Jadwiga Sawicka, "Raz na jakiś czas", Galeria Biała, 19.12.2008 - 16.01.2009, fot. dzięki uprzejmości Galerii Białej
To jest wystawa, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Mistrzostwo. Jeszcze przed świętami Jadwiga Sawicka otworzyła wystawę w Galerii Białej w Lublinie.
Najpierw wyczuwa się świąteczny nastrój. Co tu zresztą mówić „wyczuwa”, skoro nastrój jest bezpośrednio zasugerowany. Sznury migających lampek choinkowych i pozwijanych malowniczo pasów papieru, kojarzących się z łańcuchami na choinkę czy z serpentynami z sali balowej, tworzą atmosferę bożonarodzeniową lub karnawałową – jak kto woli. W sumie gdyby nie dyscyplina formalna i oszczędność kompozycji, wystrój wyglądałby jak z dekoracji sklepowych, które opanowują placówki handlowe już od 2 listopada. Ten u Jadwigi Sawickiej jest jednak skromniejszy i w lepszym guście. Zastosowane elementy, te banalne łańcuchy światełek i pasy papieru opadające w girlandach z sufitu ku podłodze oraz wszystkie tworzone przez nie efekty: błyski i bliki, gra cieni na ścianach i podłodze, tworzą atmosferę, której bezwiednie się poddajemy. Za chwilę jednak błoga ekscytacja ustępuje nastrojowi elegijnemu, snuciu wspomnień, bardziej związanemu ze świętem zmarłych. A jednak i tutaj znajduje się jakaś kojąca nuta, błogość która ogarnia, gdy widzi się światło świecy. Przypominają mi się prace Christiana Boltanskiego z teatrzykiem cieni.
Wystawa Jadwigi uruchamia pokłady osobistych wspomnień - taki polski rodzaj Proustowskiej magdalenki. Mnie przywodzi na myśl dzieciństwo w szarzyźnie PRL, której zresztą wcale nie pamiętam jako ponurej. Wyobraź więc sobie, że wchodzisz do sali, gdzie odbywały się gwiazdki dla dzieci i siedział facet nieudolnie przebrany za świętego Mikołaja. Tutaj światła na choinkę i serpentyny nie zapełniają jednak sali, która – mówiąc górnolotnie – świeci pustkami i dzwoni ciszą. Poprzez wspomnienia sala ożywa – jakby przez tych, których widzimy oczyma wyobraźni. Tak więc, wystawa Jadwigi jest dla mnie wystawą o duchach, o indywidualnych wspomnieniach, o nieobecności.
Nim jednak dostaniesz się do tak przygotowanej sali, musisz przejść przez salę poprzednią. Tutaj natykasz się na dekorację, która ustawiona naprzeciwko drzwi, wita wchodzących. Wodotryski świetlne w plastikowych rurkach spływają od sufitu do podłogi, harmonijnie przeplatają się z pasami papieru spadającymi na ziemię w splotach i skrętach. Nastrój szampańskiej zabawy psują jednak czarne napisy na papierowych pasach koloru różowego... Znalazły się tu także prace w ramkach. Znowu cieliste tło i czarne napisy,
Chcę zwrócić uwagę na to, jakie ta prosta przecież instalacja świetlna wzbudza bogactwo skojarzeń, i to skojarzeń zupełnie swojskich, polskich, związanych z tutejszą kiczowatą i ubogą kulturą życia odświętnego. Obserwując twórczość i realizacje Jadwigi nie mogę bowiem oprzeć się wrażeniu, że choćby z nie wiem jaką świadomością powstawały i nie wiem z jak znanymi rzeczami się kojarzyły, to nie wzięły się z kosmopolitycznego języka sztuki. Te prace – i piszę to nie z chęci deprecjonowania, lecz z podziwu – wyrastają z dogłębnej znajomości polskiej prowincji, z jej estetyki, która została twórczo wykorzystana. Ta estetyka to nieporadność zmieszana z brakiem wyrobienia oka, to wulgarność, dosadność, zasada "postaw się a zastaw się", a pod podszewką bieda, tandeta i kiepskie materiały. Z tym właśnie wiąże się dla mnie użycie specyficznych kolorów w twórczości Jadwigi, tego spranego, ciepłego różu, tak zwanego łososiowego. Koloru drugiej, lewej strony - podszewki.
Wystawa „Raz na jakiś czas” jest więc o nieobecności. Można ją nazwać wehikułem do podróżowania w czasie, pod warunkiem, że będzie to powrót do przeszłości. Przypuszczam zresztą, że ta warstwa retro nie jest najbardziej istotną z tego, co chciała nam przekazać artystka. Jednak dla mnie - nieoczekiwanie taką się okazała. Z drugiej strony mowa jest o czymś niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym dla nas samych: o śmierci i o próbie oswojenia jej poprzez zabawę. Może być to zabawa, jak pisała kiedyś Alina Szapocznikow, doskonale wyczuwająca ten punkt styku, tę bliskość, na lodowisku urządzonym w kraterze wygasłego wulkanu.
Jadwiga zastosowała także tekst – i warto mu się na koniec przyjrzeć. Jak wiadomo, litery i słowa to podstawowe tworzywo tej artystki (właściwie - jedno z podstawowych). Czarne, odręcznie wypisane duże litery (których nie sposób pomylić z żadnymi innymi) składają się w słowa. Słowa te jednak są kulawe, uszkodzone, niedokończone, urwane bądź zniekształcone. Występują w obrazach, w wydrukach, na tapetach, ołówkach, pudełkach, są znakiem firmowym artystki. Tymczasem w Galerii Białej litery wykorzystane są już inaczej, występują w innej roli.
Oczywiście, nie sposób pominąć wykorzystywanego już poprzednio efektu estetycznego. Napisy stanowią rodzaj ornamentu, dekorują swymi czarnymi liniami. Są więc albo meandrem, albo rodzajem czarnego maczku pokrywającego rytmicznie jakieś płaszczyzny. Jednocześnie jednak poprzez to, że są duże, poprzez brak niuansów w ich wypisywaniu dają wrażenie czegoś mocnego, nieodwracalnego, dobitnego. Tutaj jednak te litery nie ograniczają się do zdobienia. Jadwiga nie okalecza ich, przez co nie grają one swoistej melodii. Do tej pory można było je odczytywać głośno i wtedy one brzmiały. Tutaj składają się w coś, czego nie trzeba w swojej głowie dopowiadać, czego nie uzupełnia nasza pamięć, one po prostu informują. Ten powrót do najważniejszej funkcji słów - do jakby przezroczystego przenoszenia znaczenia, od której Jadwiga odchodziła w swojej twórczości, jest znaczący. Słowa zaś to po prostu imiona i nazwiska znanych kobiet. Kobiet z różnych dziedzin, łączy je bodajże fakt, że zrobiły kariery, są znane – i to nie dzięki swojemu ciału, wyglądowi i erotycznemu potencjałowi, tylko dzięki własnej pracowitosćiu, intelektowi, działalności w sferze publicznej.
Tytuł „Raz na jakiś czas” doskonale się tłumaczy w kontekście napisów. Jednak pracy tej nie należy ograniczać do jakiegoś feministycznego coming out artystki. Zastanawia mnie dlaczego imiona i nazwiska znanych kobiet wypisane zostały w ten sposób, że wyglądają jakby były wytatuowane na skórze. Po drugie – dlaczego znajdują się na ulotnych, podatnych na zniszczenie papierowych wstęgach, a nie w księgach, wiekopomnych przechowalniach pamięci zbiorowej? Sam wygląd tablic, na których owe nazwiska także się znalazły, jest epitafijny. Wydźwięk pracy – jeśli patrzeć na nią z tej strony – jest gorzki.
Najpierw wyczuwa się świąteczny nastrój. Co tu zresztą mówić „wyczuwa”, skoro nastrój jest bezpośrednio zasugerowany. Sznury migających lampek choinkowych i pozwijanych malowniczo pasów papieru, kojarzących się z łańcuchami na choinkę czy z serpentynami z sali balowej, tworzą atmosferę bożonarodzeniową lub karnawałową – jak kto woli. W sumie gdyby nie dyscyplina formalna i oszczędność kompozycji, wystrój wyglądałby jak z dekoracji sklepowych, które opanowują placówki handlowe już od 2 listopada. Ten u Jadwigi Sawickiej jest jednak skromniejszy i w lepszym guście. Zastosowane elementy, te banalne łańcuchy światełek i pasy papieru opadające w girlandach z sufitu ku podłodze oraz wszystkie tworzone przez nie efekty: błyski i bliki, gra cieni na ścianach i podłodze, tworzą atmosferę, której bezwiednie się poddajemy. Za chwilę jednak błoga ekscytacja ustępuje nastrojowi elegijnemu, snuciu wspomnień, bardziej związanemu ze świętem zmarłych. A jednak i tutaj znajduje się jakaś kojąca nuta, błogość która ogarnia, gdy widzi się światło świecy. Przypominają mi się prace Christiana Boltanskiego z teatrzykiem cieni.
Wystawa Jadwigi uruchamia pokłady osobistych wspomnień - taki polski rodzaj Proustowskiej magdalenki. Mnie przywodzi na myśl dzieciństwo w szarzyźnie PRL, której zresztą wcale nie pamiętam jako ponurej. Wyobraź więc sobie, że wchodzisz do sali, gdzie odbywały się gwiazdki dla dzieci i siedział facet nieudolnie przebrany za świętego Mikołaja. Tutaj światła na choinkę i serpentyny nie zapełniają jednak sali, która – mówiąc górnolotnie – świeci pustkami i dzwoni ciszą. Poprzez wspomnienia sala ożywa – jakby przez tych, których widzimy oczyma wyobraźni. Tak więc, wystawa Jadwigi jest dla mnie wystawą o duchach, o indywidualnych wspomnieniach, o nieobecności.
Nim jednak dostaniesz się do tak przygotowanej sali, musisz przejść przez salę poprzednią. Tutaj natykasz się na dekorację, która ustawiona naprzeciwko drzwi, wita wchodzących. Wodotryski świetlne w plastikowych rurkach spływają od sufitu do podłogi, harmonijnie przeplatają się z pasami papieru spadającymi na ziemię w splotach i skrętach. Nastrój szampańskiej zabawy psują jednak czarne napisy na papierowych pasach koloru różowego... Znalazły się tu także prace w ramkach. Znowu cieliste tło i czarne napisy,
Chcę zwrócić uwagę na to, jakie ta prosta przecież instalacja świetlna wzbudza bogactwo skojarzeń, i to skojarzeń zupełnie swojskich, polskich, związanych z tutejszą kiczowatą i ubogą kulturą życia odświętnego. Obserwując twórczość i realizacje Jadwigi nie mogę bowiem oprzeć się wrażeniu, że choćby z nie wiem jaką świadomością powstawały i nie wiem z jak znanymi rzeczami się kojarzyły, to nie wzięły się z kosmopolitycznego języka sztuki. Te prace – i piszę to nie z chęci deprecjonowania, lecz z podziwu – wyrastają z dogłębnej znajomości polskiej prowincji, z jej estetyki, która została twórczo wykorzystana. Ta estetyka to nieporadność zmieszana z brakiem wyrobienia oka, to wulgarność, dosadność, zasada "postaw się a zastaw się", a pod podszewką bieda, tandeta i kiepskie materiały. Z tym właśnie wiąże się dla mnie użycie specyficznych kolorów w twórczości Jadwigi, tego spranego, ciepłego różu, tak zwanego łososiowego. Koloru drugiej, lewej strony - podszewki.
Wystawa „Raz na jakiś czas” jest więc o nieobecności. Można ją nazwać wehikułem do podróżowania w czasie, pod warunkiem, że będzie to powrót do przeszłości. Przypuszczam zresztą, że ta warstwa retro nie jest najbardziej istotną z tego, co chciała nam przekazać artystka. Jednak dla mnie - nieoczekiwanie taką się okazała. Z drugiej strony mowa jest o czymś niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym dla nas samych: o śmierci i o próbie oswojenia jej poprzez zabawę. Może być to zabawa, jak pisała kiedyś Alina Szapocznikow, doskonale wyczuwająca ten punkt styku, tę bliskość, na lodowisku urządzonym w kraterze wygasłego wulkanu.
Jadwiga zastosowała także tekst – i warto mu się na koniec przyjrzeć. Jak wiadomo, litery i słowa to podstawowe tworzywo tej artystki (właściwie - jedno z podstawowych). Czarne, odręcznie wypisane duże litery (których nie sposób pomylić z żadnymi innymi) składają się w słowa. Słowa te jednak są kulawe, uszkodzone, niedokończone, urwane bądź zniekształcone. Występują w obrazach, w wydrukach, na tapetach, ołówkach, pudełkach, są znakiem firmowym artystki. Tymczasem w Galerii Białej litery wykorzystane są już inaczej, występują w innej roli.
Oczywiście, nie sposób pominąć wykorzystywanego już poprzednio efektu estetycznego. Napisy stanowią rodzaj ornamentu, dekorują swymi czarnymi liniami. Są więc albo meandrem, albo rodzajem czarnego maczku pokrywającego rytmicznie jakieś płaszczyzny. Jednocześnie jednak poprzez to, że są duże, poprzez brak niuansów w ich wypisywaniu dają wrażenie czegoś mocnego, nieodwracalnego, dobitnego. Tutaj jednak te litery nie ograniczają się do zdobienia. Jadwiga nie okalecza ich, przez co nie grają one swoistej melodii. Do tej pory można było je odczytywać głośno i wtedy one brzmiały. Tutaj składają się w coś, czego nie trzeba w swojej głowie dopowiadać, czego nie uzupełnia nasza pamięć, one po prostu informują. Ten powrót do najważniejszej funkcji słów - do jakby przezroczystego przenoszenia znaczenia, od której Jadwiga odchodziła w swojej twórczości, jest znaczący. Słowa zaś to po prostu imiona i nazwiska znanych kobiet. Kobiet z różnych dziedzin, łączy je bodajże fakt, że zrobiły kariery, są znane – i to nie dzięki swojemu ciału, wyglądowi i erotycznemu potencjałowi, tylko dzięki własnej pracowitosćiu, intelektowi, działalności w sferze publicznej.
Tytuł „Raz na jakiś czas” doskonale się tłumaczy w kontekście napisów. Jednak pracy tej nie należy ograniczać do jakiegoś feministycznego coming out artystki. Zastanawia mnie dlaczego imiona i nazwiska znanych kobiet wypisane zostały w ten sposób, że wyglądają jakby były wytatuowane na skórze. Po drugie – dlaczego znajdują się na ulotnych, podatnych na zniszczenie papierowych wstęgach, a nie w księgach, wiekopomnych przechowalniach pamięci zbiorowej? Sam wygląd tablic, na których owe nazwiska także się znalazły, jest epitafijny. Wydźwięk pracy – jeśli patrzeć na nią z tej strony – jest gorzki.
wystawa ładna ale artystka nadal jest przewidywalna,wiemy czego po niej możemy się spodziewać czy to nie znak regresu ?sięga wciąż po te same formy i nawet gdy myśl była by nowa i świeża to moze brakuje dystansu do siebie,wyskoczenie z własnej skóry...przynajmniej na chwilę.taki trademark jakiego używa artystka z czasem moze być trudny do przełknięcia poprostu, a artystka już jest rozpoznana więc nie musi robić wokółko tego samego żeby ją koajrzono ;-)
OdpowiedzUsuńhttp://showgeszeft.blogspot.com/
Wiesz, to jest problem świetnych artystów, którzy mają swój rozpoznawalny styl. Nie sposób za to ich winić, że nie wychodzą z tej konwencji, tylko raczej poszerzają jej granice. Można to lubić, można nie, ale przecież oni nie muszą zmieniać tego, w czym są świetni.
OdpowiedzUsuńPod tym względem są dwa typy artystów: jeden to taki, który jest przewidywalny (i nie piszę tego krytycznie), a drugi - taki poszukujący, zmieniający konwencje, cały czas inny.
Ten pierwszy - to np. Mirosław Bałka, drugi np. Łukasz Skąpski
ten pierwszy dla mnie LTarasewicz(praca w Białej zaskoczyła mnie dobrze) Bałka mimo swojego bałkowego stylu trzyma się dobrze i myślę że jest zdolny do wyskakiwania z własnej skóry..Modzelewski czy może zaskoczyć jeszcze?ale Sasnal raczej tak..jest jednak taka prawidłowośc którą trudno zaakceptować że młodym pozwalamy na experemnty ale czekamy aż wyrobią sobie swój własny język (nie mylić ze stylizacją) a tym w średnim wieku nie przystoi zmienność,raczej stabilizacja i konekwencja ..tak jakby to było kwestią wieku ,te zmiany .czy to słusznie się utarło?!chyba nie.dzis kiedy wszystko dookoła zmienne jest bardzo ,trudno akceptować taką "starczą"konsekewncję pzdr.
OdpowiedzUsuńhttp://showgeszeft.blogspot.com/