29.5.09

"Staniczki i majteczki"

Nie ukazuje się zbyt wiele książek podsumowujących najnowsze wydarzenia w sztuce, stąd każda taka publikacja powinna być witana z uwagą. Omawiana już przeze mnie książka o grupie Ładnie, a także świeżo wydana publikacja monograficzna Grupy Sędzia Główny są ambitnymi i solidnie opracowanymi propozycjami interpretacji najnowszych zjawisk, które mocno namieszały w sztuce ostatnich lat. Przy tym grupa Ładnie to już zamknięty rozdział, fenomen, który odszedł w przeszłość, co niewątpliwie ułatwia pracę badawczą interpretatorów. Książka o Sędzi Głównym wydaje się przy poprzedniej nie tak finezyjnie skonstruowanym projektem, lecz dotyka zjawiska, które dzieje się na naszych oczach, jest otwarte na zmiany, co czyni karkołomnym zadanie opisu i interpretacji.

Książka o performerskim duecie Aleksandry Kubiak i Karoliny Wiktor została wydana staraniem BWA w Zielonej Górze. Grupa Sędzia Główny (w książce stosuje się także nazwę GSG) wpuściła świeże powietrze do świata polskiego performance, który wydaje się pozostawać zastygnięty na zdobytych kilkadziesiąt lat temu pozycjach. Artystki dużą częstotliwością i rozmaitym umiejscowieniem swoich działań powodowały, że trudno było ogarnąć ich całokształt. Publikacja to umożliwia.

Dodatkowo jeszcze w chwili obecnej następuje zmiana w twórczości Oli Kubiak i Karoliny Wiktor. Wydają się one być świadome zagrożeń, jakie na nie czyhają wraz z uznaniem zyskanym w ostatnich latach (nagroda w Trento, uczestnictwo w ważnych wydarzeniach w Polsce i szerokie omawianie ich prac). Ich akcje stają się bogatsze, nie są już tylko performance, ale przybierają formę inscenizowanego filmu, fotografii. Przy tym – jak zauważyła Ewa Tatar w książce im poświęconej – coraz częściej występują w rolach silnych, panujących kobiet. Rozpoczęły też nowy cykl nazwany Beznadziejnik. Ta prowokacja, stając w poprzek oczekiwań krytyki i publiczności; oczekiwań, że ciągle będą robić to samo, co robią, ale jeszcze mocniej i – dodatkowo będą zaskakiwać, dała im wolność, sprawiła, że pokazały twarz niezależnych artystek, pragnących podążać własną drogą.

GSG od początku zaznaczyła się jako zjawisko wyjątkowe. Styl działania grupy jest bezkompromisowy, ostry i jednocześnie samoświadomy, niezależny od prądów i mód, choć doskonale o nich wiedzący. Z jednej strony można nawet złośliwie skomentować performance Sędzi, że ilustruje on pewną prawidłowość. Dzieje się bowiem regularnie tak, że gdy performance uprawiają kobiety, które posługują się własnym ciałem, to mają ku temu nie tylko powody, ale i warunki. Często więc wywrotowe w założeniu działania są tworzone przez artystki, których ciała są atrakcyjne i odpowiadają tradycyjnym kanonom piękna. Działania interpretuje się potem jako coś w rodzaju „destrukcji tradycyjnego aktu”. Artystki z Sędzi Głównego są młode, apetyczne, powabne i podniecające erotycznie. Inna sprawa – i tu zaczyna się subwersywność – że są tego całkowicie świadome. Nie kokietują. Swoje ciała traktują jak narzędzia i właściwie są wobec nich bezlitosne. Karol Sienkiewicz, który zredagował książkę, miał rację zauważając ambiwalencję w traktowaniu przez publiczność nagich kobiet. Zawsze są traktowane przedmiotowo, raz jednak jako obiekty przyjemności i pożądania, innym razem jako ofiary. Stąd, słusznie wypunktowany przez niego dwojaki rodzaj reakcji na performance Sędzi Głównego. Z jednej strony jest gapienie się na pupy, np. w Telegrze w TVP Kultura, gdzie artystki były posłuszne poleceniom widzów wydawanym telefonicznie. Nastąpiła zatem seria próśb mężczyzn, by podnosiły sukieneczki i zdejmowały staniczki oraz majteczki. Z drugiej strony jednak, ludzie litowali się nad nimi i ruszali na pomoc.

Na czym jednak miałaby polegać wyjątkowość działań duetu? Nad odpowiedzią biedzą się autorzy tekstów zawartych w książce. Mimo że pisane dobrze i zawierające mnóstwo celnych obserwacji, teksty pozostawiają po sobie niedosyt. Fenomen Sędzi Głównego pozostał nietknięty. Coś ważnego umyka. Niemożność opisania tego czynnika bierze się prawdopodobnie z emocjonalnej intensywności, jaką obdarzone są akcje. Intensywnej obecności autorek, intensywności emocjonalnej widzów. Takiej intensywności nie da się opisać, można ją tylko spróbować przybliżyć.

Spośród cech określających działalność duetu performerskiego, krytycy wymieniają bezwstyd, wzbudzanie poczucia żenady, bliźniactwo w myśleniu, tak niezwykłą bliskość, że aż przeradzającą się w miłość, wykorzystywanie intymności jako budulca sztuki.

Karol Sienkiewicz skupia się na poczuciu żenady, jakie ogarnia nas, widzów w sytuacjach przekraczających normy zachowania: zażenowanie i chęć ucieczki. Przywołuje niezbyt trafne moim zdaniem odniesienie do ekshibicjonisty polującego na kobiety-widzów w ustronnych miejscach. Z czasem autor tonuje to porównanie, pisze o różnicach między niezbyt apetycznym gościem prezentującym w krzakach swe wdzięki a artystkami rozbierającymi się i upokarzającymi dla sztuki. Tu i tam jednak widzowi ma towarzyszyć poczucie wstydu, skrępowania i paniki. Nie wydaje mi się to słuszne. Być może w grę wchodzi płciowe zróżnicowanie widzów. Zapewne kobiety patrzą inaczej na działania GSG. Jednak nie zażenowanie wydaje się być głównym uczuciem podczas performance’ów. Trudno określić jedno dominujące, jednak to, czego ja doświadczyłam, była raczej intensywnością. Intensywnością czego? Bycia artystek tu i teraz, intensywnością współodczuwania piękna, bólu, oddawania się w ręce publiczności.

Ewa Tatar skupiła się na wyjątkowości duetu z racji „bliźniactwa”. Sędzia Główny opiera się na czymś więcej niż współpracy. Obie artystki są dla siebie więcej niż koleżankami, więcej niż przyjaciółkami. Są swoimi drugimi połówkami. Myślą i odczuwają bardzo podobnie. Określają i czyni to w ślad za nimi autorka tekstu, jako lustrzane odbicia. Mamy tu zatem do czynienia z symbiotycznością czucia, myślenia i działania, z powieleniem, zwiększeniem siły przekazu poprzez zdublowanie go. Każda z członkiń Sędziego zachowuje przy tym własną osobowość, odrębność i różnice w wykonywaniu performance.

Bazą ich akcji jest porozumienie i współodczuwanie napędzające współdziałanie. Performance Sędziego Głównego nie bazują na współzawodnictwie ani na kolizji, nie napędzają się konfliktem, napęd swój czerpią z porozumienia i wspierania się nawzajem. Jest tu nieustanny, odruchowy wręcz przepływ porozumienia, dawania i brania. Ta podstawa czyni je silnymi i intensywnie działającymi na ludzi. Od biologicznego bliźniactwa różni je to, że wspólnotę wykorzystują do konkretnego celu. Stanowi katalizator i pudło rezonansowe działalności.

Twórczość Sędziego nie jest feministyczna w sposób programowy. Mówienie o opresji kobiet nie stanowi dla nich pierwszorzędnego celu, tak samo jak działanie na rzecz równouprawnienia. Jeśli jednak patrzy się na wymowę tego, czym się zajmują, sensy, jakie się tworzą, wyraźnie rysuje się tu feministyczna problematyka. Ewa Tatar wspomina, że działalność ta jest wymierzona przeciwko obrazowi pięknej kobiety i ma na celu popsucie, zdewastowanie obrazu idealnego ciała. Myślę, że to do jakiegoś stopnia jest ważne, jednak również plasuje się gdzieś z boku. To, co powoduje, że działalność Sędzi wyrywa się z ram zastygniętego w kombatanctwie i nudzie środowiska performerskiego, jest bezpruderyjne i ostre wręcz mówienie o rzeczach, które należą do tematów unikanych, do tematów tabu w niezwykle nieśmiałej obyczajowo Polsce.

Więc przede wszystkim jest to sztuka o zażyłości czy wręcz miłości między kobietami, o niezwykłej bliskości między nimi. Ewa Tatar używa nawet terminu „lesbijstwo”. Po drugie, sztuka ta mówi o seksie, erotyce, o uwodzeniu, podnieceniu, pożądaniu. Skoro mówi o formach, jakie przybiera pożądanie czy więcej – proces wzbudzania podniecenia, uwodzenia i wejścia w posiadanie obiektu pożądania, to pojawia się tutaj i brutalność, agresja, upokorzenie, władza. Skoro mowa o seksie i o fantazjach go dotyczących, to pojawiają się motywy podglądania, traktowania przedmiotowego, przywłaszczania, ujarzmiania, zadawania bólu, przyjmowania ról pana i ofiary. Są tutaj i sadyzm, i masochizm, problematyka nieczystości, wreszcie – przyjmowania i wydalania. W rozmowie, jaką Karol Sienkiewicz przeprowadził z artystkami pojawił się wątek pornografii. Karolina Wiktor zaczęła opowiadać o zainteresowaniu filmami porno. Szkoda, że wątek nie znalazł nigdzie pogłębienia.

Tekst Piotra Rypsona zajmuje się znaczeniem intymności w sztuce Sędzi Głównego. I ten wydaje się iść z boku tego, co najważniejsze. Intymność między artystkami, intymność jako jawna bohaterka ich działań, odsłanianie intymności. Według mnie jednak intymność w wydaniu Sędzi Głównego ulega inscenizacji. Intymne są raczej ich relacje, intymne pozostają inspiracje, nie zaś działalność artystyczna. Najbardziej intymne wydają się Szepty… Trwa w nich dźwięcząca cisza, artystki sugerują coś, lecz nie mówią dając tym samym wielką przestrzeń na domysły, dopowiedzenia, można próbować tylko wsłuchiwać się i odgadywać, co mówią. Prawdziwa intymność bowiem pozostaje zamknięta. Otwarta, odsłonięta przestaje być sobą.

Pozostaje jeszcze tekst Małgorzaty Ludwisiak przynoszący spojrzenie na ostatni etap twórczości Sędziego i tekst Marii Rubersz o działaniu w TR. Niezastąpione jest kalendarium twórczości GSG z opisami performance’ów, bibliografią i cytatami. Są jeszcze interesujące materiały źródłowe w postaci fragmentów zapisu rozmów z telewidzami w Telegrze oraz autorski opis Wirusa z TR. Do tego bogactwa dochodzi jeszcze płyta z rejestracją pierwszego wspólnego performance - Rozdział I.

Na koniec jeszcze dwie obserwacje. Jedna to zadziwiający fakt, że gdy tylko Sędzia wystartował, to od razu z mocnymi wystąpieniami utrzymanymi w swoim stylu. Od razu pojawiła się właściwa forma. Dosadne, zmysłowe działania, posługujące się skrótem, czynnością-znakiem lub stanem-znakiem. Nic dodać nic ująć. Np. Rozdział V z BWA w Zielonej Górze (2002), gdy stały w przezroczystych tubach i oddychały wspólnym powietrzem do czasu gdy je ktoś stamtąd wyzwolił. Było to bodajże rok po rozpoczęciu przez nie współpracy.

Druga uwaga dotyczy samej nazwy. Może przeoczyłam fakt, ale w książce nie znalazłam prób wyjaśnienia znaczenia. Przecież jednak, skoro artystki sobie tę nazwę nadały, był to gest świadomy, to warto się zastanowić co chciały o sobie powiedzieć. Można by zapytać o sądowy termin, związany z władzą orzekania o czyimś losie, a także jak zimna jurysdykcja może iść w parze ze wzbudzaniem gorących emocji. Także rodzaj męski sędziego jest intrygujący, zwłaszcza, że pojawia się w nazwie aluzja żeńska – sprawiająca kłopoty przy odmianie końcówka „-a”. Czy ktoś dokonał takiej interpretacji, czy z jakiś powodów uznano, że nie warto?

Publikacja udała się, jest ważna i potrzebna. Przynosi mnóstwo informacji, ale pozostawia wiele tropów nadających się do pogłębienia. Czego jednak się spodziewać? Sędzia Główny wciąż działa i ma się dobrze.


Grupa Sędzia Główny, koncepcja publikacji Wojciech Kozłowski, Sędzia Główny, redakcja Karol Sienkiewicz, Zielona Góra 2008

4 komentarze:

  1. O nazwie:

    Potem przez rok szukały dla siebie nazwy. Wreszcie w czasie weekendu u znajomych w Gubinie poszły na spacer i na nieczynnym poligonie zobaczyły tablicę z napisem 'Sędzia Główny'.z: Wysokich Obcasów, 2006.

    Niewiele to tłumaczy. "Sędzia" nie należy (jak sądzę) do nomenklatury wojskowej (z poligonami kojarzą się raczej "rozjemcy" czy "obserwatorzy"). Ale na terenach rozmaitych poligonów, czynnych czy nieczynnych, mogą być rozgrywane zawody w przeróżnych dziedzinach. Od zawodu snajperów, przez motocross, po paintball. Uczciwa tabliczka raczej wyklucza zawody nieformalne, raczej odwołuje się fukcjonującej społecznie konwencji (prawo to też taka konwencja). Zatem pochodzenie tej nazwy byłoby rywalizacyjne, sportowe lub para-sportowe. Skoro "główny", to pewnie byli jacyś "poboczni"; wiele dyscyplin sportowych ma takich sędziów pomocniczych.

    "Sędzia główny" pseudo-etymologicznie realizuje się zatem jako "ostateczna instancja rozstrzygająca konflikty dające się skonwencjonalizować". Oczywiście, podebrałem taką niby-definicję specjalnie, żeby pokazać, jak rozległe i złożone pole semantyczne stać się może pożywką dla (choćby) autoironii. Ale i przekazu "wprost".

    Na przykład: nie uznajemy (mówią nie wprost performerki) jakichkolwiek innych instancji ustalających, co jeszcze mieści się w konwencji (sztuki, obyczaju, itd.), a co już nie. Albo: stawiamy pytania, co się dzieje z konfliktami wystającymi poza konwencję ("rura oddechowa": współdzielenie powietrza, izolowany mikrohabitat, czy też rywalizacja o tlen).

    Myślę też, że artystki wcale nie musiały coś chcieć o sobie powiedzieć, w sensie – świadomie i z premedytacją. Co nie znaczy, że nie "odczuły" specyficznej atrakcyjności tej nazwy, na przykład z takich powodów, jak w mojej (nad?)interpretacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy1/6/09 13:46

    generalanie przydało by się więcej książek dot. polskiego performancu który na dosyć wysokim poziomie jest ,ceniony zdecydowanie bardzej po za granicami polski ..
    http://visualvisualculture.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy2/6/09 14:36

    Z tym co dotyczy wspolnej pracy Sedzin, szczegolnosci ich relacji mozna sie zgodzic. Reszta tekstu to kolejny przyklad niewiedzy o tzw. polskim performance. I o performance w ogole. Mocnych i ciekawych dzialan naprawde rozbijajacych to skostniale srodowisko (ktore jednak Sedziego wypromowalo!) jest wiecej. Sa jednak zbyt niejednoznaczne i niepokojace dla glownego obiegu, w ktorym SG swietnie sie odnajduje.
    A to jak sie dzis pisze na temat SG to powtorki koncepcji poddanych przez inne osoby.

    OdpowiedzUsuń
  4. komentarze od-moderowane po pół roku, no proszę

    OdpowiedzUsuń