Paweł Duczmal, bez tytułu, 2007
Agata Biskup, Kwiaty, 2006
Agata Biskup, Kwiaty, 2006
W Krakowie trwa wystawa „Inne bajki”.
Można ją oglądać w budynku, który do niedawno jeszcze wzbudzał wiele kontrowersji, lecz dzisiaj zaczyna być uważany za interesujący przykład najnowszej architektury. Budynkiem tym jest Pawilon Wyspiańskiego przy Placu Wszystkich Świętych. Estetyczny i nowoczesny, co samo w sobie jest godne uznania w centrum Krakowa, jest autorstwa Krzysztofa Ingardena. Budynek powstał w 2007 roku – i pozostaje jakiś niedookreślony jeśli chodzi o jego funkcję. Jego pierwszym zadaniem było pomieścić zrekonstruowane witraże Wyspiańskiego – te, które istnieją w projektach dla katedry wawelskiej i przedstawiają królów polskich. Za autora pomysłu uchodzi Andrzej Wajda. Jednak zasadność rekonstrukcji i jej jakość, w sytuacji gdy zachowane kartony stanowią jedynie impresje, a nie rysunki wykonawcze, wzbudziła wiele kontrowersji. Pawilon jest wąski i długi, nie ma odejścia, by oglądać witraże lepiej wyjść na zewnątrz, ale to wymaga stania przy ruchliwym skrzyżowaniu Franciszkańskiej i Grodzkiej i trochę szczęścia, żeby nie dać się zadeptać lub przejechać. Może i dobrze, że witraży nie da się swobodnie podziwiać. Nie udały się, są drętwe, mają źle dobrane barwy i absolutnie nie oddają patosu i rozmachu wizji Wyspiańskiego.
Pawilon znajduje się tuż przy Magistracie i jest siedzibą informacji miejskiej. Ma także miejsce na wystawy. Co do tych ostatnich, nie pamiętam żadnej, które były tam do tej pory, nie wiadomo kto je urządza i według jakiego klucza. Pawilon wygląda na ziejący pustkami, a urządzenia mające ułatwić zdobywanie informacji są nieczynne (np. nie ma dostępu do Internetu), i zastępują je sterty ulotek oraz pracownicy. Absurd miejsca podkreśla także fakt, że główne biuro informacji miejskiej otwarte jest tylko do 17:00.
Tam właśnie trafiły Patrycja Musiał i Małgorzata Mleczko z wystawą „Inne bajki”. Podjęły ryzyko uwiarygodnienia instytucji nijakiej i bez pomysłu na siebie, ale znajdującej się w samym centrum i na szlaku turystycznym. Jednak nie mam wrażenia, by zarządcy pawilonu wykorzystali ten fakt. Gdy odwiedzałam wystawę styczniowego popołudnia, byłam zupełnie sama, a część prac nie działała. Gdy pojawiłam się tam w lutym, większość wystawy została wyłączona z powodu awarii oświetlenia. Ciekawe jak będzie za trzecim podejściem?
„Inne bajki” zapowiadają się interesująco. Pomysł nawiązuje do tego, co bardzo popularne i pojawia się obecnie u wielu młodych artystów, czyli do prymatu fantazji nad zaangażowaniem w bolączki społeczne. Jednak pewnie też z tego powodu „Inne bajki” wydają się wystawą dla samej wystawy. W tekście kuratorskim pojawiło się kilka zdań mówiących o odrodzeniu zainteresowania bajką w dzisiejszych czasach i że jest to wynik swoistej infantylizacji kultury. Rozumiem, że wystawa poszukuje współczesnych opowieści, bazujących na dzisiejszej wrażliwości i choć pozornie nieodnoszących się do nurtujących nas obecnie problemów, to jednak mających je w pamięci. A jednak mam wrażenie, że temat został postawiony nieco na wyrost i do niego dobrano – co prawda bardzo dobre – gotowe, mniej lub bardziej pasujące prace.
Już u wejścia widoczne są, choć może bardziej wypadało napisać „niewidoczne są…” fotografie Pawła Duczmala, które doskonale stapiają się z przestrzenią pawilonu i jednocześnie oddają charakter wystawy – łagodny, nienarzucający się. Tak więc zdjęcia wyglądają jak część wystroju pawilonu. Kompozycje z szatni z numerkami czy porzucone zabawki, czy też prawdopodobnie zdjęcie z wystawy jakiegoś zakładu optycznego tworzą dziwaczne, ładne i łagodnie dziwiące się światu kompozycje. Wszystko to istnieje naprawdę i by je wyłuskać z otoczenia, trzeba umieć patrzeć pod innym niż zazwyczaj kątem czy inaczej kadrując zwykłe widoki. Zdjęcia Duczmala są poświęcone widzeniu, jednak nieco mechaniczne wydobywanie dziwności nie gwarantuje, że odkryje się drugie dno rzeczywistości. Podoba mi się jednak łagodny absurd i klejenie całości z fragmentów.
Podobnie nie rzuca się w oczy lekka bryła kubika kryjąca w sobie Filmy mówione Wojtka Bąkowskiego i tylko ciche szemranie każe odwrócić się od zdjęć Duczmala i szukać źródła dźwięku. Trzy Filmy mówione także wyrastają z rzeczywistości otaczającej nas bezpośrednio. Działają naprawdę mocno. Ten strumień świadomości młodego człowieka, współczesnego chuligana ma świetną formą graficzną i tekst jakby szeptany do ucha. Autor chciał stworzyć wrażenie, że to sekretne myśli widza, nasze, moje i twoje, które wyciąga na jaw. Jawnie dręczy widza, bo te myśli są wstydliwe, nie wypada się nimi dzielić, o ile nie jest się kimś z marginesu społecznego. Pojawia się tu agresja, pogarda dla ludzi, złe emocje, jednocześnie gdzieniegdzie bardziej wrażliwe spojrzenie, infantylność. To ma stwarzać wrażenie naturalności, sztuki samorodnej. Sztuka tutaj tworzy się z niczego, nie jest nawet brana z gazet, tylko z kibla, ze śmieci, które walają się na ulicy. To, co mówi głos z offu, brzmi jakby mówił naturszczyk. Jednak uderza mnie jak treść tej opowieści powtarza stereotypowy sposób widzenia Polski. Opowiadający widzi przede wszystkim to, co śmierdzące i brudne. On się napawa tym smrodem i brudem. Jednak Bąkowski nie wychodzi poza polską mantrę, fascynację tą nędzą istnienia, które łatwo można znaleźć w polskim filmie, współczesnej literaturze, w muzyce popularnej. Takie obrazki znajdzie się np. w pieśni Kultu Polska czy nawet w wierszu Bursy: na dnie piekła ludzie gotują kapustę… Ja sama jestem już mocno zmęczona tym mizerabilizmem.
Dalej jest jeszcze jedno wideo, na ścianie – nieczynne w dniach, kiedy tam byłam…
Potem wystawa znika w piwnicy, gdzie mimo podziemi wszystko jest czyste, jasne i estetyczne. W wąskiej sali, wyglądającej bardziej jak korytarz, na białych tablicach, zawisły obrazy Tomka Siwińskiego, Przemka Czepurki i Agaty Biskup. Najbardziej wyeksponowana została twórczość Agaty, to główny punkt wystawy. Jej obrazy, z sarenkami i jeden pokryty w całości motywami bujnych kwiatów, co przypomina tkaninę obiciową, są przesłodzone i ładne. W upodobaniu do kiczu kojarzą się z obrazami Roberta Maciejuka, ale nie są tak mocne w wyrazie, za mało mają w sobie szaleństwa. Niekiedy jakieś tajemnicze rzeczy dzieją się z sarenką, która pada jakby w plamie krwi czy farby w bezkresnej niebieskości. Następuje przesunięcie kiczu w stronę dziwności, a sarenka zaczyna "mówić" o samym malarstwie. Jest w tym też specjalnie stosowana nieporadność i nawiązywanie do ilustracji dla dzieci. Z kolei wspaniałe piwonie kojarzą mi się ze starymi lnianymi zasłonami, którymi za moich szkolnych czasów z braku pieniędzy młodzi malarze obijali blejtramy. Dodatkową wartością obrazów Agaty jest to, że nie wiadomo jak się wobec nich zachować: przybrać pozę konesera czy kogoś, kto uśmiecha się porozumiewawczo do artystki, bo wydaje mu się, że dostrzega jej ironię?
Przemek Czepurko dopracowuje swoje obrazy do granic wytrzymałości. W efekcie powstają niemal biżuteryjne cacka. Jednak ze swoją wygładzoną, błyszczącą powierzchnią i jakby wygrawerowanym rysunkiem nie zdradzają swojej zawartości. Treść pozostaje tajemnicą. W komentarzu jest napisane, że to powrót do dzieciństwa. Samolot Lindbergha jest wspomnieniem chłopięcych fascynacji, tak samo dzieje się z reminiscencją katastrofy promu kosmicznego Challenger. Ja wolę poprzestać na kontemplowaniu dystansu, jaki te obrazy stwarzają. W końcu nie wszystko musi być zrozumiałe, treść podana jak na tacy.
Obrazy Tomka Siwińskiego mieszają fantazyjnie porządek abstrakcji ekspresyjnej i malarstwa przedstawieniowego. Dla mnie osobiście jednak niewiele z tego wynika.
Wystawa „Inne bajki” zdaje się wskazywać, że dzisiejsze bajki mogą być lepione z tego, co znajduje się wokół nas, z brzydoty miast, z tego, co można znaleźć w centrach handlowych, albo w pokoju dziecinnym. Trzeba innego, świeżego spojrzenia, by dostrzegać nowe opowieści i nową, odklejoną od zwykłości rzeczywistość. Dlatego projekt Honzy Zamojskiego streszcza o zapewne sens „Innych bajek”. Artysta ukrył gdzieś skarb i każdy może go odnaleźć, udać się na poszukiwania diamentu przeżywając po drodze pewnie niejedną przygodę. Artysta pozostawił wskazówki. Zatem zwykła codzienność kryje w sobie skarby, trzeba tylko wyrwać się z rutyny życia pełnego nieustannego pędu, zatrzymać się i rozejrzeć dookoła świeżym okiem.
Świetnie, że wystawa nie pokazuje najbardziej znanych artystów. Ale czegoś mi brakuje. W tym miejscu i czasie „Inne bajki” nie wydają mi się mocnym głosem. Nie wiem dlaczego znalazły się w tej lokalizacji i dla kogo właściwie są. Prawdopodobnie kuratorki szukały po prostu pretekstu, żeby pokazać ulubionych artystów, co samo w sobie nie jest przecież złe. Wystawa jednak nie jest ani ciepła, ani zimna, jest letnia. Koniec końców bajki nie są groźne.
"Inne bajki" // Agata Biskup, Wojtek Bąkowski, Przemek Czepurko, Paweł Duczmal, Tomek Siwiński, Honza Zamojski, Pawilon Wyspiański 2000, Kraków, 8 stycznia 2009 - 30 marca 2009, kuratorki: Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał / Fundacja No Local
Można ją oglądać w budynku, który do niedawno jeszcze wzbudzał wiele kontrowersji, lecz dzisiaj zaczyna być uważany za interesujący przykład najnowszej architektury. Budynkiem tym jest Pawilon Wyspiańskiego przy Placu Wszystkich Świętych. Estetyczny i nowoczesny, co samo w sobie jest godne uznania w centrum Krakowa, jest autorstwa Krzysztofa Ingardena. Budynek powstał w 2007 roku – i pozostaje jakiś niedookreślony jeśli chodzi o jego funkcję. Jego pierwszym zadaniem było pomieścić zrekonstruowane witraże Wyspiańskiego – te, które istnieją w projektach dla katedry wawelskiej i przedstawiają królów polskich. Za autora pomysłu uchodzi Andrzej Wajda. Jednak zasadność rekonstrukcji i jej jakość, w sytuacji gdy zachowane kartony stanowią jedynie impresje, a nie rysunki wykonawcze, wzbudziła wiele kontrowersji. Pawilon jest wąski i długi, nie ma odejścia, by oglądać witraże lepiej wyjść na zewnątrz, ale to wymaga stania przy ruchliwym skrzyżowaniu Franciszkańskiej i Grodzkiej i trochę szczęścia, żeby nie dać się zadeptać lub przejechać. Może i dobrze, że witraży nie da się swobodnie podziwiać. Nie udały się, są drętwe, mają źle dobrane barwy i absolutnie nie oddają patosu i rozmachu wizji Wyspiańskiego.
Pawilon znajduje się tuż przy Magistracie i jest siedzibą informacji miejskiej. Ma także miejsce na wystawy. Co do tych ostatnich, nie pamiętam żadnej, które były tam do tej pory, nie wiadomo kto je urządza i według jakiego klucza. Pawilon wygląda na ziejący pustkami, a urządzenia mające ułatwić zdobywanie informacji są nieczynne (np. nie ma dostępu do Internetu), i zastępują je sterty ulotek oraz pracownicy. Absurd miejsca podkreśla także fakt, że główne biuro informacji miejskiej otwarte jest tylko do 17:00.
Tam właśnie trafiły Patrycja Musiał i Małgorzata Mleczko z wystawą „Inne bajki”. Podjęły ryzyko uwiarygodnienia instytucji nijakiej i bez pomysłu na siebie, ale znajdującej się w samym centrum i na szlaku turystycznym. Jednak nie mam wrażenia, by zarządcy pawilonu wykorzystali ten fakt. Gdy odwiedzałam wystawę styczniowego popołudnia, byłam zupełnie sama, a część prac nie działała. Gdy pojawiłam się tam w lutym, większość wystawy została wyłączona z powodu awarii oświetlenia. Ciekawe jak będzie za trzecim podejściem?
„Inne bajki” zapowiadają się interesująco. Pomysł nawiązuje do tego, co bardzo popularne i pojawia się obecnie u wielu młodych artystów, czyli do prymatu fantazji nad zaangażowaniem w bolączki społeczne. Jednak pewnie też z tego powodu „Inne bajki” wydają się wystawą dla samej wystawy. W tekście kuratorskim pojawiło się kilka zdań mówiących o odrodzeniu zainteresowania bajką w dzisiejszych czasach i że jest to wynik swoistej infantylizacji kultury. Rozumiem, że wystawa poszukuje współczesnych opowieści, bazujących na dzisiejszej wrażliwości i choć pozornie nieodnoszących się do nurtujących nas obecnie problemów, to jednak mających je w pamięci. A jednak mam wrażenie, że temat został postawiony nieco na wyrost i do niego dobrano – co prawda bardzo dobre – gotowe, mniej lub bardziej pasujące prace.
Już u wejścia widoczne są, choć może bardziej wypadało napisać „niewidoczne są…” fotografie Pawła Duczmala, które doskonale stapiają się z przestrzenią pawilonu i jednocześnie oddają charakter wystawy – łagodny, nienarzucający się. Tak więc zdjęcia wyglądają jak część wystroju pawilonu. Kompozycje z szatni z numerkami czy porzucone zabawki, czy też prawdopodobnie zdjęcie z wystawy jakiegoś zakładu optycznego tworzą dziwaczne, ładne i łagodnie dziwiące się światu kompozycje. Wszystko to istnieje naprawdę i by je wyłuskać z otoczenia, trzeba umieć patrzeć pod innym niż zazwyczaj kątem czy inaczej kadrując zwykłe widoki. Zdjęcia Duczmala są poświęcone widzeniu, jednak nieco mechaniczne wydobywanie dziwności nie gwarantuje, że odkryje się drugie dno rzeczywistości. Podoba mi się jednak łagodny absurd i klejenie całości z fragmentów.
Podobnie nie rzuca się w oczy lekka bryła kubika kryjąca w sobie Filmy mówione Wojtka Bąkowskiego i tylko ciche szemranie każe odwrócić się od zdjęć Duczmala i szukać źródła dźwięku. Trzy Filmy mówione także wyrastają z rzeczywistości otaczającej nas bezpośrednio. Działają naprawdę mocno. Ten strumień świadomości młodego człowieka, współczesnego chuligana ma świetną formą graficzną i tekst jakby szeptany do ucha. Autor chciał stworzyć wrażenie, że to sekretne myśli widza, nasze, moje i twoje, które wyciąga na jaw. Jawnie dręczy widza, bo te myśli są wstydliwe, nie wypada się nimi dzielić, o ile nie jest się kimś z marginesu społecznego. Pojawia się tu agresja, pogarda dla ludzi, złe emocje, jednocześnie gdzieniegdzie bardziej wrażliwe spojrzenie, infantylność. To ma stwarzać wrażenie naturalności, sztuki samorodnej. Sztuka tutaj tworzy się z niczego, nie jest nawet brana z gazet, tylko z kibla, ze śmieci, które walają się na ulicy. To, co mówi głos z offu, brzmi jakby mówił naturszczyk. Jednak uderza mnie jak treść tej opowieści powtarza stereotypowy sposób widzenia Polski. Opowiadający widzi przede wszystkim to, co śmierdzące i brudne. On się napawa tym smrodem i brudem. Jednak Bąkowski nie wychodzi poza polską mantrę, fascynację tą nędzą istnienia, które łatwo można znaleźć w polskim filmie, współczesnej literaturze, w muzyce popularnej. Takie obrazki znajdzie się np. w pieśni Kultu Polska czy nawet w wierszu Bursy: na dnie piekła ludzie gotują kapustę… Ja sama jestem już mocno zmęczona tym mizerabilizmem.
Dalej jest jeszcze jedno wideo, na ścianie – nieczynne w dniach, kiedy tam byłam…
Potem wystawa znika w piwnicy, gdzie mimo podziemi wszystko jest czyste, jasne i estetyczne. W wąskiej sali, wyglądającej bardziej jak korytarz, na białych tablicach, zawisły obrazy Tomka Siwińskiego, Przemka Czepurki i Agaty Biskup. Najbardziej wyeksponowana została twórczość Agaty, to główny punkt wystawy. Jej obrazy, z sarenkami i jeden pokryty w całości motywami bujnych kwiatów, co przypomina tkaninę obiciową, są przesłodzone i ładne. W upodobaniu do kiczu kojarzą się z obrazami Roberta Maciejuka, ale nie są tak mocne w wyrazie, za mało mają w sobie szaleństwa. Niekiedy jakieś tajemnicze rzeczy dzieją się z sarenką, która pada jakby w plamie krwi czy farby w bezkresnej niebieskości. Następuje przesunięcie kiczu w stronę dziwności, a sarenka zaczyna "mówić" o samym malarstwie. Jest w tym też specjalnie stosowana nieporadność i nawiązywanie do ilustracji dla dzieci. Z kolei wspaniałe piwonie kojarzą mi się ze starymi lnianymi zasłonami, którymi za moich szkolnych czasów z braku pieniędzy młodzi malarze obijali blejtramy. Dodatkową wartością obrazów Agaty jest to, że nie wiadomo jak się wobec nich zachować: przybrać pozę konesera czy kogoś, kto uśmiecha się porozumiewawczo do artystki, bo wydaje mu się, że dostrzega jej ironię?
Przemek Czepurko dopracowuje swoje obrazy do granic wytrzymałości. W efekcie powstają niemal biżuteryjne cacka. Jednak ze swoją wygładzoną, błyszczącą powierzchnią i jakby wygrawerowanym rysunkiem nie zdradzają swojej zawartości. Treść pozostaje tajemnicą. W komentarzu jest napisane, że to powrót do dzieciństwa. Samolot Lindbergha jest wspomnieniem chłopięcych fascynacji, tak samo dzieje się z reminiscencją katastrofy promu kosmicznego Challenger. Ja wolę poprzestać na kontemplowaniu dystansu, jaki te obrazy stwarzają. W końcu nie wszystko musi być zrozumiałe, treść podana jak na tacy.
Obrazy Tomka Siwińskiego mieszają fantazyjnie porządek abstrakcji ekspresyjnej i malarstwa przedstawieniowego. Dla mnie osobiście jednak niewiele z tego wynika.
Wystawa „Inne bajki” zdaje się wskazywać, że dzisiejsze bajki mogą być lepione z tego, co znajduje się wokół nas, z brzydoty miast, z tego, co można znaleźć w centrach handlowych, albo w pokoju dziecinnym. Trzeba innego, świeżego spojrzenia, by dostrzegać nowe opowieści i nową, odklejoną od zwykłości rzeczywistość. Dlatego projekt Honzy Zamojskiego streszcza o zapewne sens „Innych bajek”. Artysta ukrył gdzieś skarb i każdy może go odnaleźć, udać się na poszukiwania diamentu przeżywając po drodze pewnie niejedną przygodę. Artysta pozostawił wskazówki. Zatem zwykła codzienność kryje w sobie skarby, trzeba tylko wyrwać się z rutyny życia pełnego nieustannego pędu, zatrzymać się i rozejrzeć dookoła świeżym okiem.
Świetnie, że wystawa nie pokazuje najbardziej znanych artystów. Ale czegoś mi brakuje. W tym miejscu i czasie „Inne bajki” nie wydają mi się mocnym głosem. Nie wiem dlaczego znalazły się w tej lokalizacji i dla kogo właściwie są. Prawdopodobnie kuratorki szukały po prostu pretekstu, żeby pokazać ulubionych artystów, co samo w sobie nie jest przecież złe. Wystawa jednak nie jest ani ciepła, ani zimna, jest letnia. Koniec końców bajki nie są groźne.
"Inne bajki" // Agata Biskup, Wojtek Bąkowski, Przemek Czepurko, Paweł Duczmal, Tomek Siwiński, Honza Zamojski, Pawilon Wyspiański 2000, Kraków, 8 stycznia 2009 - 30 marca 2009, kuratorki: Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał / Fundacja No Local
Kuratorki przesadziły z częścią merytoryczną "Innych Bajek".Odniosłem wrażenie ze temat został dobrany pod dzieła. Tekst kuratorski nie łączy się z wystawionymi pracami. Kuratorki chciały pokazać iż nastąpiła infantylizacja sztuki?.
OdpowiedzUsuńNie zgodziłbym się ze europejska kultura uległa infantylizacji.
Irytuje mnie pewna "maniera kuratorska"(i nie dotyczy to tylko tej wystawy), mianowicie dobitnie opisywanie co dana praca przedstawia i co artysta miał na myśli. Wiem, mam wybór mogę nie czytać.
Podobał mi się Przemek Czepurko. Różowy Friedrich był okropny.Do animacji się nie dopchałem, pozostałych dzieł nie pamiętam.
W pewnym sensie Pawilon Wyspiańskiego "współgra" z tematyką - w końcu stare piwnice często stanowią scenerie bajek i baśni.
K
Ja też nie lubię kiedy za dużo wyjaśnień na wystawie. Jednak ludzie wolą tak mieć, bo czują się bezpieczniej. Myślę, że to sprawa wyczucia kuratorów.
OdpowiedzUsuńFriedrich rzeczywiście okropny. :)
No i też mam wrażenie, że dziewczyny przedobrzyły z ideą, za dużo jej, prace stają się jej ilustracją...