuła się lepsza, a jednocześnie była niezaradna, uparta i wrażliwa. Ale znowu też nie działo się tak, że dawała się wykorzystać, że nie widziała jak ją naciągają i nie reagowała na to. Mimo, że wychowywali ją dziadkowie, że matka zachorowała psychicznie i młodo zmarła, nie musiałaby wcale żyć w biedzie i brudzie. Jej osobowość niełatwą, barwną i pełną sprzeczności starano się pokazać na krakowskiej wystawie.

Wystawę w Muzeum Etnograficznym otwiera seria zdjęć. Z jednej strony wielkie, panoramiczne ujęcie przysiółka Czarnotowa z porośniętymi trawą, kwiatami i ziołami łąkami na stokach, z grzbietami Beskidów w tle. Słoneczny dzień. Aż się słyszy jak muchy brzęczą. Z drugiej strony drzewo genealogiczne Doroty Lampart: seria zdjęć malarki, jej domu, przodków. Trudno o bardziej demonstracyjne przedstawienie zamysłu przyświecającego całości. O malarce, a szerzej – o sztuce nieprofesjonalnej – nie da się mówić bez uwzględnienia wszystkiego, co jej towarzyszy i tworzy jej tło. Bez tła okoliczności życiowych sztuka nie ujawniłaby swego bogactwa, bez niego można coś istotnego pominąć. W przypadku twórczości nieprofesjonalnej, mamy więc do czynienia nie tylko ze sztuką, ale i z życiem. Mamy przed sobą obie te sfery i one się splatają do tego stopnia, że stają się nierozłączne – jak wstążki w warkoczu. Nie da się zrozumieć jednego bez pojęcia drugiego. Sztuka i życie wzajemnie się potrzebują, ale i tłumaczą poprzez siebie, i jedno, i drugie pozostawione samo sobie pozostaje niepełne, wybrakowane. Nie tylko życie formuje i może deformuje sztukę, ale i sztuka egzystencję zmienia, nadaje jej nowego sensu, każe jednak płacić za o wysoką cenę: odmienności.

Ciekawie została zbudowana wystawa w Muzeum Etnograficznym. Stworzono ją jako wielogłos. Zatem nie tylko widzimy samą artystkę, ale też słyszymy jak mówi i śpiewa, obserwujemy ją w zaniedbanym otoczeniu, wśród zwierząt. Widzimy także kopie listów od rozmaitych osób do Doroty Lampart. Ale w tym świecie i tak główną rolę odgrywają obrazy. A na obrazach: święci i modlitwy, które sama tworzyła i kaligrafowała obok wizerunków. Duże postacie, najczęściej skrystalizowane w trwaniu, zatrzymane w kontemplacji, w modlitwie. Nawet na podstawie skromnego wyboru z tej wystawy można jasno zobaczyć, że Dorota Lampart sięgała do pierwszych źródeł sztuki. Zupełnie naturalnie sięgała bowiem do sacrum, świętych często widywała w snach, dostrzegała cudowne pod powłoką świata widzianego, szukała w sztuce pocieszenia. W jej obrazkach królują zieleń, kwiaty, wnętrza – a na ich tle święte osoby i kontemplujące ich obecność Dorota. Jak zauważa Agnieszka Sabor, sceny emanują pogodnym nastrojem, nie ma tu okrucieństwa i zła. Nawet śmierć matki, w obecności aniołów i diabła, odbywa się w atmosferze skupionego, radosnego oczekiwania. Wizje w wydaniu malarki nie mają w sobie nic z agresji, niewiele z odgrywania się. Wizje te pokazują raj na ziemi, a raczej przebóstwioną rzeczywistość. Więc śmierć matki, dalej – różne wersje nieba z hieratycznie pousadzanymi rzędami aniołów, świętych i zbawionych, z wynalezionym na jej własny użytek kolażem, i niesamowity sen z płaszczami i koronami, w którym symbolizowana postać Marii znajduje się pośrodku i jest największa. Cierpienie zawiera się tutaj np. w ocalałych z pożaru stacjach Drogi Krzyżowej, jednak nie jest wyeksponowane, wymaga skupienia i przeżycia obrazu.

W gruncie rzeczy niewielka, skromna właściwie wystawa w Muzeum Etnograficznym wywołuje wielkie bogactwo komentarzy – jak pokazywać i komentować tego rodzaju twórczość samorodną, skromną i w zasadzie trudną w odbiorze. Mimo, że w ulokowano ją w podziemiach, to dokonano wielce udanej próby przywołania świata artystki, świata rozświetlonego światłem nie tylko letniego słońca, ale towarzyszących jej całe życie nadziei i wiary. Wystawę przygotowana z dużym wyczuciem i wnikliwością. Widać po niej oddanie i zaangażowanie kuratorki względem bohaterki jej pracy. A to wcale nie jest częste – w naszych cynicznych czasach.


"Wyrwany skrawek nieba. Malarstwo Doroty Lampart", autorka wystawy: Grażyna Mosio, Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 23 stycznia - 16 maja 2010. 

3 komentarze:

  1. Anonimowy8/4/10 22:55

    Sorry, że się czepiam, ale akurat dość blisko obcuję od dawna, mówiąc górnolotnie, ze sztuką naiwną. Po tak obszernym tekście oczekiwałbym nieco więcej konkretów, poczynając od bliższego zdefiniowania odmienności artystki. Czy wynikała ona z upośledzenia czy choroby psychicznej? Bo trudno mi uwierzyć, że wynikała jedynie z faktu uprawiania działalności artystycznej. Poza tym przy dzisiejszej tendencji do przesadnego akcentowania odmienności i gloryfikowania mniejszości byłbym ostrożniejszy w używaniu tego pojęcia bo łatwo osiąść na intelektualnej płyciznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tego, co wiem, artystka nie była chora psychicznie. Korzystam tu z materiałów towarzyszących wystawie, gdzie nie było o tym słowa. :) Wydaje mi się jednak, że właśnie o to chodzi: wrażliwsza i mówiąc kolokwialnie - z innymi priorytetami życiowymi...
    Nie chciałam omawiać całej wystawy, bardziej interesujące wydało mi się wywołane przez nią zagadnienie splotu życia i twórczości i tłumaczenia sztuki przez życie. Zastanawiam się co by było gdybyśmy życia nie znali - czy bylibyśmy w stanie docenić sztukę? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Trafiłam tu uciekając przed obowiązkami, a teraz mam cel gdzie skierować się jak z domu wyjde>kierunek muzeum etnograficzne. Z serii takich osób ciekawostek, to niedawno głośno było o Henry'm Dargerze, mroczny typ z lekko pedofilskim posmakiem. Może kojarzysz? Jak nie to polecam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń