Oto trochę poprawiony wpis z listopada 2006, który napisałam, kiedy postanowiłam załozyć bloga.
A postanowiłam załozyć, bo w tym wszystkim, co się w Polsce pisze o krytykach i co oni wypisują o sobie, brakuje podejścia od srodka. Brakuje pokazania "rozterek" i wahań krytyka, i to nie takich, o jakich pisze krytykant. Brakuje pokazania niemocy krytyka, niemocy, której nie akceptuje Artur Żmijewski, a która jest szalenie ważnym elementem naszej pracy. Niezdecydowania, skrupułów, wahania, niechęci, nieśmiałosci.
Tak pisałam w listopadzie 2006:
Postanowiłam założyć bloga. Jakis czas temu prowadziłam stronę Bunkra Sztuki, na której publikowałam felieton "Krytyk sztuki na skraju załamania nerwowego". Wcześniej jeszcze miałam doświadczenie z pisaniem i publikowaniem na stronie "spamu" słownika (mojego osobistego, składającego się z haseł). Pierwszy tytuł brzmiał - "Co mnie wkurza w sztuce". Moje pisanie do "spamu" skończyło się szybko. Moje pisanie felietonów do Bunkra też się skończyło.
Tutaj otwiera się temat do nowego wpisu, zaczęłam bowiem intensywniej robić wystawy, co od razu odbiło się mniejszą ilością napisanych tekstów. Ta niechęć bynajmniej nie wynika z powodów etycznych - pojawia się bowiem u nas spór czy można być jednocześnie krytykiem i kuratorem. Ten spór dotyczy sztucznie wykreowanego problemu jesli jest to pisanie eseityczne, a nie recenzenckie.
Nie jest to spowoodowane też wypaleniem się, bo pisania mi brakuje. Nie jest tak, że działalnosć kuratorska likwiduje pisarską. Chodzi tylko i wyłącznie o prozaiczny brak czasu. Wracając jednak do felietonów z Bunkra. Wiem, że były czytane i że dawały ludziom do myślenia. Wydaje mi się, że mimo stosunkowo dobrego stanu, w jakim znajduje się krytyka artystyczna w Polsce, brak jednak jej zaplecza w postaci autorefleksji. Moje felietony, w formie pewnie nieśmiało-zgryźliwej (zawsze zarzucano mi brak wyrazistości), usiłowały wejść w tę lukę.Skad tytuł felietonów , który postanowiłam kontynuować - z niezdrowym upodobaniem - w blogu? Odpowiem wykrętnie: lubię czarnowidztwo i defetyzm. Ktoś, już nie pamiętam kto, zarzucił mi sianie defetyzmu jakimś, nie pamiętam jakim tekstem. Wiem tylko, że ten ktoś cytował rzekomo Andrzeja Przywarę, który rzekomo - według tego kogoś - był przeciwny sianiu defetyzmu. Zastanowiło mnie to. Przede wszystkim słowo "defetyzm" - dlaczego akurat ono? Nie mozna użyć jakiegoś łatwiejszego? Ale mniejsza z tym. Postanowiłam siać defetyzm, wlać kroplę dziegciu w morze optymizmu czy raczej bezmyślności polskiej krytyki.
Skąd tytuł wpisu - "Melancholiczka"? To jest mój model uprawiania krytyki. Melancholia. Pamiętam, kiedyś rozmawiałam z Agatą Jakubowską. I Agata powiedziała o sobie, że jest melancholiczką. Tak, ja też jestem. To tłumaczy wszystko. Moje uciekanie od ludzi i moje czasowe włączanie się w rozmaite wydarzenia...
"Krytykant" z dużej.
OdpowiedzUsuńSorry :)
OdpowiedzUsuńMagda