19.2.09

...idealna wystawa

Do Muzeum Śląskiego w Katowicach pojechałam na wystawę „Maska. Magia – sztuka – metamorfoza”. Muzeum reklamuje tę wystawę na ulicach Krakowa, stąd moja wiedza o niej. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać, chętnie się wybrałam, bo Muzeum Śląskie ma wspaniałe zbiory sztuki nieprofesjonalnej. I tym razem nie rozczarowało mnie pod tym względem. Jednak nie za sprawą wystawy „Maska”; obok niej były pokazywane bowiem nowe nabytki muzealne, a wśród nich – obrazy i rysunki Teofila Ociepki – świetne zwłaszcza te ostatnie, a także kapitalne, bogate w szczegóły linoryty Jana Nowaka. Ta właśnie wystawa, po której nie spodziewałam się niczego dobrego, a nie „Maska”, dla której przyjechałam do Katowic, dała mi niezwykłą inspirację do myślenia o idealnym modelu wystawy w ogóle. Proszę się nie śmiać. Z pewnością doszło do tego ciągle żywe wspomnienie o „Masywie kolekcjonerskim” – wielkim przedsięwzięciu państwa Sosenków i Roberta Kuśmirowskiego w Bunkrze Sztuki.

Tak czy inaczej, pomieszanie porządków, a zatem traktowanie jako równych sobie pamiątek historycznych, dewocyjnego kiczu, a tutaj m.in. obrazu Matki Boskiej w technice Richelieu, zdjęć reportażowych i artystycznych, portretów ślubnych, starego pieca kąpielowego, wiklinowego wózka, wielu dzieł sztuki naiwnej i „poważnej”, wydaje mi się niezwykle interesujące. Taka rupieciarnia jakby ze strychu, ale rzeczy są w dobrym stanie, a całość optymistyczna w wyrazie. Mieszanina żyje własnym życiem, wzbudza rozmaite skojarzenia i generuje własne, chwilowe sensy, u każdego inne, zależne m.in. od pory dnia czy punktu widzenia. Ta Wunderkamera, czyli pokój cudowności, absolutnie nie musi brać się z pasji kolekcjonerskiej (nigdy jej nie uległam, więc pewnie nie mam dla niej zrozumienia), pokazuje bogactwo życia, a nie majestat i nędzę śmierci, jak działo się u Kantora (i w końcu, choć poprzez biegłość artysty-sztukmistrza dzieje się u Kuśmirowskiego). Takie wystawy chciałabym robić, a nie jakieś zimne, wykoncypowane pokazy, gdzie np. wszystkie rzeczy są czerwone (o czym opowiadała Sebastianowi Cichockiemu Agnieszka Kurant). To zabawne i zaskakujące odkrycie, bo oczywiście, ten, kto tę wystawę ułożył, nie miał pojęcia, że odczytam ją jako zamierzenie kuratorskie. Ułożyło ją bowiem samo życie czy też życie wewnętrzne muzeum.

Nie wiem natomiast co napisać o „Masce”. To bowiem wystawa-samograj, typowe muzealne dzieło mające przyciągnąć szeroką publiczność. Pokazuje zarazem dobre chęci pracowników i niedofinansowanie instytucji. Temat jest tak ogólny, że nadawałby się na wypracowanie dla dzieci w szkole. Po prostu – prezentuje fenomen maski i jego różnorodne formy, użycia, znaczenia, niezbyt zresztą konsekwentnie. Co nie znaczy, że ktoś się nad wystawą nie napracował. Widać to po zestawie eksponatów: zgromadzono naprawdę ciekawe, piękne i różnorodne przykłady. Są tu więc maski pracowicie wypożyczone z wielu polskich muzeów, pochodzące z wielu odległych stron świata. Szkoda, że te maski zostały jakby obłaskawione, że nie zasugerowano przekonująco ich tajemnicy, tego, że bywają groźne. Wystawa rozgrywa się na najbardziej banalnym poziomie: przegląd atrakcyjnie wyglądających artefaktów, trudno zresztą odgadnąć czy było bardziej merytoryczne kryterium niż atrakcyjność estetyczna i dostępność. Tak czy owak, maski są znakomite, więc dla nich samych warto wystawę zobaczyć. Mimo, że nie jestem admiratorką umieszczania na wystawach objaśnień i jakby prowadzenia widza za rękę, tutaj wyraźnie ich zabrakło.

Są tutaj maski greckie, maska egipska, replika złotej maski Agamemnona, następnie ludowe maski z Bułgarii i południowej Polski, a potem – czego tu nie ma! Maski z karnawału weneckiego, maski z Chin, Indii, Sri Lanki, Indian z Ameryki Południowej, z Nowej Gwinei, spory wybór masek afrykańskich. Wraz z biletem powinni wydawać tomy Transgresji poświęcone maskom.
*
Ostatnio miałam epizod zainteresowań etnograficznych. Zaniosło mnie na wystawę szopek do Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Szopki wydaje się zdecydowanie przereklamowane. Dziwaczna ekspozycja z paczkami słomy pod ścianami pomalowanymi na wściekle niebieski. Szopki wydają się dryfować w stronę zdogmatyzowanego kiczu, za mało mają wdzięku, za dużo tu ambicji konstruktora-modelarza. Najbardziej podobały mi się szopki dzieci.


więcej o wystawach w Muzeum Śląskim
wystawa szopek w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa

1 komentarz:

  1. Anonimowy21/2/09 10:57

    Ciekawa recenzja sląsko-krakowska. Strona polecana przez serwis www.museo.pl

    OdpowiedzUsuń