Monika Drożyńska, z cyklu Libretto
Smutna historia Halki
Niedawno, bo
tuż przed świętami, 23 grudnia, odbyła się oczekiwana i szeroko komentowana
premiera Halki. Teatr Wielki Opera
Narodowa wystawił dzieło w reżyserii Natalii Korczakowskiej i opracowaniu
muzycznym Marca Minkowskiego. Halka zebrała
w większości pozytywne recenzje, otrzymując pochwały przede wszystkim za próbę
uwspółcześnienia dzieła. Została uznana za dowód na to, że dzieło powstałe ze
szlachetnych intencji i nie lokujące się najwyżej w rankingach arcydzieł, może
dać dzisiejszym widzom coś, co ich zainteresuje. Na przykład intertekstualną
zabawę, satysfakcję estetyczną, komentarz na tematach współczesności. Joanna
Bator pisze jednak o straconej okazji, bo kiedy pierwszy akt dawał nadzieję na
ukazanie sytuacji kobiety uprzedmiotowionej, nie mającej możliwości ani
podejmowania decyzji, ani działania wedle własnej woli, to dalsza część Halki gubiła swoją społeczną wymowę w
bogactwie pomysłów inscenizacyjnych.
Pisząc te
słowa Joanna Bator nie zdawała sobie sprawy z tego, że obecna premiera Halki nie tylko zapomina o mówieniu
prawdy o położeniu kobiet, ale i w pewnym sensie – kobiety lekceważy. W pewnym
sensie, bo teraz pragnę opowiedzieć niezbyt budującą historię niezawiązaną z
samą operą, lecz z jej organizacją. Z dzisiejszą Halką bowiem wiąże się historia pewnej artystki, którą najpierw
zaproszono do współpracy, by następnie jej obecność pośpiesznie wymazać z
przestrzeni teatru i z towarzyszącej Halce
publikacji. To historia uwewnętrznionej cenzury, cenzury prewencyjnej oraz
przykład tego, jak narodowa instytucja postępuje z twórcami.
A było tak.
Na jesieni 2011 roku z Moniką Drożyńską skontaktował się kierownik Działu
Literackiego Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Zaprosił ją do współpracy
powołując się na wcześniejsze dokonania artystki. Tryb pracy został omówiony
telefonicznie i mailowo. Artystka kilka razy udała się także na osobiste
spotkanie do teatru. Umówiono się na kształt pracy, termin jej oddania,
honorarium, ustalono do czego zostanie wykorzystana. Monika miała współtworzyć
program towarzyszący inscenizacji opery Halka.
Została poproszona o wykonanie serii prac w technice haftu, które miałyby
złożyć się na wystawę w foyer, a także posłużyłyby jako materiał wizualny w
publikacji.
Wszystko
zdawało się zmierzać do szczęśliwego finału. Brakło jedynie umowy, która miała
nadejść pocztą lada dzień. Do premiery zostało niewiele ponad półtora miesiąca
czasu, pracy było multum, artystka przystąpiła więc do tworzenia haftów.
Pracowała dzień w dzień, zleciła także wykonanie pewnej ilości elementów
zaufanej współpracowniczce, pod własnym nadzorem. Dział Literacki Teatru
Wielkiego przysyłał jej wybrane fragmenty libretta, ona zaś miała wolną rękę w
ich interpretacji. Projekty poszczególnych prac były wysyłane do teatru i nikt
nie miał zastrzeżeń co do ich zawartości. Co więcej, osoby, z którymi artystka
bezpośrednio się kontaktowała, twierdziły, że projekty zostały podane do
wiadomości dyrekcji.
Gotową serię
dzieł artystka przesłała do Teatru. Na niewielkich obrazkach wyhaftowane
zostały kompozycję tekstowo-wizualne. Elementy wizualne to odrobinę zmienione
logotypy sieci handlowych, a także symbole polityczne. Całość nawiązuje do
publicystycznych plakatów i afiszy. Założeniem było dodanie do Halki współczesnego, krytycznego
komentarza.
I tutaj
zaczyna się coś bardzo dziwnego. Prace, dostarczone w terminie, zawisły na
jakiś czas na ścianie foyer. Obecnie jednak na żadnej ścianie, do której można
się dostać, nie wiszą. W tajemniczy sposób zniknęły też z programu. W tej
chwili Monika Drożyńska nie istnieje jako artystka zaproszona do współpracy
przy inscenizacji Halki w Operze
Narodowej. Nie dostała żadnej informacji o przyczynach zdjęcia wystawy i
wycofania z druku ustalonej wersji programu, do której stworzyła część
wizualną, dopiero zaś miesiąc po tajemniczym zniknięciu dzieł, dostała
wiadomość o planowanym ich odesłaniu do niej.
To, co
oficjalnie wiadomo, to po pierwsze fakt, że prace zostały zamówione; po drugie,
że zostały dostarczone, a po trzecie, że nie wiadomo było co się z nimi stało i
z jakiego powodu zniknęły. Pewne jest spowodowanie nieobecności Moniki
Drożyńskiej z inscenizacji Halki jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pewne jest niestety, że wystawy nie ma w
foyer, jak również nie uświadczysz jej prac w programie. Prawda, drogą
nieoficjalną dotarły do artystki skąpe informacje. Jej wystawa została zdjęta w
dniu konferencji prasowej z powodu dyspozycji wydanej – jakże by inaczej –
ustnie przez pełnomocnika dyrektora naczelnego Katarzynę Nowicką. Przyczyną
usunięcia prac miała być obawa przed niepoprawnością polityczną i sprawami
sądowymi. W ostatniej chwili Opera Narodowa zmieniła drukowany program, żeby
wymazać obecność niepoprawnych jej zdaniem prac.
Do dnia
dzisiejszego Monika Drożyńska nie została oficjalnie poinformowana przez Teatr
Wielki Operę Narodową ani o samym fakcie usunięcia prac, ani o przyczynach tej
decyzji. Zamiast komentować tę sytuację (nie znam bowiem stanowiska
dyrekcji), pragnę pozostawić czytelników z kilkoma pytaniami. Po pierwsze, czy
przypadek Moniki jest odosobniony, czy Teatr Wielki Opera Narodowa zwykł w ten
sposób postępować ze wszelkimi artystami z nim współpracującymi? A jeśli nie,
to jakie jest kryterium, doboru „lepszych” i „gorszych” artystów? Następnie
cisną się na usta pytania o to czy przedstawiciel instytucji narodowej
(publicznej po prostu) może sobie pozwolić na podejmowanie decyzji, która jest
zaprzeczeniem dotychczasowych zobowiązań tej instytucji i która nawet w
minimalnym stopniu nie szanuje ani pracy zaproszonego autora, ani samej jego
osoby? Czy pełnomocnik dyrektora może podejmować decyzje w kwestii oceny
poprawności politycznej dzieła? Czy może to czynić jednoosobowo i nie tłumaczyć
przed nikim z tej decyzji?
Ta historia –
jak widać – nie ma happy endu. Jak to zwykle z historiami cenzury bywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz