1.11.08

Wychowanie jako metoda kuratorska

Gdy niedawno wymienialiśmy się z Grześkiem Sztwiertnią uwagami na temat dzieci, Grzegorz napisał w smsie kilka słów, które dały mi do myślenia. Napisał, że dający w kość niemowlak potrafi nauczyć dobrych metod kuratoringu. Taka wizja czasu, wydawałoby się, spędzonego w sposób jak najzupełniej prywatny i dla siebie, czasu niby zmarnowanego dla życia zawodowego, bo strawionego na czymś zupełnie innym: na budowaniu relacji intymnych, rodzinnych i rodzicielskich, jak się okazuje, może przynieść wiele pożytków działalności związanej z tworzeniem wystaw. Dla mnie to niezwykle obiecujący kierunek myślenia. W płynny sposób doświadczenia prywatne przechodzą w sferę zawodową i nie ma właściwie różnicy między nimi, nie rozdziela się ich. Najbardziej spodobało mi się to, że mogę siedzieć w domu, a doświadczenie przydatne w pracy kuratorskiej i tak zdobywam. To pocieszające w sytuacji przymusowego zamknięcia z dzieckiem. Doświadczenie życiowe, a nie tylko wiedza książkowa i obeznanie w tworzonej dziś sztuce jak najbardziej przydaje się kuratorowi.

Trochę się mówi dzisiaj o zawodzie kuratora, choć wciąż nie ma za wiele tego rodzaju refleksji w Polsce (w ogóle w dziedzinie sztuki jesteśmy niemrawi jeśli chodzi o namysł nad własną pracą), coś jednak zaczyna się otwierać w głowach. Słowo „kurator” w znaczeniu kogoś, kto najprościej rzecz ujmując przygotowuje wystawy, w Polsce weszło do użytku zupełnie niedawno, ponad dziesięć lat temu. Istnieją studia kuratorskie, chociaż z tych na UJ docierają głosy ich absolwentów powątpiewające w status i przydatność tego, kim mają się po skończeniu studiów stać. Jednak świadomość bogatej problematyki związanej z zawodem nie istnieje: osoby zainteresowane wiedzą po prostu, że jest taki zawód i mniej więcej tyle.

Tak więc, czerpanie wzorów z postępowania rodziców może nauczyć nas innego rozumienia pracy kuratorskiej. Takie postawienie sprawy tworzy jednak zasadnicze pytanie. Kto jest tutaj dzieckiem, czyli tym, dla kogo jest się rodzicem, inaczej mówiąc – obiektem działania? I czy obiekt jest tym samym, co cel postępowania kuratorskiego? To ostatnie na pewno nie. Celem dla każdego rodzica powinno przecież być dobro dziecka, odpowiednie wychowanie go. Jak rozumie dobro swego wychowanka, to już inna sprawa. Logicznie rzecz biorąc, obiektem działalności kuratora, jest jego dzieło, a zatem jego „dziecko”. Dzieło to jednak może być tylko jednym z elementów składających się na cel. Że nie ma działania dla samego siebie, wystawy dla wystawy (a przyznam: podoba mi się postawa pięknoduchowska: nie zakładam niczego więcej tylko zrobienia wystawy bądź innego wydarzenia, które samym sobą daje mi radość, chyba nie powinnam się jednak do tego przyznawać). Celem tym jest jeszcze coś, co się uzyskuje przez wystawę/inne wydarzenia, a o czym boleśnie przekonali się wszyscy ci, którzy wypełniali wnioski o dofinansowanie i w pocie czoła trudzili się nad podaniem celów wydarzenia długo- i krótkoterminowych. Tymczasem celem wystawy może być mnóstwo rzeczy, których pracownicy instytucji grantodawczych nie przyjmują do wiadomości: np. twórcza satysfakcja kuratora, wstrząśnięcie publicznością, danie możliwości artystom na wypowiedzenie się i wiele innych. A co począć z tymi, do których owoc pracy kuratora jest adresowany? Chce czy nie chce, kurator nie działa przecież w próżni i dociera do ludzi, czy jego wystawa zawiera jakieś przesłanie, czy nie. Tak więc wystawa czy inne wydarzenie może być tylko środkiem do osiągnięcia celu, a nie dziełem samym w sobie. Jest zrobiona dla kogoś i bez adresata nie żyje, bo nie ma siły oddziaływania, nie jest komentowana, nie wzbudza reakcji i nie daje do myślenia. Dzieckiem kuratora jest więc nie tylko wydarzenie samo w sobie, ale i cała otoczka. Otoczka, czyli oddziaływanie i odbiór wydarzenia, choć akurat za ten ostatni kurator do końca nie odpowiada, nie jest w stanie precyzyjnie przewidzieć konsekwencji własnej pracy, o czym świadczy wiele przypadków w polskim światku (chociażby nasze „Bad News” w Bytomiu czy praca Huberta Czerepoka, zaproszonego przez Piotrka Stasiowskiego do Surwiwalu). Niemniej powinien mieć jakąś ich wizję, coś założyć, postarać się.

Spróbujmy prześledzić jak inspirowanie się przez kuratora rodzicem miałoby wyglądać. Jak mówiłam, kurator w roli matki czy ojca nadaje nowe znaczenia czynnościom rozumianym dotychczas jako zwyczajna praca odtąd dotąd. Odświeża je, daje im nową atrakcyjność. Bycie rodzicem równa się byciu wychowawcą i opiekunem. Rodzic bierze odpowiedzialność za nową ludzką istotę i kształtuje ją. Funkcja zatem twórcza, choć niosąca niebezpieczeństwo nadużyć. Kształtuje się przecież żywego człowieka z całym jego światem, charakterem, upodobaniami. Idealny wychowawca jest ostrożny, uważa, żeby dziecku nie złamać charakteru, mądrze rozumie relacje władzy, nie nadużywa ich. Najłatwiej opiekunowi – rodzicowi jest wtedy kiedy ma uczuciowy stosunek do dziecka. Kieruje się wtedy nie tylko rozumem, ale i sercem, instynktem, który wskazuje mu co jest najlepsze dla dobra podopiecznego. Myśli o dobru dziecka, co zresztą niesie niebezpieczeństwo nadużyć, bo przecież on wie lepiej, przynajmniej tak uważa. Uczucia z kolei niosą ze sobą niebezpieczeństwo nadmiaru i szantażu emocjonalnego, nadopiekuńczości i zamykania podopiecznego w słodkim, lecz koszmarnym jednocześnie więzieniu zaborczej miłości.

Ostrożny i odpowiedzialny rodzic pomyśli dwa razy zanim użyje władzy. To użycie czasami bywa zresztą niezbędne. Odpowiedzialny rodzic odwróci jednak raczej relacje i powie: władzę to ma dziecko nade mną. Ma na myśli nie to, że dziecko decyduje według własnego widzimisię, co raczej o wiele głębsze, subtelne zrozumienie potrzeb małego człowieka. Tak więc między matką-ojcem a dzieckiem zachodzi nieustanna interakcja: jednak dziecko nie może wejść na głowę rodziców, bo wtedy tracą oni w jego oczach autorytet, przez co przestają mu być wzorem i podporą, niezbędnymi w wychowaniu.

Kurator dla nikogo wzorem być nie musi, to wręcz śmieszne wyobrażać sobie go jako kogoś, na kogo patrzą dzieci i młodzież… Kuratorzy to przecież grupa wybitnych indywidualistów i nie w głowie im jakieś zadania społeczne. (Kiedyś muszę napisać o niechęci do poczucia wspólnoty w świecie artystycznym). Jednak ja mam i takie doświadczenie na swoim koncie i pewnie to samo dotyczy moich kolegów. Zdarzało mi się pracować z młodszymi ode mnie osobami i pamiętam swoje zdziwienie gdy pierwszy, drugi, a nawet trzeci raz uświadamiałam sobie, że jestem traktowana przez nie jak autorytet, jak osoba z doświadczeniem, która może je czegoś nauczyć i której słowa, a także poczynania są obserwowane i traktowane poważniej niż przeze mnie samą. Na początku to odkrycie mnie zasmuciło. Pomyślałam sobie, że zostaję siłą i wbrew woli przymuszana do roli matki, że jakby matkuję zawodowo młodym osobom (w większości artystom i adeptom kuratoringu). Byłam przerażona przekroczeniem smugi cienia. Teraz jednak, gdy przywykłam, muszę powiedzieć, że lubię współpracę i wychowywanie przez dawanie zadań oraz obarczanie odpowiedzialnością. Tak, tak, sprytnie wymyśliłaś! – ktoś mi powie. Zwalasz na innych czarną robotę! Może i tak, ale jak inaczej mądrze uczyć, jak nie przez pracę i wypełnianie zadań?

Kurator to wychowawca specyficzny; jeśli porównujemy go z rodzicem, to znaczy, że nadajemy jego pracy większą odpowiedzialność, odchodzimy od uznawania kuratoringu za profesję. Kurator to rola życiowa, nie jest tak zatem, że kuratorem się bywa, okazuje się, że jest nim się cały czas. Nigdy się z tej roli nie wychodzi, całe doświadczenie życiowe pracuje na rzecz kuratoringu, co brzmi jednocześnie strasznie – bo jaka to wielka odpowiedzialność, jaki ciężar! – ale jednocześnie niezwykle pociągająco. Rzeczywiście przecież jest tak, co wielokrotnie obserwowałam u kolegów i u siebie samej. Kurator to zawód-nie zawód. Pełni się go w sposób ciągły i nie sposób wyznaczyć granicy, że tutaj spotkasz się ze znajomymi na gruncie profesjonalnym, a tu prywatnie. Pracuje się zawsze, co bywa męczące, zwłaszcza, że nasz krąg zawodowy jest wąski, a znajomi i przyjaciele też najczęściej się z niego rekrutują. Tak jak rodzic bez przerwy myśli o dziecku, tak kurator myśli o swoich projektach, cały czas pracuje nad kolejnymi, a najlepsze pomysły mogą przyjść w nieoczekiwanym momencie, bo ciągle je ma gdzieś z tyłu głowy nawet jeśli zajmuje się czymś innym. Czy przetrwał zwyczaj zapisywania niespodziewanych pomysłów na serwetkach kawiarnianych, kiedyś powszechnie używanych do tych celów (według biografii artystów)? Zdradzę, że ja sama nie rozstaję się z zeszytem, który wydatnie obciąża moją torbę, ale w którym zapisuję wszystko. Od listy zakupów po szkice tekstów. (Co jest bardzo staromodnie).

Robienie wystaw staje się częścią składową zwykłego życia. Dzieje się przy okazji innych wydarzeń i codziennych czynności. Proces ten można kierunkować tylko częściowo, jak to w życiu bywa pomysły i różne rozwiązania podpowiadać może przypadek. Pojawia się tutaj także poświęcenie dla własnego dzieła. Jeśli kurator jest przywiązany do własnego dzieła jak do dziecka, jest mu w stanie poświęcić wiele – co też mogę zaobserwować po sobie i znajomych. Rezygnacja z innych zajęć, cały czas w pracy – niepracy, przecież nawet jeżdżąc na wakacje jeździmy tak, żeby pogodzić wypoczynek z zobaczeniem interesujących wystaw. Wakacje w Wenecji, wyjazd do Chorwacji, żeby wracając zahaczyć o Manifesta.

Co jednak się dzieje z rzeczami mniej oczywistymi, a mogącymi wynikać z opisywanej analogii? Co z kuratorem otaczającym opieką swoje dziecko? Starania włożone w zrobienie wystawy – to naturalne. Dbasz o nią, pracujesz nad nią najlepiej jak potrafisz, chyba że ci nie zależy, ale to przypadek niezwiązany z kuratorem-rodzicem. Ale co z wychowaniem? Jak wprowadzić analogię do procesu wychowania dzieci? Wychowywanie przez wystawę? Chociaż brzmi to głupio – to pewnie jednak o to właśnie chodzi. Z tym, że wychowywanie jest rozumiane specyficznie. Jest wprowadzeniem do świata, o którym kurator chce powiedzieć. Wystawa może być wtajemniczeniem. To kurator ustala reguły gry, czyli to on ustala temat, o którym będzie mówić, to on proponuje jakieś jego ujęcie. Może i powinien respektować potrzeby publiczności, ale może też z nimi dyskutować, próbować je modyfikować. Stosuje miękki terror, czasami zresztą nie działa łagodnie, tylko wali w łeb. Może oczywiście zostać całkowicie niezrozumiany przez odbiorców – to on podejmuje ryzyko. Ważne jest osobiste zaangażowanie i emocje.

Można jeszcze przypomnieć sobie tę często spotykaną nieprawidłowość związaną z wychowaniem, jaką staje się dziecko rządzące rodzicami, co wynika z obśmianego, ale kultywowanego w niektórych rodzinach, bezstresowego wychowania. Wyobrażam sobie taką sytuację, że wystawa może zapanować nad kuratorem. Może mu zasugerować kierunek rozwijania pomysłu poprzez niespodziewane, nieprzewidziane wcześniej przez niego zestawienie prac zaproszonych artystów, wystawa mówi do kuratora na wiele subtelnych sposobów, które gdy je się opisze wydają się nie mieć większego sensu, ale działają. Może nie dać się prowadzić, może jakby narzucać własne rozwiązania. Kurator powinien wyczuć, czy może pozwolić wystawie na samoistny rozwój, czy nie czai się w tym przypadkiem pułapka, która może polegać chociażby na niedopracowaniu czy niedomyśleniu wystawy, więc na założeniu, że wystawa się sama zrobiła, to i sama się złoży w całość do odczytania.

Z porównań do bycia rodzicem wynika, że kurator to zajęcie twórcze z całą jego specyfiką, niedopowiedzeniami, niespodziankami, rozlewaniem się na sprawy osobiste. Techniczna strona, związana z przygotowaniami do wystawy, którą tak lubią egzekwować od kuratorów polskie instytucje, nie jest tak ważna, stoi na drugim miejscu i służy warstwie koncepcyjnej, czego wiele instytucji zdaje się nie rozumieć.

Wspomniany na początku Grzesiek Sztwiertnia tworzy świetny cykl warsztatów z dziećmi czerpiący z dorobku ojców awangardy (o matkach jakoś nie słyszałam). Dzieci tworzą prace sugerując się realizacjami różnych znanych artystów. W tle cyklu – mowa jest o wychowawczej funkcji sztuki. O relacji sztuka – życie.

Co jeszcze?
Chyba to, że kurator wreszcie nie powinien oczekiwać dowodów wdzięczności za włożoną w swoje dzieło pracę. Dzieci są niewdzięczne.

3 komentarze:

  1. "Stosuje miękki terror, czasami zresztą nie działa łagodnie, tylko wali w łeb. Może oczywiście zostać całkowicie niezrozumiany przez odbiorców – to on podejmuje ryzyko. Ważne jest osobiste zaangażowanie i emocje."

    Jak tak przypominam sobie różne wystawy w Polsce, to wydaje mi się, że terroru, nawet miękkiego, w nich niewiele. Nie widać też na ogół osobowości kuratora. Wystawy są na ogół maksymalnie bezbarwne, sztampowe, tak jakby kuratorzy chcieli być niewidzialni, chcieli ukryć się za pracami artystów. Tak jakby nie chcieli stawiać żadnych tez w obawie przed oskarżeniem o subiektywizm (?). Kurator jest tu takim hmm mało zaangażowanym rodzicem, bezwiednie stosującym schematy wychowawcze. Zastanawiam się, czy to jest celowa strategia i na ile można ją teoretycznie uzasadnić (bo chyba częściowo można?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak pisałam w Polsce jest niewielka świadomość "zawodów" sztuki, nie spotkałam chyba jakiejś pisanej refleksji dotyczącej kuratora. Mało jest też osobowości kuratorskich, to prawda. Z drugiej strony, każda wystawa teraz musi posiadać swojego "kuratora", bez względu na to, czy jego rola jest fikcyjna, czy nie.
    Jednak, nie narzekajmy. Moim zdaniem, pojawia się coraz więcej ciekawych propozycji, niekonieczne w instytucjach. Coś się ruszyło już kilka lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  3. „Kurator to rola życiowa, nie jest tak zatem, że kuratorem się bywa, okazuje się, że jest nim się cały czas. Nigdy się z tej roli nie wychodzi, całe doświadczenie życiowe pracuje na rzecz kuratoringu, co brzmi jednocześnie strasznie – bo jaka to wielka odpowiedzialność, jaki ciężar! – ale jednocześnie niezwykle pociągająco. Rzeczywiście przecież jest tak, co wielokrotnie obserwowałam u kolegów i u siebie samej. Kurator to zawód-nie zawód. Pełni się go w sposób ciągły i nie sposób wyznaczyć granicy, że tutaj spotkasz się ze znajomymi na gruncie profesjonalnym, a tu prywatnie. Pracuje się zawsze, co bywa męczące, zwłaszcza, że nasz krąg zawodowy jest wąski, a znajomi i przyjaciele też najczęściej się z niego rekrutują.”

    Z powyższego wynika, że kurator wykonuje obowiązki animatora wydarzeń artystycznych, którym nadaje kształt a jego „dzieło” to wystawa.
    Kurator jest więc twórcą (pracuje w taki sam sposób), ale czy jest artystą? Czy jest twórcą w taki samym stopniu jak autorzy utworów składowych układu?

    Wystawa jest utworem artystycznym (chronionym prawem autorskim – twórca posiada autorskie prawo osobiste oraz autorskie prawo majątkowe do utworu). W tej sytuacji koniecznym jest określenie kto jest autorem utworu, bo z tego wynikają prawa do rozporządzania utworem. Jak to wygląda w praktyce?

    OdpowiedzUsuń