Z wielu stron słyszę, że może bym stosowała mniej przygnębiające tony, może nie narzekać cały czas, może nie widzieć świata tak smutno… Może nie pisać o tym jak źle jest krytykowi / kuratorowi / artyście w polskim światku artystycznym...
Ja też nie jestem za narzekaniem w każdym momencie. Wiem, że Polacy narzekają na potęgę i jako sfrustrowani i nieszczęśliwi czują się najlepiej. Jest to jakiś rys naszego charakteru, melancholia, poczucie skrzywdzenia i niedocenienia. Zapewne to minie, w miarę tego, jak będzie zmieniała się i stabilizowała sytuacja Polski, ale na razie jest to dość silna cecha naszego zbiorowego charakteru.
Niemniej nie należy wstydzić się narzekania. Należy je stosować z umiarem i z dystansem, rzecz jasna, żeby nie przesadzić i w narzekaniu się nie zatracić, żeby nie zatruło. Ja jestem zwolenniczką szczerości tekstu. Jeżeli czujesz, że coś nie tak, czujesz się niedoceniony, masz w sobie pokłady frustracji – dlaczego ich nie wyrazić? To może podziałać oczyszczająco, jako katharsis.
To jedno, drugie jest nawet ważniejsze. Otóż, narzekanie można stosować świadomie jako metodę. Jest to w pierwszej warstwie rodzaj pisania emocjonalnego, zakładającego duże zaangażowanie autora. Wtedy narzekanie staje się pewną grą, pewną maską. Wtedy też można stosować je świadomiej w jakimś celu. Uważam, że ciekawiej jest „odsłonić” siebie i ponarzekać – w ramach pewnej metody krytycznego pisania niż napisać suchy tekst o niedocenianiu krytyków i kuratorów w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz