Maria Friberg, still lives no 8, fotografia
Maria Friberg, no time to fall, DVD
Maria Friberg, almost there, fotografia
W Kulturhuset do początku kwietnia otwarta była wystawa prac Marii Friberg. Jak mówią organizatorzy, Friberg jest jedną z najbardziej znanych artystek szwedzkich. Zasłynęła z powodu jakości swojej sztuki i konsekwentnego podejmowania tematyki męskości. Jednym słowem, można ją uznać za odpowiedniczkę naszej Doroty Nieznalskiej, chociaż starszą o około 10 lat. Przy tym pouczając wydaje się porównanie, nawet pobieżne, ich sztuki. Otóż, sztuka Friberg nie ma zawartego w sobie jakiegoś wewnętrznego bólu, rozczarowania, jakichś ciemnych emocji. To sztuka laboratoryjna, dla mnie może nawet za czysta, bo skupiająca się na stronie wizualnej wideo i fotografii. Kojarzą się one ze stylistyką reklamy, ale też ją przełamują niedopowiedzeniami, skrótami myślowymi, które łapią widza na lep łatwej i znanej do znudzenia atrakcyjności, nieskazitelności obrazu, sugerując łatwe odczytanie, stawiają jednak pułapkę, bo znaczenie jest niejasne, zamazane.
Pierwsza pokazywana praca Friberg, no time to fall, jednak działa inaczej. To zgrabny montaż składający się z epizodów z inicjalnego wystąpienia George’a W. Busha do narodu w 2001 roku, z którego artystka wycięła wszystkie słowa, a pozostawiła same przerwy. Efekt jest zaskakujący. Bush ujawnia się jako mężczyzna niepewny siebie i oczekujący aplauzu, to sugerują zestawione przez artystkę pauzy, gdzie prezydent USA zerka na publiczność, by zbadać efekt, jaki wywołały jego słowa. Wycięte zostało całe przemówienie.
Naprzeciwko tej stosunkowo wczesnej pracy z 2001 roku znajduje się inne wielkoformatowe wideo z początku działalności artystki, przedstawiające mężczyznę kąpiącego się w białej pianie – blown out (1999). Praca dosłownie „tonie” w niedopowiedzeniach. Nie wiadomo gdzie kąpielisko się znajduje, czy to jakiś dziki wodospad, jednym słowem jakiś fragment natury, który wręcz może zagrażać życiu kąpiącego się, czy jest to jakiś aquapark i czy on czepie przyjemność z owej kąpieli, czy walczy o życie. Dodatkowo, niepokojące są skojarzenia białej pienistej wody, kojarzy się ona z płynami organicznymi, z fizjologią.
Dalej jednak wystawa zaczyna obfitować w prace, które wykorzystując ową dwuznaczność czynią z niej zasadę, przez co stają się one przewidywalne.
Ta prawidłowość dotyczy np. znajdującego się w dalszej części wystawy trójkanałowego wideo, będącego dokamerowym performance. Tryptyk embedded (2007) przedstawia kilku mężczyzn, odzianych w mundurki biznesowe, leżących na łóżku ze skotłowaną pościelą. Ich ciała, bo są oni właściwie bezwolni, żyją jakby własnym życiem i przemieszczają się stopniowo jakby przez łoże przepełzając. Podobną zasadę artystka zastosowała do wielu innych prac, pojawia się ona we wcześniejszych fotografiach almost here (2000), gdzie z kolei grupa młodych yuppies, w garniturach, ale bez krawatów, zanurzona jest bezwładnie w wodzie. Można właściwie powiedzieć, że Friberg zestawia tych mężczyzn w rodzaje martwych natur, że traktuje ich jako elementy kompozycji, przedmioty, lalki, owady. Występują oni w korporacyjnych mundurach, określających ich tożsamość w większym stopniu niż ich indywidualne cechy. Nie zgadzam się więc z określeniem z komentarza do wystawy, że odnajdując szczeliny w zbroi, którą może być garnitur, Maria Friberg analizuje władzę i mierzy w męską podatność na zranienia i niepewność, a także w ich chęć do zabawy i chłopięcość. Może by tak było, gdyby artystka pozwalała przedstawianym przez siebie mężczyznom zachowywać podmiotowość, prowadzić akcję. Co jednak ważne dla jej twórczości, ona ich podmiotowości pozbawia, ona kawałkuje ich ciała, poddaje ich próbom niewygodnych póz, a jeśli już nawet znajdują się w sytuacjach sugerujących jakieś działalnie, to jest ono zawieszone, tajemnicze, nie do odszyfrowania, jak dzieje się to w serii zdjęć trinity (2000), gdzie trzech mężczyzn zagubionych pośród piachu wygląda zupełnie normalnie – ze względu na swoje zwyczajne, sportowe ubrania, ale też sceneria dookoła jest niezwyczajna i brakuje śladów sugerujących, jak oni do tej pustyni doszli, jak wkroczyli w obraz. Patrzą na siebie, zdają się być wplątani w jakąś akcję, ale artystka nie pomaga w rozszyfrowaniu zagadki.
Inna jeszcze seria zdjęć, still lives (2003-2007) pokazuje, że artystka odchodzi poszerza i uogólnia swoje spektrum zainteresowań. Nie tylko młodzi mężczyźni, ale też młode kobiety pojawiają się na fotografiach. Znowu jednak postacie wydają się być poddanie próbie niewygodnego usytuowania, znowu stanowią tylko element kadry, może centrum kompozycji, ale kompozycji złożonej wręcz z groźnych zagrażających im elementów. Pojawia się mężczyzna leżący pomiędzy książkami, i jakby przez te rzędy książek zgniatany, albo inny – w środku wielkiego koła samochodowego.
W pracach Friberg wiele jest ze stylistyki reklamy, łącznie z ich walorami estetycznymi, przedstawianiem młodych ludzi, operowaniem suspensem, zaskakującym skrótem wizualnym. Muszę jednak przyznać, że czegoś mi w nich brakuje, są dla mnie za „obłe”, zbyt niedopowiedziane, otwierają możliwość tylu łatwych interpretacji, że aż się chce zapytać czy to celowe. A może same wartości wizualne są tutaj ważniejsze? Możliwe, że artystka jest pochłonięta po prostu własną rozgrywką dotyczącą samej wizualności obrazu i badania tego, czy siła wizualności że stać się tak wielka i tak sugestywna, że anuluje samą treść przedstawienia.
Pierwsza pokazywana praca Friberg, no time to fall, jednak działa inaczej. To zgrabny montaż składający się z epizodów z inicjalnego wystąpienia George’a W. Busha do narodu w 2001 roku, z którego artystka wycięła wszystkie słowa, a pozostawiła same przerwy. Efekt jest zaskakujący. Bush ujawnia się jako mężczyzna niepewny siebie i oczekujący aplauzu, to sugerują zestawione przez artystkę pauzy, gdzie prezydent USA zerka na publiczność, by zbadać efekt, jaki wywołały jego słowa. Wycięte zostało całe przemówienie.
Naprzeciwko tej stosunkowo wczesnej pracy z 2001 roku znajduje się inne wielkoformatowe wideo z początku działalności artystki, przedstawiające mężczyznę kąpiącego się w białej pianie – blown out (1999). Praca dosłownie „tonie” w niedopowiedzeniach. Nie wiadomo gdzie kąpielisko się znajduje, czy to jakiś dziki wodospad, jednym słowem jakiś fragment natury, który wręcz może zagrażać życiu kąpiącego się, czy jest to jakiś aquapark i czy on czepie przyjemność z owej kąpieli, czy walczy o życie. Dodatkowo, niepokojące są skojarzenia białej pienistej wody, kojarzy się ona z płynami organicznymi, z fizjologią.
Dalej jednak wystawa zaczyna obfitować w prace, które wykorzystując ową dwuznaczność czynią z niej zasadę, przez co stają się one przewidywalne.
Ta prawidłowość dotyczy np. znajdującego się w dalszej części wystawy trójkanałowego wideo, będącego dokamerowym performance. Tryptyk embedded (2007) przedstawia kilku mężczyzn, odzianych w mundurki biznesowe, leżących na łóżku ze skotłowaną pościelą. Ich ciała, bo są oni właściwie bezwolni, żyją jakby własnym życiem i przemieszczają się stopniowo jakby przez łoże przepełzając. Podobną zasadę artystka zastosowała do wielu innych prac, pojawia się ona we wcześniejszych fotografiach almost here (2000), gdzie z kolei grupa młodych yuppies, w garniturach, ale bez krawatów, zanurzona jest bezwładnie w wodzie. Można właściwie powiedzieć, że Friberg zestawia tych mężczyzn w rodzaje martwych natur, że traktuje ich jako elementy kompozycji, przedmioty, lalki, owady. Występują oni w korporacyjnych mundurach, określających ich tożsamość w większym stopniu niż ich indywidualne cechy. Nie zgadzam się więc z określeniem z komentarza do wystawy, że odnajdując szczeliny w zbroi, którą może być garnitur, Maria Friberg analizuje władzę i mierzy w męską podatność na zranienia i niepewność, a także w ich chęć do zabawy i chłopięcość. Może by tak było, gdyby artystka pozwalała przedstawianym przez siebie mężczyznom zachowywać podmiotowość, prowadzić akcję. Co jednak ważne dla jej twórczości, ona ich podmiotowości pozbawia, ona kawałkuje ich ciała, poddaje ich próbom niewygodnych póz, a jeśli już nawet znajdują się w sytuacjach sugerujących jakieś działalnie, to jest ono zawieszone, tajemnicze, nie do odszyfrowania, jak dzieje się to w serii zdjęć trinity (2000), gdzie trzech mężczyzn zagubionych pośród piachu wygląda zupełnie normalnie – ze względu na swoje zwyczajne, sportowe ubrania, ale też sceneria dookoła jest niezwyczajna i brakuje śladów sugerujących, jak oni do tej pustyni doszli, jak wkroczyli w obraz. Patrzą na siebie, zdają się być wplątani w jakąś akcję, ale artystka nie pomaga w rozszyfrowaniu zagadki.
Inna jeszcze seria zdjęć, still lives (2003-2007) pokazuje, że artystka odchodzi poszerza i uogólnia swoje spektrum zainteresowań. Nie tylko młodzi mężczyźni, ale też młode kobiety pojawiają się na fotografiach. Znowu jednak postacie wydają się być poddanie próbie niewygodnego usytuowania, znowu stanowią tylko element kadry, może centrum kompozycji, ale kompozycji złożonej wręcz z groźnych zagrażających im elementów. Pojawia się mężczyzna leżący pomiędzy książkami, i jakby przez te rzędy książek zgniatany, albo inny – w środku wielkiego koła samochodowego.
W pracach Friberg wiele jest ze stylistyki reklamy, łącznie z ich walorami estetycznymi, przedstawianiem młodych ludzi, operowaniem suspensem, zaskakującym skrótem wizualnym. Muszę jednak przyznać, że czegoś mi w nich brakuje, są dla mnie za „obłe”, zbyt niedopowiedziane, otwierają możliwość tylu łatwych interpretacji, że aż się chce zapytać czy to celowe. A może same wartości wizualne są tutaj ważniejsze? Możliwe, że artystka jest pochłonięta po prostu własną rozgrywką dotyczącą samej wizualności obrazu i badania tego, czy siła wizualności że stać się tak wielka i tak sugestywna, że anuluje samą treść przedstawienia.
Maria Friberg, Boys are us; photography and video 1998—2008, Kulturhuset, Sztokholm, 26 stycznia - 13 kwietnia 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz