Mircea Cantor, Chaplet, 2007, odciski palców wykonane tuszem na ścianie, detal
Mircea Cantor, Gniazdo, 2007, stół do ping ponga, jajka
Mircea Cantor, Parząca kieszeń, 2007, spodnie Giorgio Armani, pokrzywa, ziemia
Mircea Cantor, Ad litteram, 2007, wydruki
***
Spełniło się moje pragnienie zobaczenia sztuki politycznie zaangażowanej.
***
Skądinąd spotkałam się w końcu we Włoszech także ze zdecydowanie krytyczną reakcją dotyczącą „mody” na łączenie sztuki i polityki. Pisałam wcześniej, że uderza mnie formalizm tej sztuki i jej uciekanie od gorących, aktualnych tematów. Jeden z najbardziej obiecujących kuratorów młodego pokolenia, Milovan Farronato, współpracujący z Galerią Miejską w Modenie i prowadzący program wystawienniczy Via Farini w Mediolanie, odniósł się do tego trendu zdecydowanie krytycznie, twierdząc, że póki tak szalenie modne będzie eksponowanie krytycznego podejścia do polityki, on nigdy kariery nie zrobi. Nie zrobi nie dlatego, że jego postawa jest aprobująca wobec tego, co dzieje się aktualnie we Włoszech, ale dlatego, że polityka nie interesuje go kompletnie. Myślę, że jest coś na rzeczy – mówiąc kolokwialnie. Wielokrotnie poruszałam w rozmowach z moimi włoskimi znajomymi sprawę nastrojów w ich kraju. Otóż, wszyscy są zmęczeni, sfrustrowani, rozczarowani, ale też nie chce im się organizować, występować publicznie, czy też próbować jakoś wpływać na zmianę sytuacji politycznej. Włochy mają – razem z Francją – najstarszy parlament w Europie. Dlaczego nie ma nowej fali? Dlaczego młodzi ludzie nie chcą działać publicznie? Dlaczego artyści się nie angażują, pozostając przy specyficznym formalizmie? Nie mam pojęcia. Możliwe, że nie chcą sobie brudzić rąk, uważając politykę za nieuczciwą z zasady, może także nie wierzą, że uda im się wysadzić z siodła stary establishment, dobrze ustawiony i wpływowy gdzie trzeba.
***
Tak więc sztukę komentującą sytuację polityczną, a konkretnie sytuację emigranta z Rumunii, zobaczyłam na wystawie Mircei Cantora w Galerii Magazzino w Rzymie.
Cantor jest znany jako zdolny i błyskotliwy artysta, umiejętnie posługujący się rozmaitymi mediami, by gorzko, sarkastycznie i z poczuciem humoru, komentować bieżącą sytuację, bycie osobą bez statusu i przynależności, poddaną jakiejś lub czyjejś władzy, mającą ciągłe poczucie zagrożenia, wykluczenia i buntującą się przeciwko temu, walcząc o własną godność. Walka ta jest jednak przełożona po prostu na gesty – pisanie sprejem po murze, drobne realizacje w dziedzinie sztuki.
W Rzymie jednak Cantor nie zabłysnął. Postawiono go chyba w sytuacji, gdy nie były kuratora ani nikogo innego, kto by go odwiódł od jakże miłej dla każdego artysty wizji – zapełnienia maksymalną ilością prac danej mu do dyspozycji przestrzeni.
Jeszcze malowidło, przedstawiające biegnące przez ściany w jednym pomieszczeniu drut kolczasty, jestem w stanie zaakceptować. Cały Mircea Cantor, prosto, dosadnie, inteligentnie. Powiedziałabym, że to malowidło nadaje sensu włoskiemu formalizmowi, pokazuje mu drogę do współczesnego świata i jego problemów. Drut został namalowany odciskami palców. Mnie się to kojarzyło z więźniami, czy uchodźcami, ludźmi ściganymi, nie mającymi praw obywatelskich.
Ale już to, co działo się dalej – tego było stanowczo za dużo i wystawa stawała się nieszczęśliwie przegadana. Tak więc, dalej znajdował się pokój wypełniony skorupkami od jajek – cała podłoga była nimi usypana. Jeśli chciało się wejść, trzeba było te skorupki rozgniatać stopami, słyszeć ich trzask. Trzeba było zatem przezwyciężyć wewnętrzny opór i uczestniczyć w dziele zniszczenia. Żeby jednak artysta poprzestał na jajkach! Niestety, w środek wstawił stół do ping ponga.
Dalej było jeszcze gorzej. W następnym pokoju wisiały spodnie Armani, a z ich kieszeni wyrastały pokrzywy. Nawet ładny obrazek, ale dlaczego obok drutu kolczastego, skorup i ping ponga? Dlaczego tyle symboli? Dlaczego nie ma spójnej opowieści?
No i na koniec zdjęcia… Przyprawiły mnie o poczucie żenady, jakby zawiódł mnie ktoś, komu ufałam. Zdjęcia przedstawiały rumuński paszport, w którym znalazły się: banknot Euro, nóż, i coś, czego już nie pamiętam, p[rawdopodobnie ze wstydu.
Na pocieszenie została mi tylko myśl, że emigranci rumuńscy mają chyba większe problemy z tożsamością niż polscy. Z drugiej strony – tego chyba jednak nie można stopniować.
Magazzino d'Arte Moderna
***
Skądinąd spotkałam się w końcu we Włoszech także ze zdecydowanie krytyczną reakcją dotyczącą „mody” na łączenie sztuki i polityki. Pisałam wcześniej, że uderza mnie formalizm tej sztuki i jej uciekanie od gorących, aktualnych tematów. Jeden z najbardziej obiecujących kuratorów młodego pokolenia, Milovan Farronato, współpracujący z Galerią Miejską w Modenie i prowadzący program wystawienniczy Via Farini w Mediolanie, odniósł się do tego trendu zdecydowanie krytycznie, twierdząc, że póki tak szalenie modne będzie eksponowanie krytycznego podejścia do polityki, on nigdy kariery nie zrobi. Nie zrobi nie dlatego, że jego postawa jest aprobująca wobec tego, co dzieje się aktualnie we Włoszech, ale dlatego, że polityka nie interesuje go kompletnie. Myślę, że jest coś na rzeczy – mówiąc kolokwialnie. Wielokrotnie poruszałam w rozmowach z moimi włoskimi znajomymi sprawę nastrojów w ich kraju. Otóż, wszyscy są zmęczeni, sfrustrowani, rozczarowani, ale też nie chce im się organizować, występować publicznie, czy też próbować jakoś wpływać na zmianę sytuacji politycznej. Włochy mają – razem z Francją – najstarszy parlament w Europie. Dlaczego nie ma nowej fali? Dlaczego młodzi ludzie nie chcą działać publicznie? Dlaczego artyści się nie angażują, pozostając przy specyficznym formalizmie? Nie mam pojęcia. Możliwe, że nie chcą sobie brudzić rąk, uważając politykę za nieuczciwą z zasady, może także nie wierzą, że uda im się wysadzić z siodła stary establishment, dobrze ustawiony i wpływowy gdzie trzeba.
***
Tak więc sztukę komentującą sytuację polityczną, a konkretnie sytuację emigranta z Rumunii, zobaczyłam na wystawie Mircei Cantora w Galerii Magazzino w Rzymie.
Cantor jest znany jako zdolny i błyskotliwy artysta, umiejętnie posługujący się rozmaitymi mediami, by gorzko, sarkastycznie i z poczuciem humoru, komentować bieżącą sytuację, bycie osobą bez statusu i przynależności, poddaną jakiejś lub czyjejś władzy, mającą ciągłe poczucie zagrożenia, wykluczenia i buntującą się przeciwko temu, walcząc o własną godność. Walka ta jest jednak przełożona po prostu na gesty – pisanie sprejem po murze, drobne realizacje w dziedzinie sztuki.
W Rzymie jednak Cantor nie zabłysnął. Postawiono go chyba w sytuacji, gdy nie były kuratora ani nikogo innego, kto by go odwiódł od jakże miłej dla każdego artysty wizji – zapełnienia maksymalną ilością prac danej mu do dyspozycji przestrzeni.
Jeszcze malowidło, przedstawiające biegnące przez ściany w jednym pomieszczeniu drut kolczasty, jestem w stanie zaakceptować. Cały Mircea Cantor, prosto, dosadnie, inteligentnie. Powiedziałabym, że to malowidło nadaje sensu włoskiemu formalizmowi, pokazuje mu drogę do współczesnego świata i jego problemów. Drut został namalowany odciskami palców. Mnie się to kojarzyło z więźniami, czy uchodźcami, ludźmi ściganymi, nie mającymi praw obywatelskich.
Ale już to, co działo się dalej – tego było stanowczo za dużo i wystawa stawała się nieszczęśliwie przegadana. Tak więc, dalej znajdował się pokój wypełniony skorupkami od jajek – cała podłoga była nimi usypana. Jeśli chciało się wejść, trzeba było te skorupki rozgniatać stopami, słyszeć ich trzask. Trzeba było zatem przezwyciężyć wewnętrzny opór i uczestniczyć w dziele zniszczenia. Żeby jednak artysta poprzestał na jajkach! Niestety, w środek wstawił stół do ping ponga.
Dalej było jeszcze gorzej. W następnym pokoju wisiały spodnie Armani, a z ich kieszeni wyrastały pokrzywy. Nawet ładny obrazek, ale dlaczego obok drutu kolczastego, skorup i ping ponga? Dlaczego tyle symboli? Dlaczego nie ma spójnej opowieści?
No i na koniec zdjęcia… Przyprawiły mnie o poczucie żenady, jakby zawiódł mnie ktoś, komu ufałam. Zdjęcia przedstawiały rumuński paszport, w którym znalazły się: banknot Euro, nóż, i coś, czego już nie pamiętam, p[rawdopodobnie ze wstydu.
Na pocieszenie została mi tylko myśl, że emigranci rumuńscy mają chyba większe problemy z tożsamością niż polscy. Z drugiej strony – tego chyba jednak nie można stopniować.
Magazzino d'Arte Moderna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz