18.4.08

Wycinki prasowe

Mimo, że ten blog poświęcony jest sztuce, to niejednokrotnie już miałam ochotę skomentować rzeczy, które niedawno przeczytałam w prasie (jestem wręcz nałogową czytelniczką gazet). Nie wszystkie dotyczą sztuki, przynajmniej nie bezpośrednio, ale – jak sądzę – mogą być ciekawe, bo pokazują tło, na jakim powstają moje projekty. Postaram się częściej pisać takie drobne rzeczy, sygnalizować interesujące wypowiedzi, fragmenty, odnosić się do nich.

Z okazji rocznicy Marca 68 w „Europie” pojawił się m.in. wywiad z Barbarą Toruńczyk. Zaciekawiły mnie w nim dwie rzeczy. Po pierwsze ton, z jakim mówiła bohaterka wywiadu, osoba o zdecydowanych poglądach, wyrobionym smaku, gruntowna znawczyni literatury, badaczka, redaktorka, wydawczyni, eseistka, założycielka „Zeszytów Literackich”. Toruńczyk traktowała swojego rozmówcę, a był nim Cezary Michalski, oschle. No i zarzucała mu – ciągle mu coś zarzucała, nie naprowadzana przez pytania, z własnej inicjatywy. Michalskiego traktowała jako przedstawicielowi pokolenia następnego po jej własnym – co zwraca uwagę na to jak w Polsce przebiegają podziały pokoleniowe. Rzeczywiście, gdzieś tam pomiędzy jedną grupą działaczy podziemia politycznego a drugą przebiega granica wyznacza przez inne doświadczenie grupowe. Toruńczyk mówiła mianowicie, że „oni”, czyli tzw. pokolenie Solidarności, Michalski i jego koledzy, nie mieli poczucia grupy, etosu wspólnoty, zlekceważyli kulturę jako narzędzie nauki i zmiany świadomości, a także uwierzyli w rewolucję. Dodatkowo nie uznawali autorytetów, nie mieli mistrzów i nie zbuntowali się wobec swoich poprzedników. Co jeszcze zwraca uwagę w wywiadzie, to fakt podkreślania, że pokolenie marcowe zrezygnowało z praktykowania protestu w sposób czynny, że straciło złudzenia do tego, że system da się naprawić i że postanowiło walczyć z pomocą idei, pielęgnując autorytety. To – jak sądzę – ważna wypowiedź i przykład ważnej postawy w polskiej kulturze, dystansowania się od sztuki zaangażowanej. Toruńczyk mówi w pewnym momencie, że nie ma dobrej literatury zaangażowanej, protestującej, ona musi trzymać dystans do gorącej rzeczywistości. Jak to się ma do dzisiejszego zarzucania artystom braku świadomości politycznej?
(Marzec jako doświadczenie i piętno, „Europa”, 8 marca 2008)

W zimowym numerze „October” (nr 123) z kolei ankieta dotycząca zaangażowania lub jego braku wśród amerykańskich i brytyjskich intelektualistów. Zaangażowanie ma dotyczyć sprzeciwu wobec inwazji na Irak, a potem jego okupacji. Pytania sformułowane przez Benjamina H.D. Buchloha odwołują się m.in. do pamiętnych protestów wobec wojny w Wietnamie. Czym się różni ten protest od tamtego? Dlaczego ten jest mniej wdzięczny, Irak – co dziwne – mniej prowokuje do zajęcia krytycznego stanowiska, dlaczego wielu intelektualistów zdaje się chować głowę w piasek, trzyma się w zaciszu swoich dyscyplin i nie wypowiada na tematy ważne, rozpalające opinię publiczną? Dlaczego zabrakło etosu działań grupowych, a intelektualiści wolą siedzieć we własnych domach, uczelniach lub pracowniach? Czy Internet pomaga czy przeszkadza w prowadzeniu protestu? Wśród odpowiadających wielu artystów, m.in. Liam Gillick i Hans Haacke. Gillick mówi na koniec: Dajcie już spokój tej nostalgii za Wietnamem.

We „Frieze” znalazł się cudowny tekst o tym, co ma wpływ na poglądy krytyka, który mogłabym napisać sama. Żałuję, że nie wpadłam na jego pomysł wcześniej od Dana Foxa. Jak to brzmi: Would the critic be more productive writing in the morning rather than at night? Is the critic happy working at home, or do they prefer libraries and quiet cafés? Are the critic’s interpretative faculties sharpened by strong coffee, or is the glass of cheap red they are drinking easing them into a suitable frame of mind? Does the critic feel that putting Gustav Mahler on the stereo has set the right mood for their task? Perhaps Jay-Z is better? Szczególnie poruszyła mnie kwestia pisania z brakującą czcionką na klawiaturze: To what extent does the missing letter ‘q’ on the PC’s keyboard affect the critic’s choice of words? Znam to doskonale, bo obywam się bez “t”, które zniknęło gdy zalałam laptopa piwem. (Dan Fox, Age of Anxiety, nr 114, kwiecień 2008). Co jeszcze może wpływać na pisanie krytyka i jego opinie? Polityka? Skąd bierze swoje przekonanie i jakie książki stoją na jego półce? Czy na moje pisanie ma wpływ fakt, że moje poglądy polityczne są chwiejne, że czytam kryminały, a ostatnio opowiadanie Aleksego Tołstoja tak mnie przejęło, że nie byłam w stanie go doczytać do końca?

Rzecz zupełnie innego ciężaru, ostatnie „Wysokie Obcasy” zamieściły tekst Katarzyny Surmiak-Domańskiej Feministki to my. Prezentacja kobiet, które pracując jako kasjerki w tyskim Tesco, odważyły się zastrajkować przeciwko przeraźliwie niskim płacom. Założyły związek zawodowy, poczuły się dumne z siebie, w końcu – ale to przecież nie najważniejsze dla nich wydarzenie – pojechały na Manifę do Warszawy. Tymczasem ten tekst tratuje wspomniane osoby protekcjonalnie, co bardzo mi się nie podoba. Napisany jest w formie ich niby to osobistych wypowiedzi, będących po prostu odpowiedziami na pytania, zadawane przez dziennikarkę, więc bohaterki jej tekstu zostały jakoś ukierunkowane. Pytania nie są ujawnione w tekście – z jednym wyjątkiem. Kobiety mówią o nowo zyskanej dumie, o tym, że łatwiej im się teraz upominać o swoje. Wszystko świetnie. Wymowa tekstu jest taka jednak: nieszczęsne kobiety dlaczego w ogóle zgadzałyście się pracować za haniebnie małe pieniądze, dlaczego nie zbuntowałyście się wcześniej? Historia przebiega tutaj w rytm znanej na pamięć opowieści o krzywdzie i ofierze, a potem o buncie. Dobrze, że przynajmniej bunt znalazł się na eksponowanym miejscu. Jednak nie struktura tego tekstu jest zadziwiająca. To, co zadziwia najbardziej, to pytania, jakie autorka tekstu zadaje swoim bohaterkom. To są jedyne ujawnione pytania. A dotyczą tego, którą z wymienionych feministek znają bohaterki strajku. Wymienione – tak się składa – są także autorkami „Gazety Wyborczej”. No, ale mniejsza z tym. Zastanawiam się czemu ma służyć stwierdzenie faktu, że pracowniczki Tesco nie znają Kazimiery Szczuki czy Kingi Dunin i kojarzą im się one z serialami. Czy to znaczy, że ich świadomość feministyczna jest niewłaściwa? Czy też, że można wyrobić sobie tę świadomość bez czytania „Wysokich Obcasów”? Czy może to kamyczek do ogródka wymienionych feministek? Nie gubmy się w domysłach. Ważne jest zupełnie co innego. Pracowniczki Tesco mają świadomość feministyczną, do której doszły samodzielnie. Tutaj przypomniał mi się wywiad przeczytany o wiele wcześniej, bodajże z antropolożką kultury, która mówiła, że w Polsce może dojść do stworzenia prawicowego feminizmu z Madonną Częstochowską na sztandarach. Wcale bym nie żałowała. W Radiu Tok FM mówiono później o artykule Surmiak-Domańskiej (tzn. o Tesco), zaproszono Kasię Bratkowską i Joannę Piotrowską, one całkiem spokojnie mówiły, że tropienie rozdziału feministek od zwykłych kobiet – to gruba przesada.
(Feministki to my, „Wysokie Obcasy”, 13.04.2008)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz