Festiwal Orkiestr Wojskowych - cd. Widoczna inspiracja Euro 2008, w tle - remont Sukiennic
Rynek od strony ul. Sławkowskiej i Św. Jana, widoczny tramwaj TVN - stojący tam przez cały sezon, kwiaciarki, oraz billboard Kung Fu Panda, na pierwszym planie - wyjątkowa brudna nawierzchnia + osłona kabla
Pomnik Adama Mickiewicza i dwie komórki
Rynek od strony ul. Siennej po zdjęciu płotów stojących przez 2 lata (19.06.2008)
Hotel Forum naprzeciwko Skałki od kilku lat służy jako gigantyczna konstrukcja do podtrzymywania reklam. Tam właśnie mają znaleźć się pływający po Wiśle basen i plaża oraz budy z piwem i zapiekankami.
To, co dzieje się na krakowskim Rynku, przekracza ludzkie pojęcie. Wiem, że wielu Krakowian w ogóle już na Rynek nie chodzi, nie uważając go za interesujące miejsce ani w sensie możliwości obejrzenia wydarzeń artystycznych, ani spotkania się ze znajomymi. Knajpy już dawno stały się kompletnym obciachem i wyłącznie jedną z wielu stosowanych tutaj metod na wyciąganie od turystów kasy. A przecież kiedy do Krakowa przyjeżdżałam, jeszcze 6 lat temu, mówiło się, że na Rynku wszyscy się spotykają i wszystkich drogi na Rynku się krzyżowały.
Co się więc dzieje w tym miejscu, które władze Krakowa chciałyby widzieć „salonem”? W maju i czerwcu nie ma dnia, kiedy coś by się nie działo. Dzień za dniem, weekend za weekendem. To zaś, co się dzieje, jest z reguły wrzaskliwe, z dużym nagłośnieniem i muzyką typu tandetny pop, nadawaną bardzo głośno. Do tego dochodzą montowane bez przerwy przenośne sceny (firmy wypożyczające je muszą naprawdę nieźle zarabiać), z reguły oblepione pstrokatymi bannerami, oczywiście niejednego sponsora. Do tego drewniane budy lub plastikowe namioty, spowite sinym dymem z grillowanych karkówek lub „serów górskich”, które serwuje się tu przy większości okazji. Nad wrzaskiem i kłębami dymu królują zaś attyki Sukiennic, wieże Kościoła Mariackiego oraz Ratuszowa.
Oczywiście, można założyć, że władze miejskie świadomie dążą do realizacji ideału rynku średniowiecznego, który był nie tylko agorą, ale także miejscem handlowym. W każdym razie tego nigdy nie wyjawiły. Dzieją się więc te wszystkie, niekiedy szlachetne w zamiarach, imprezy typu Festiwal Orkiestr Wojskowych, zawody chodziarskie „Na Rynek marsz”, święto Fundacji Anny Dymnej, święto krakowskiego rzemiosła, różnorodne kiermasze z bynajmniej nie tylko regionalnym asortymentem, zawsze jednak potwornie kiczowatym (ostatnio wypatrzyłam budę handlująca butami Made in Italy) i tak dalej, i tak dalej. Zdarza się tak, że po obu stronach Rynku stoją równocześnie dwie estrady – jak działo się to w miniony weekend… To zresztą nawet interesujące patrzeć na taki dziki i niezbyt kontrolowany „rozwój” miasta, które zaczęło się cieszyć nagłą popularnością i stara się swoje 5 minut maksymalnie wycisnąć. Na tym jednak nie koniec, bo do tych wszystkich głośnych imprez (proszę pamiętać o reklamowej kakofonii, która im zawsze towarzyszy: plakaty, bannery, standy) dochodzą inne elementy rynkowego wystroju. Otóż, jedna połowa Rynku przegrodzona jest płotem i nikt nie ma tam dostępu oprócz gołębi. Otwór do wietrzenia podziemi wygląda jak wielki namiot, pokryty oczywiście reklamami, stoi na płachcie papy, która usiana jest gołębim guanem… Do tego Sukiennice są w remoncie, więc otoczone własnym płotem, postawiono tam rozmaite kontenery dla robotników, do tego dochodzą odgłosy i kurz z gruzu przesypywanego monstrualnymi, kolorowymi rurami. Aha, żebym nie zapomniała, są tam jeszcze ogólnodostępne wściekle niebieskie przenośne toalety. Idźmy dalej. Proszę zatem zobaczyć kwiaciarki (są wśród nich i panowie) pod żółtymi parasolami z logo RMF, obok nich – prawdziwe dorożki i dorożki nowoczesne– meleksy, malowniczo parkujące w wielkich ilościach. Jeszcze ogródki kawiarniane, drzewa, kioski i stoiska rozmaitych handlarzy zarabiających na turystach, a także pojedynczy nagabywacze zaczepiający przechodniów: „City tour?”, do tego jeszcze porzucona jakby od niechcenia pusta w środku głowa z brązu sporych rozmiarów – dar Igora Mitoraja i atrakcja wszystkich wycieczek fotografujących się w jej wnętrzu… W tym wszystkim niesamowite tłumy: grup zorganizowanych, turystów indywidualnych, studentów, pracowników sklepów i hoteli, być może także i zwykłych mieszkańców (coraz bardziej w to wątpię). I tylko zdumienie człowieka bierze: gdzie to wszystko się mieści. Drugi raz zdumienie bierze na widok nieprzebranych tłumów ludzi – kto i po co chce tu przychodzić? Poczuć atmosferę? Jaką? Posiedzieć na ławce? Gdzie, skoro jest ich za mało? Popatrzeć? Na co? Na remont Sukiennic czy megareklamy przykrywające kamienice? A może na Anglików hucznie obchodzących swoje stag parties?
Tak to w przybliżeniu wygląda. Bardzo źle jest prowadzona polityka dotycząca tego miejsca, za często i zbyt pochopnie wydaje się zgody na imprezy na Rynku. Wielokrotnie już o tym mówiono i pisano, nie przekłada to się na zmiany na lepsze.
Ze znaczenia utrzymania przestrzeni miasta, a jeszcze tak centralnego jak Rynek, w jakim takim ładzie i porządku zdaje sobie sprawę niewielu, ze znaczenia porządku wizualnego i dźwiękowego nie zdaje sobie sprawy chyba nikt oprócz naiwnych jednostek.
***
W czasie, gdy się osiedliłam w Krakowie, przekonałam się jednak, że dyskusje o przestrzeni publicznej, otwartej, miejskiej, dostępnej dla wszystkich, są tutaj prowadzone, aczkolwiek odbywa się to dość niemrawo. Dyskusje te były zazwyczaj animowane przez lokalne media. Niewiele jednak z nich wyniknęło. Uderzające jest to, że np. społeczne akcje „Gazety Wyborczej” zwykle spotykają się z odzewem mieszkańców, którzy chcieliby mieszkać wygodniej, i z urzędniczymi stwierdzeniami bezsilności. Czy mówi się o dzikich wysypiskach śmieci, czy o nielegalnych szyldach, megareklamach, czy o budowlanych samowolkach, zazwyczaj urzędnicy mają jedną odpowiedź: „nic nie da się zrobić”. Wypowiedzi te zawierają w sobie następujące elementy: takie jest prawo, nic na to nie poradzimy, że są tacy, co prawa nie przestrzegają, albo że tak długo trwają procedury odwoławcze, my możemy tylko zwrócić uwagę i liczyć na dobrą wolę osoby… łamiącej prawo… Na nacisk społeczny, na dobry obyczaj.
Bierność jest tutaj kluczowym problemem. Nie tylko bierność bijąca z urzędniczych odpowiedzi, wynikająca z wygodnictwa. Kwestie wspólnej przestrzeni, wygodnego w niej współ-przebywania, uwidaczniają w wyrazisty sposób także bierność społeczną. Dlaczego nikt nie reaguje na złe zarządzanie miastem, nikt nie patrzy na ręce urzędnikom, ich nie kontroluje, nie wymusza większej aktywności? Mieszkańców Krakowa uwiera złe zarządzanie miastem, jednak nie rozumieją tego, jakie znaczenie ma dla nich to, co wspólne. Ludzie reagują zazwyczaj gdy naruszane są ich prywatne interesy. Dzieje się tutaj tak jak wszędzie w Polsce. Jesteśmy wciąż wyznawcami kultu tego, co prywatne: mój dom moją twierdzą. Wspólne nie jest warte takiego zachodu. Oto spadek po latach PRL-u.
Z moich doświadczeń wynika jednak że ludzie zachowują bierność nawet gdy dzieje się coś, co wnika w ich przestrzeń prywatną. Hałaśliwi sąsiedzi czy trzaskające uporczywie drzwi nie mobilizują do protestów.
***
W czasie gdy tutaj się osiedliłam, wydarzyło się kilka rzeczy: m.in. dzięki dotacjom unijnym nastąpiło przyśpieszenie w kwestii inwestycji miejskich, a także prywatnych. Dzięki zaś tanim liniom lotniczym, przystąpieniu do Unii oraz polityce miasta faktem stał się wybuch wielkiej turystycznej mody na Kraków, który wydarzył się jakieś 4-3 lata temu. Nie znam dokładnych wyliczeń, ale ilość rozmaitych restauracji, kawiarni, pubów i innych tego typu miejsc jest jedną z najwyższych w Polsce, to samo dotyczy miejsc noclegowych. Notabene, z tych noclegowych, wiele działa na czarno. W mojej kamienicy są prawdopodobnie co najmniej dwa mieszkania wynajmowane turystom, których właściciele ani pytali o zgodę współmieszkańców, ani rejestrowali swojej działalności. Miasto jest zatem nastawione na (dojenie) turystów. Zauważyłam, że w dyskusjach publicznych pojawiły się wreszcie pytania: „dla kogo jest Kraków? Dla mieszkańców czy dla turystów?” W stawianiu na turystykę widać krótkowzroczność, gdyż przyciąga się ich głównie tanim piwem, i generalnie w ogóle niskimi cenami. Brak nacisku na konsekwentne tworzenie wartościowych imprez kulturalnych, brak dostatecznego inwestowania w samą tkankę miejską, w utrzymanie i unowocześnienie, a także lepsze zarządzanie tym, co jest. Jednak Stare Miasto ostatnimi czasami jest etapami remontowane, co widać np. na Małym Rynku. Remonty spotykają się z głośną krytyką, głównie rozmaitych architektonicznych stronnictw, będących dla siebie nawzajem konkurencją.
Obserwując jak zmienia się przestrzeń Krakowa w ciągu ostatnich lat, trzeba jednak przyznać, że coraz trudniej tutaj żyć. Główne problemy to: za duży ruch wpuszczony w samo centrum, brak parkingów i samochody okupujące każdy skrawek chodnika, brudne fasady i zbyt wiele zbyt agresywnych reklam. Czy gwałtowny rozwój miasta przerósł obecną ekipę? Czy po prostu trudno wszystkiemu zaradzić w krótkim czasie? Według mnie odpowiedź leży pośrodku z przechyłem jednak w stronę opieszałości i braku dobrego zarządzania :). Łatwo powiedzieć, komu taki stan zawieszenia i prowizorka są na rękę. Korzystają na nim niewątpliwie inwestorzy biegli w zawiłościach prawnych i proceduralnych dotyczących nowych inwestycji budowlanych. Oczywiście wiem, że miasto potrzebuje się zmieniać i właśnie dlatego tak mnie boli niekontrolowany jego rozwój pod dyktando deweloperów. Niedawno widziałam wystawę prezentującą właśnie nowe inwestycje, którymi Kraków się chwali. Oczywiście, zero urbanistyki, ta dziedzina w Polsce jest w kompletnie zapomniana. Przeciętna nowoczesna architektura pokazywana jest na projektach kompletnie bez uwzględniania otoczenia. Nikt nie myśli całościowo. Oczywiście, wynika to w jakimś stopniu z braku planów zagospodarowania przestrzennego, ale ten brak moim zdaniem wynika nie z jakichś przeszkód nie do przekroczenia, lecz z tego, że inwestorom budowlanym i lobby architektonicznemu to na rękę.
Kilka rzeczy jednak nawet mnie się podoba :))), np. projekt Centrum Kongresowego, projektu Ingarden & Ewy. Najważniejszą jednak rzeczą jest, że coś się ruszyło w kwestii budynków użyteczności publicznej poświęconych kulturze: oto budowane będą (pytanie kiedy) Muzeum Kantora, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wspomniane Centrum, a Manggha będzie miała nowy pawilon wystawowy.
***
W Krakowie jest oczywiście o wiele więcej tematów do podjęcia gdy zastanawia się nad rozwojem tego miasta. Postępuje tutaj stopniowa zabudowa terenów zielonych w centrum miasta, których jest bardzo mało. Najczęściej dzieje się to pod przykrywką jakiejś szlachetnej działalności. Przykładem zabudowywany obecnie teren KS Nadwiślanin, położony w wymarzonym miejscu, owe mityczne dla wszystkich handlujących nieruchomościami „5 minut od Wawelu” – na placu Na Groblach. Cudowne miejsce w samym centrum, inwestor buduje tam kolejny „apartamentowiec”, a w zamian za teren, który nabył od klubu, buduje tam jeszcze jakieś miniaturowe nowe boisko. Jako bardzo groźne widzę zakusy kolejnych inwestorów, którym sekunduje miasto, na bulwary wiślane. Wymyślono więc, że Kraków jest rzekomo odwrócony od Wisły, co jest nieprawdą. Bulwary wiślane są jednym z niewielu miejsc spacerowych w centrum miasta, stosunkowo spokojnym i z niewielkimi wyjątkami – nieopanowanym przez komercję. Jest tu zielono, jest ścieżka rowerowa, ładne widoki, ławki. Komuś to jednak przeszkadza, że na bulwarach nie ma bud z balonami na hel oraz ogródków piwnych. Projekt zakłada stworzenie plaży na bulwarach, basenu pływającego po Wiśle oraz oczywiście knajp. Z całości tego „genialnego” pomysłu przebija fakt, że urzędnicy miejscy posługują się tym samym systemem wartości, co inwestorzy, to znaczy teren zielony pozostaje dla nich miejscem do szybkiego zarobku.
Na koniec przywołam jeszcze szczególnie rażący przykład użytkowego podejścia do dobra wspólnego. Tym razem nie z Krakowa, tylko z okolic, sprawa dotyczy jednej z Dolinek Podkrakowskich na Jurze. Otóż w pewien majowy weekend chętni do przespacerowania się tą jedną z najładniejszych tras w okolicach miasta, Dolinką Kobylańską, zastali strażników tarasujących wejście. Okazało się, że… Dolinka została wynajęta przez gminę koncernowi IBM na imprezę dla pracowników. Jak gmina może wynająć coś, co jest dobrem wspólnym? Jakim prawem koncern zawłaszcza kawałek pięknej natury? Logika więzienna. (Ludzie lubią żyć ogrodzeni.) Bezmyślność godna napiętnowania.
***
Wracając do Krakowa, to jednak nurtuje mnie pytanie co się stanie kiedy jego centrum będą zajmowały już tylko restauracje i hotele przykryte wielką ilością reklam – a wszystko do tego zmierza.
Co się więc dzieje w tym miejscu, które władze Krakowa chciałyby widzieć „salonem”? W maju i czerwcu nie ma dnia, kiedy coś by się nie działo. Dzień za dniem, weekend za weekendem. To zaś, co się dzieje, jest z reguły wrzaskliwe, z dużym nagłośnieniem i muzyką typu tandetny pop, nadawaną bardzo głośno. Do tego dochodzą montowane bez przerwy przenośne sceny (firmy wypożyczające je muszą naprawdę nieźle zarabiać), z reguły oblepione pstrokatymi bannerami, oczywiście niejednego sponsora. Do tego drewniane budy lub plastikowe namioty, spowite sinym dymem z grillowanych karkówek lub „serów górskich”, które serwuje się tu przy większości okazji. Nad wrzaskiem i kłębami dymu królują zaś attyki Sukiennic, wieże Kościoła Mariackiego oraz Ratuszowa.
Oczywiście, można założyć, że władze miejskie świadomie dążą do realizacji ideału rynku średniowiecznego, który był nie tylko agorą, ale także miejscem handlowym. W każdym razie tego nigdy nie wyjawiły. Dzieją się więc te wszystkie, niekiedy szlachetne w zamiarach, imprezy typu Festiwal Orkiestr Wojskowych, zawody chodziarskie „Na Rynek marsz”, święto Fundacji Anny Dymnej, święto krakowskiego rzemiosła, różnorodne kiermasze z bynajmniej nie tylko regionalnym asortymentem, zawsze jednak potwornie kiczowatym (ostatnio wypatrzyłam budę handlująca butami Made in Italy) i tak dalej, i tak dalej. Zdarza się tak, że po obu stronach Rynku stoją równocześnie dwie estrady – jak działo się to w miniony weekend… To zresztą nawet interesujące patrzeć na taki dziki i niezbyt kontrolowany „rozwój” miasta, które zaczęło się cieszyć nagłą popularnością i stara się swoje 5 minut maksymalnie wycisnąć. Na tym jednak nie koniec, bo do tych wszystkich głośnych imprez (proszę pamiętać o reklamowej kakofonii, która im zawsze towarzyszy: plakaty, bannery, standy) dochodzą inne elementy rynkowego wystroju. Otóż, jedna połowa Rynku przegrodzona jest płotem i nikt nie ma tam dostępu oprócz gołębi. Otwór do wietrzenia podziemi wygląda jak wielki namiot, pokryty oczywiście reklamami, stoi na płachcie papy, która usiana jest gołębim guanem… Do tego Sukiennice są w remoncie, więc otoczone własnym płotem, postawiono tam rozmaite kontenery dla robotników, do tego dochodzą odgłosy i kurz z gruzu przesypywanego monstrualnymi, kolorowymi rurami. Aha, żebym nie zapomniała, są tam jeszcze ogólnodostępne wściekle niebieskie przenośne toalety. Idźmy dalej. Proszę zatem zobaczyć kwiaciarki (są wśród nich i panowie) pod żółtymi parasolami z logo RMF, obok nich – prawdziwe dorożki i dorożki nowoczesne– meleksy, malowniczo parkujące w wielkich ilościach. Jeszcze ogródki kawiarniane, drzewa, kioski i stoiska rozmaitych handlarzy zarabiających na turystach, a także pojedynczy nagabywacze zaczepiający przechodniów: „City tour?”, do tego jeszcze porzucona jakby od niechcenia pusta w środku głowa z brązu sporych rozmiarów – dar Igora Mitoraja i atrakcja wszystkich wycieczek fotografujących się w jej wnętrzu… W tym wszystkim niesamowite tłumy: grup zorganizowanych, turystów indywidualnych, studentów, pracowników sklepów i hoteli, być może także i zwykłych mieszkańców (coraz bardziej w to wątpię). I tylko zdumienie człowieka bierze: gdzie to wszystko się mieści. Drugi raz zdumienie bierze na widok nieprzebranych tłumów ludzi – kto i po co chce tu przychodzić? Poczuć atmosferę? Jaką? Posiedzieć na ławce? Gdzie, skoro jest ich za mało? Popatrzeć? Na co? Na remont Sukiennic czy megareklamy przykrywające kamienice? A może na Anglików hucznie obchodzących swoje stag parties?
Tak to w przybliżeniu wygląda. Bardzo źle jest prowadzona polityka dotycząca tego miejsca, za często i zbyt pochopnie wydaje się zgody na imprezy na Rynku. Wielokrotnie już o tym mówiono i pisano, nie przekłada to się na zmiany na lepsze.
Ze znaczenia utrzymania przestrzeni miasta, a jeszcze tak centralnego jak Rynek, w jakim takim ładzie i porządku zdaje sobie sprawę niewielu, ze znaczenia porządku wizualnego i dźwiękowego nie zdaje sobie sprawy chyba nikt oprócz naiwnych jednostek.
***
W czasie, gdy się osiedliłam w Krakowie, przekonałam się jednak, że dyskusje o przestrzeni publicznej, otwartej, miejskiej, dostępnej dla wszystkich, są tutaj prowadzone, aczkolwiek odbywa się to dość niemrawo. Dyskusje te były zazwyczaj animowane przez lokalne media. Niewiele jednak z nich wyniknęło. Uderzające jest to, że np. społeczne akcje „Gazety Wyborczej” zwykle spotykają się z odzewem mieszkańców, którzy chcieliby mieszkać wygodniej, i z urzędniczymi stwierdzeniami bezsilności. Czy mówi się o dzikich wysypiskach śmieci, czy o nielegalnych szyldach, megareklamach, czy o budowlanych samowolkach, zazwyczaj urzędnicy mają jedną odpowiedź: „nic nie da się zrobić”. Wypowiedzi te zawierają w sobie następujące elementy: takie jest prawo, nic na to nie poradzimy, że są tacy, co prawa nie przestrzegają, albo że tak długo trwają procedury odwoławcze, my możemy tylko zwrócić uwagę i liczyć na dobrą wolę osoby… łamiącej prawo… Na nacisk społeczny, na dobry obyczaj.
Bierność jest tutaj kluczowym problemem. Nie tylko bierność bijąca z urzędniczych odpowiedzi, wynikająca z wygodnictwa. Kwestie wspólnej przestrzeni, wygodnego w niej współ-przebywania, uwidaczniają w wyrazisty sposób także bierność społeczną. Dlaczego nikt nie reaguje na złe zarządzanie miastem, nikt nie patrzy na ręce urzędnikom, ich nie kontroluje, nie wymusza większej aktywności? Mieszkańców Krakowa uwiera złe zarządzanie miastem, jednak nie rozumieją tego, jakie znaczenie ma dla nich to, co wspólne. Ludzie reagują zazwyczaj gdy naruszane są ich prywatne interesy. Dzieje się tutaj tak jak wszędzie w Polsce. Jesteśmy wciąż wyznawcami kultu tego, co prywatne: mój dom moją twierdzą. Wspólne nie jest warte takiego zachodu. Oto spadek po latach PRL-u.
Z moich doświadczeń wynika jednak że ludzie zachowują bierność nawet gdy dzieje się coś, co wnika w ich przestrzeń prywatną. Hałaśliwi sąsiedzi czy trzaskające uporczywie drzwi nie mobilizują do protestów.
***
W czasie gdy tutaj się osiedliłam, wydarzyło się kilka rzeczy: m.in. dzięki dotacjom unijnym nastąpiło przyśpieszenie w kwestii inwestycji miejskich, a także prywatnych. Dzięki zaś tanim liniom lotniczym, przystąpieniu do Unii oraz polityce miasta faktem stał się wybuch wielkiej turystycznej mody na Kraków, który wydarzył się jakieś 4-3 lata temu. Nie znam dokładnych wyliczeń, ale ilość rozmaitych restauracji, kawiarni, pubów i innych tego typu miejsc jest jedną z najwyższych w Polsce, to samo dotyczy miejsc noclegowych. Notabene, z tych noclegowych, wiele działa na czarno. W mojej kamienicy są prawdopodobnie co najmniej dwa mieszkania wynajmowane turystom, których właściciele ani pytali o zgodę współmieszkańców, ani rejestrowali swojej działalności. Miasto jest zatem nastawione na (dojenie) turystów. Zauważyłam, że w dyskusjach publicznych pojawiły się wreszcie pytania: „dla kogo jest Kraków? Dla mieszkańców czy dla turystów?” W stawianiu na turystykę widać krótkowzroczność, gdyż przyciąga się ich głównie tanim piwem, i generalnie w ogóle niskimi cenami. Brak nacisku na konsekwentne tworzenie wartościowych imprez kulturalnych, brak dostatecznego inwestowania w samą tkankę miejską, w utrzymanie i unowocześnienie, a także lepsze zarządzanie tym, co jest. Jednak Stare Miasto ostatnimi czasami jest etapami remontowane, co widać np. na Małym Rynku. Remonty spotykają się z głośną krytyką, głównie rozmaitych architektonicznych stronnictw, będących dla siebie nawzajem konkurencją.
Obserwując jak zmienia się przestrzeń Krakowa w ciągu ostatnich lat, trzeba jednak przyznać, że coraz trudniej tutaj żyć. Główne problemy to: za duży ruch wpuszczony w samo centrum, brak parkingów i samochody okupujące każdy skrawek chodnika, brudne fasady i zbyt wiele zbyt agresywnych reklam. Czy gwałtowny rozwój miasta przerósł obecną ekipę? Czy po prostu trudno wszystkiemu zaradzić w krótkim czasie? Według mnie odpowiedź leży pośrodku z przechyłem jednak w stronę opieszałości i braku dobrego zarządzania :). Łatwo powiedzieć, komu taki stan zawieszenia i prowizorka są na rękę. Korzystają na nim niewątpliwie inwestorzy biegli w zawiłościach prawnych i proceduralnych dotyczących nowych inwestycji budowlanych. Oczywiście wiem, że miasto potrzebuje się zmieniać i właśnie dlatego tak mnie boli niekontrolowany jego rozwój pod dyktando deweloperów. Niedawno widziałam wystawę prezentującą właśnie nowe inwestycje, którymi Kraków się chwali. Oczywiście, zero urbanistyki, ta dziedzina w Polsce jest w kompletnie zapomniana. Przeciętna nowoczesna architektura pokazywana jest na projektach kompletnie bez uwzględniania otoczenia. Nikt nie myśli całościowo. Oczywiście, wynika to w jakimś stopniu z braku planów zagospodarowania przestrzennego, ale ten brak moim zdaniem wynika nie z jakichś przeszkód nie do przekroczenia, lecz z tego, że inwestorom budowlanym i lobby architektonicznemu to na rękę.
Kilka rzeczy jednak nawet mnie się podoba :))), np. projekt Centrum Kongresowego, projektu Ingarden & Ewy. Najważniejszą jednak rzeczą jest, że coś się ruszyło w kwestii budynków użyteczności publicznej poświęconych kulturze: oto budowane będą (pytanie kiedy) Muzeum Kantora, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wspomniane Centrum, a Manggha będzie miała nowy pawilon wystawowy.
***
W Krakowie jest oczywiście o wiele więcej tematów do podjęcia gdy zastanawia się nad rozwojem tego miasta. Postępuje tutaj stopniowa zabudowa terenów zielonych w centrum miasta, których jest bardzo mało. Najczęściej dzieje się to pod przykrywką jakiejś szlachetnej działalności. Przykładem zabudowywany obecnie teren KS Nadwiślanin, położony w wymarzonym miejscu, owe mityczne dla wszystkich handlujących nieruchomościami „5 minut od Wawelu” – na placu Na Groblach. Cudowne miejsce w samym centrum, inwestor buduje tam kolejny „apartamentowiec”, a w zamian za teren, który nabył od klubu, buduje tam jeszcze jakieś miniaturowe nowe boisko. Jako bardzo groźne widzę zakusy kolejnych inwestorów, którym sekunduje miasto, na bulwary wiślane. Wymyślono więc, że Kraków jest rzekomo odwrócony od Wisły, co jest nieprawdą. Bulwary wiślane są jednym z niewielu miejsc spacerowych w centrum miasta, stosunkowo spokojnym i z niewielkimi wyjątkami – nieopanowanym przez komercję. Jest tu zielono, jest ścieżka rowerowa, ładne widoki, ławki. Komuś to jednak przeszkadza, że na bulwarach nie ma bud z balonami na hel oraz ogródków piwnych. Projekt zakłada stworzenie plaży na bulwarach, basenu pływającego po Wiśle oraz oczywiście knajp. Z całości tego „genialnego” pomysłu przebija fakt, że urzędnicy miejscy posługują się tym samym systemem wartości, co inwestorzy, to znaczy teren zielony pozostaje dla nich miejscem do szybkiego zarobku.
Na koniec przywołam jeszcze szczególnie rażący przykład użytkowego podejścia do dobra wspólnego. Tym razem nie z Krakowa, tylko z okolic, sprawa dotyczy jednej z Dolinek Podkrakowskich na Jurze. Otóż w pewien majowy weekend chętni do przespacerowania się tą jedną z najładniejszych tras w okolicach miasta, Dolinką Kobylańską, zastali strażników tarasujących wejście. Okazało się, że… Dolinka została wynajęta przez gminę koncernowi IBM na imprezę dla pracowników. Jak gmina może wynająć coś, co jest dobrem wspólnym? Jakim prawem koncern zawłaszcza kawałek pięknej natury? Logika więzienna. (Ludzie lubią żyć ogrodzeni.) Bezmyślność godna napiętnowania.
***
Wracając do Krakowa, to jednak nurtuje mnie pytanie co się stanie kiedy jego centrum będą zajmowały już tylko restauracje i hotele przykryte wielką ilością reklam – a wszystko do tego zmierza.
Wracając do Krakowa, to jednak nurtuje mnie pytanie co się stanie kiedy jego centrum będą zajmowały już tylko restauracje i hotele przykryte wielką ilością reklam – a wszystko do tego zmierza.
OdpowiedzUsuńLudzie się wyprowadzą, tak jak ja ;-/
Wyjechałem z Krakowa 2.5 roku temu (mieszkałem w sumie też tyle) a Twój tekst potwierdza moje przypuszczenia co do kierunku rozwoju tego miasta.
Pozdrawiam i gratuluję ciekawych tekstów.
Pisałam o Krakowie, bo to najbardziej znam, ale wydaje mi się, że te zjawiska, żeby nie napisać "patologie" można obserwować w wielu miastach w Polsce. Np. w Warszawie trwa kampania o uwolnienie okien od gigantycznych reklam, Kaja Pawełek opublikowała o tym tekst w "Wyborczej", pisała m.in. o przemocy wizualnej w mieście i o bierności jego mieszkańców.
OdpowiedzUsuńprezydent Krakowa zapomnial o mieszkancach.pijani turysci .bary ,ogrodki piwne i halas przez 24 godziny.Ciekawe czy ludzie zarabiajacy na turystach placa uczciwe podatki.Nie jestem przekonany.Za duzo pieniedzy wydaje sie wszelakie imprezy.Np koncert Pani Gorniak.Za te pieniadze mozna by bylo zrobic wiele potrzebniejszych rzeczy dla mieszkancow.Kicz w cntrum kolo kosciola Mariackiego.Budy przedajace pseudo pamiatki.To dobre na odpust ,a nie w sercu Krakowa.oj Panie przeydencie.Czy Pan tego nie widzi?
OdpowiedzUsuń