31.8.07

Patrzenie (a propos "poważnego" krytyka)

Już kiedyś pisałam na ten temat i tekst opublikowała „Twórczość”.

Patrzenie to temat w Polsce nie w pełni zrozumiany i niedoceniany. Różnica w podejściu do patrzenia w stosunku do polskich obyczajów uderzyła mnie gdy studiowałam w Rumunii. W 1995 przebywałam tam kilka jesiennych i zimowych miesięcy (termin nie jest zresztą zbyt ważny). Po prostu studia podyplomowe – Mastère - w zakresie zarządzania kulturą. Obowiązki związane ze studiami nie zajmowały mi całego czasu i korzystałam z uroków Bukaresztu na początku przemiany ustrojowej. Chodziłam do cinematheque (nie pamiętam jak to się po rumuńskn nazywało, ale było b. ambitnym kinem). Stałam się zagorzałą wielbicielką teatru, który przeżywał w tamtych latach swoje wielkie odrodzenie. Przeżywałam abstrakcyjne zupełnie doświadczenia oglądania sztuk w języku, którego zupełnie nie rozumiałam. Oglądałam tak np. Mewę Czechowa.
A jeszcze odwiedzałam artystów sztuk plastycznych w ich pracowniach. Wtedy poznałam Dana Perjovschiego i jego żonę.

Jednak i tak zostawał mi czas, który pragnęłam spożytkować zapuszczając się w miasto. Próby zanurkowania jednak w jedną ulicę dalej od głównej, przy której mieszkałam, kończyły się zupełną klęską i ucieczką. Otóż, na ulicach stali mężczyźni. Nie mieli oni nic do roboty przez cały dzień. Niektórzy sprzedawali na niewielkich straganach pestki słonecznika, wielu jednak stało w progach wejść do swoich klatek schodowych lub na chodniku. Bezbłędnie, jak w małym miasteczku lub na wsi, rozpoznawali we mnie przybysza z dalekich krain. Nie sądzę, żeby działo się to z powodu mojego typu urody. Było to raczej po ubiorze. Najśmieszniejsze jest to, że wtedy – jak i dzisiaj – cierpiałam biedę – jako kreatywno-merytoryczny pracownik sektora sztuki w Polsce. Tak więc, moje stroje a la Second Hand i India Shop, powodowały natychmiastowe rozpoznawanie mnie jako cudzoziemki. Prawodopodobnie jako tej, co przyjechała z bogatszych krajów Zachodu, co - doprawdy - pochlebiało wtedy Polsce. Mężczyźni ci mieli zwyczaj patrzeć intensywnie, z niespotykaną nigdzie siłą wzroku. Wiadomo, kraje Południa. Tak, znam to i w sumie akceptuję. We Włoszech, w południowej Francji czy Hiszpanii też ludzie - nie tylko mężczyźni – mają zwyczaj patrzeć na innych, wręcz gapić się intensywnie, nie wstydząc się ani nie spuszczając wzroku. Jednak jest w tym patrzeniu rodzaj równowagi, zaproszenia do interakcji, przyzwolenia na grę, jeśli tylko oboje patrzący są nią zainteresowani. Jeśli nie, po prostu przechodzi się dalej - i tyle. Jest w tym po prostu inne pojmowanie człowieka, którego spotyka się na ulicy: sensualność, cieszenie się życiem, ciekawość innych. Ani we Włoszech, ani we Francji, ani tym bardziej w Hiszpanii nie doświadczyłam takiej agresji i opresyjności spojrzenia. Jest w tym różnica płci, potęga pożądania, ale też świadomość, że kobiety są zupełnie nieważne i zależne od "nas" - mężczyzn (nawet tych, co cały dzień sprzedają pestki słonecznika).

Tak więc, w Rumunii, w Bukareszcie, w 1995 i 1996 roku doświadczyłam spojrzenia wygłodniałych, agresywnych samców, zdziwionych, że jakaś kobieta chodzi "luzem".

Po co o tym wszystkim piszę?
Bo ostatnio spotkałam się z pouczeniami, co powinien, a czego nie "poważny" krytyk.

Ja uważam, że poważny krytyk powinien przede wszystkim być sobą.

Nie powinien być osobą, którą obchodzą wyłącznie bieżące wystawy polskie i garstka wybranych zagranicznych; którą obchodzą wyłącznie bieżące rozgrywki; którą obchodzi wyłącznie rozdawanie cenzurek: kto w tej chwili jest najbardziej OK. Krytyk sztuki powinien być osobą nie tylko znającą dokonania współczesnej humanistyki (o co w Polsce nadal kuratorom i krytykom niełatwo), krytyk sztuki powinien być osobą wrażliwą na rzeczywistość.

Jeszcze a propos patrzenia i odwrotnej strony spotęgowanej widzialności.
Marek Wasilewski jakiś czas temu powiedział mi, że po powrocie z USA miał wrażenie przezroczystości. Ludzie na ulicach, w centrach handlowych i innych miejscach przestrzeni publicznej w Polsce patrzą i nie widzą tych, na których patrzą, przebijając ich wzrokiem na wylot. W Polsce często ma się więc wrażenie pełnej niewidzialności.

PS
Tymczasem jednak czuję się pod wyjątkową presją widzialności, bo okazuje się, że jestem czytana przez Wyjątkowo Ważne Osoby (skrót WWO).

3 komentarze:

  1. Ma Pani rację o tych krytykach sztuki. Widać to po kuratorach i wystawach - mało jest projektów które podejmują tematy bliskie rozważaniom ludzi, ich rzeczywistości (albo mam spaczoną psychikę). Jest tyle wystaw (i konkretnych prac), które są produktami instytucji, rynku, historyczno-artystycznego dyskursu.. Dobry krytyk (czy kurator), to tak jak Pani mówi - ktoś kto zamieszkuje różne sytuacje; ktoś kto zanim jeszcze jest krytykiem i przywołuje konkretne realizacje - sam jest człowiekiem, istotą doświadczającą, myślącą, spekulującą.

    Za tydzień jadę do Gdańska na ostatni dzień wystawy Anety Szyłak w Wyspie ("O panice, obsesji..."), liczę że to będzie właśnie coś dobrego.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki,
    tak, moim zdaniem też tak się dzieje, że trochę za bardzo ceni się w polskim życiu artystycznym to, co jest wymyślone, skonstruowane, a za mało emocje, szczerość. Mam na myśli wystawy - intelektualne konstrukcje bardziej są w cenie niż coś, co bazuje na intuicji.
    Napisz coś o wystawie w Gdańsku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, choć jest w tym pewna trudność, bo szczerość w wypowiedzi pozbawionej pewnego intelektualnego zaplecza bywa tandetna, cklwia, żałosna - a nie ma chyba większej traumy niż się ośmieszyć? Lubię szczerość modelki A. Żebrowskiej z pracy "kiedy inny staje sie swoim", uczestników prac Althamera i Żmijewskiego, czy u Ani Okrasko; ze szczerością jak u Bogackiej czy Paweli mam już problem...

    Do Gdańska nie zdążyłem, jednak w ten piątek w Arsenale w Białymstoku otwiera się wystawa "Depresja", a lista artystów brzmi - przynajmniej dla mnie - obiecująco: Kozyra, Libera, Galey, Sawicka, Lejman, Sosnowska..

    Od niedawna bloguje o sztuce, zapraszam:
    http://nicwsrodku.fotolog.pl

    OdpowiedzUsuń