Przeczytałam właśnie tekst na blogu Izy Kowalczyk. Iza zajęła się historią, jaka przydarzyła się Monice Drożyńskiej, artystce bardzo aktywnie działającej na polu sztuki użytkowej, akcji z udziałem innych ludzi, a także rozmaitych innych jeszcze własnych projektów – przynajmniej można tak sądzić z maili, które rozsyła. Historię tę artystka sprowokowała startując w konkursie szopek krakowskich. Konkurs zaś należy do wieloletniego obyczaju świętowania nadchodzącego Bożego Narodzenia. Szopki może zgłosić każdy, a ocenia się je w trzech kategoriach. Prezentacja szopek następuje na początku grudnia na Rynku, co wpisuje się jednocześnie w lokalną tradycję i jest atrakcją dla wszystkich: mieszkańców i turystów.
Monika Drożyńska w konkursie wystartowała i została odrzucona. Jej pracę odrzucono dlatego, że nie spełniała wymogów konkursowych. Zamiast Matki Bożej i Jezuska znalazł się w niej mianowicie preparat ponoć z komórek nowotworowych. Tutaj jednak pojawia się pewna nieścisłość. W relacjach pada bowiem słowo „mięśniak”, jeśli tak jest naprawdę, to nie jest nowotworowy guz macicy , mięśniaki ma większość kobiet i w przeważającej mierze nie szkodzą one zdrowiu. Jak relacjonują media, praca została odrzucona. Co więcej – wywołała oburzenie jurorów, którzy w niewybrednych słowach określali stan psychiczny autorki. Artystka ponoć wszystkich, którzy mogli się poczuć urażeni jej szopką, przeprosiła.
I ja mam w związku z tym wątpliwości. Nie ukrywam, że wydarzenie to wydaje mi się pokazywać ślepą uliczkę działań wywrotowych, sztuki krytycznej. Mam też pytanie: czy musimy być tacy zasadniczy? Zasadniczością zgrzeszyły obie strony. Przypadek Moniki Drożyńskiej wydaje mi się bowiem sprawą braku wyczucia i braku stosowności. Może to i staroświeckie pojęcia, ale jaki jest sens robić rzecz związaną bardziej ze sztuką ciała, ze strategiami sztuki krytycznej, stosować zatem strategię szoku akurat w konkursie szopek krakowskich? Co artystka chciała przez to powiedzieć? Tropy interpretacji, które podała Iza na swoim blogu tchną banałem i łatwizną. Łatwo jest zrobić pracę, z której wynika, że w święta niektórzy cierpią, są sami ze swoimi problemami itp. To taki automatyzm interpretacyjny, z którego nie wynika, że był sens robić tę akurat pracę, że praca była dobra i warto było stosować strategie wywrotowości akurat w konkursie na szopki. Ten sympatyczny konkurs pretekstem do mówienia o ciemnych stronach macierzyństwa? Kozyra w szopce? Dla mnie to strzelanie z armat do wróbli. Nie to miejsce, nie ten styl.
Z drugiej jednak strony jurorom też zabrakło dystansu do tradycji. Mogliby dopuścić pracę Moniki Drożyńskiej, przecież jeśli ktoś by się zastanowił, a nawet oburzył, to co z tego? Byłby to pretekst do dyskusji. Muzeum Historyczne, które organizuje konkurs miałoby wspaniałą możliwość poprowadzenia ożywionej działalności edukacyjnej i zaznaczenia swej obecności w kulturalnym pejzażu krakowskim.
Po co jednak, skoro można zapaść w sen zimowy?
strona Moniki Drożyńskiej, gdzie sama pisze o projekcie Zmiana
relacje w lokalnej prasie:
Gazeta Krakowska
Gazeta w Krakowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz