Polska jak długa i szeroka usiana jest tablicami. Tereny miejskie i wiejskie, podmiejskie, zielone i uprzemysłowione. Wszędzie, na każdym kroku tablice z napisami: „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Jawna demonstracja własności i niechęci do dzielenia się nią z innymi. Skąd w Polsce ta niechęć do wpuszczania ludzi na swój teren? Notabene, teren najczęściej nie jest zbyt atrakcyjny i w ogóle nie miałoby się ochoty na niego wkraczać. Jest to więc raczej atak na zapas, manifestacja wrogości do obcego. Zakreślanie granic, zamykanie się z własnej woli. Dodatkowo jeszcze zawiera się w tym supozycja, jakoby chciało się tam wejść, więc tablica ma nas przed tym powstrzymać. Każdy może poczuć się nią obrażony, bo do każdego, kto przechodzi ulicą, napis jest skierowany. Każdy widziany jest zatem przez właściciela podwórza, domu, łąki czy drogi jako potencjalny najeźdźca, mówi mu się wara ode mnie. Nie ciekawisz mnie, mam cię w nosie.
Skąd ten strach przed obcym? Gdzie te watahy, które mają wtargnąć na ową własność? A jak wkroczą, to co się niby miało stać? To po komunie Polakom pozostał niezwykły sentyment do własności prywatnej. Odreagowywanie. Jakiś czas temu Magdalena Staniszkis mówiła bardzo ciekawie o zaniku pojęcia dobra wspólnego w polskiej mentalności, że ludzie w ogóle go nie rozumieją. W ślad za tym polskie prawodawstwo. Tymczasem źle pojęta własność prywatna psuje nam pejzaż miast i wsi. Stała się bożkiem, terroryzuje nas, wpycha się przed oczy i zakłóca nasz spokój. W miastach na ścianach, płotach czy ziemi – wszystkim, co prywatne – wiszą bannery, billboardy i koszmarne szyldy reklamowe psując życie wszystkim, nie tylko właścicielowi.
Byłam w Ojcowskim Parku Narodowym. Piękna, spokojna dolina, płynie rzeka, cudowne powietrze, mało ludzi, bo pogoda niezbyt dobra. Wszędzie jednak, na każdej łące, prawie przy każdej bramce właściciele skrzętnie poumieszczali odstraszające tablice. Czy czegoś by im ubyło, gdyby tablic nie umieścili? Tymczasem pokazują co o nas przyjezdnych, gościach myślą.
Skąd ten strach przed obcym? Gdzie te watahy, które mają wtargnąć na ową własność? A jak wkroczą, to co się niby miało stać? To po komunie Polakom pozostał niezwykły sentyment do własności prywatnej. Odreagowywanie. Jakiś czas temu Magdalena Staniszkis mówiła bardzo ciekawie o zaniku pojęcia dobra wspólnego w polskiej mentalności, że ludzie w ogóle go nie rozumieją. W ślad za tym polskie prawodawstwo. Tymczasem źle pojęta własność prywatna psuje nam pejzaż miast i wsi. Stała się bożkiem, terroryzuje nas, wpycha się przed oczy i zakłóca nasz spokój. W miastach na ścianach, płotach czy ziemi – wszystkim, co prywatne – wiszą bannery, billboardy i koszmarne szyldy reklamowe psując życie wszystkim, nie tylko właścicielowi.
Byłam w Ojcowskim Parku Narodowym. Piękna, spokojna dolina, płynie rzeka, cudowne powietrze, mało ludzi, bo pogoda niezbyt dobra. Wszędzie jednak, na każdej łące, prawie przy każdej bramce właściciele skrzętnie poumieszczali odstraszające tablice. Czy czegoś by im ubyło, gdyby tablic nie umieścili? Tymczasem pokazują co o nas przyjezdnych, gościach myślą.
sory, ale to kompletne oderwanie od rzeczywistosci- cokolwiek w tym kraju jest niczyje/nieoznakowane jest od razu niszczone przez wandali, zupelnie bezinteresownie, ja sie nic tablicom nie dziwie .... rozumiem ze to jakies echa kampanii w Wielkiej Brytanii czy dyskusj w stanach ale na litosc boska, licz sie z realiami
OdpowiedzUsuńWiesz co, jasne, że Polacy często nie mają szacunku do cudzej właśności. Można jednak zaznaczać, że coś jest własnością prywatną w mniej - bo ja wiem - agresywny sposób. To mnie uderza - ten strach wyzierający z napisów.
OdpowiedzUsuńMagdo, postanowiłem się, odezwać, bo to jest problem, który w pewnej mierze mnie dotyczy. Galeria BWA w ZG jak pamiętasz może jeszcze :) jest przy pieszym trakcie, cofnięta od linii budynków a na przedpolu
OdpowiedzUsuńma niewielki skwer, z ławkami, drzewami, trawą. To jedno z nielicznych takich miejsc w (prawie) ścisłym centrum. I dawno temu miałem nadzieję, że stanie się ono wspólnym miejscem dla okolicznych mieszkańców, czy w ogóle użytkowników miasta. Generalnie jednak
zawłaszczanie takich przestrzeni to domena młodzieży (zwłaszcza tej tzw.trudnej) i wszelkiego rodzaju użytkowników substancji odurzających. W związku z tym mam przed budynkiem i w okolicy stałą
grupę młodych ludzi pijących spod płaszcza alkohol, zażywających inne substancje niedozwolone, głośno używających słow powszechnie uznanych, zostawiających po sobie mnóstwo śmieci a za budynkiem strugi moczu.
Dawniej żywiłem się złudnym przekonaniem, że są w jakimś sensie kreatywni, przez swoją przynależność do subkultur różnorakich i poszukiwanie sensu,być może. Nie generalizując, większość ma jedynie
na celu wspólną manifestację niechęci wobec otoczenia, podkreślaną modelowo "złym zachowaniem". Najpierw próbowałem ich obłaskawić,
zapraszałem do galerii itp. Niestety, nie wyszło. Potem trochę groziłem, bo jednak nadmiar moczu nie działa na mury najlepiej, nie mówiąc już o innych kwestiach. Nieważne. teraz jest jakieś takie status quo, niewyraźna ćwierćkoegzystencja. ja wiem, że miasto jest dla wszystkich. Moja oferta nie
jest dla nich atrakcyjna, bo wyrywkowa (w sensie niesystematyczności akurat dla nich ciekawych propozycji typu koncert), a szkoła nie dała
im narzędzi do korzystania z niej. Próbowałem zainteresować kwestią paru artystów i chyba tylko tyle mogę zrobić. Nie zrozum mnie żle, ja nie bronię tych zakazów wstępu. Wiem jednak, że wielu z nas po prostu nie umie korzystać z wspólnej przestrzeni. Ja nie nauczę tych ludzi tego, czego nie nauczyli ich starzy i szkoła. Przy mojej skłonności do
samoobwiniania biorę mężnie na siebie nieumiejętność uatrakcyjnienia tego miejsca. Tyle, że od maja Marta Mielczarska i Kwiatek zakładają
tu ogród warzywny. Wtedy zobaczymy, czy praca u podstaw ma sens.
Konkludując, jak idę w swojej okolicy do lasu i widzę dywan śmieci, które zalegają ściółkę, to chętnie niektórym bym zakazał. Masz oczywiscie świetą rację w swoim tekście, ale czasami ludzie po prostu
bronią się przed hordą. Nie tyle innym, co agresywnym.
Wojtekkozlowski