Wstrząsający jest album Wojtka Wilczyka wydany przy okazji wystawy w Atlasie Sztuki. Dopiero teraz wpadł w moje ręce, a wystawy Niewinne oko nie istnieje nie widziałam, niestety, ani w Łodzi, ani w Krakowie, dokąd zawitała podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej. Album robi wrażenie i bez wystawy, zbiera bowiem w formie książkowej te same zdjęcia, komentarze plus kilkanaście spisanych rozmów z miejscowymi, jakie wydarzyły się gdy autor poszukiwał synagogi bądź był w trakcie jej fotografowania.
Zastanawiam się dlaczego – u licha – nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł. Jakim cudem fakt istnienia na ziemiach naszego kraju licznych żydowskich domów modlitwy, nie przyciągnął niczyjej uwagi w tym sensie, że nie sprowokował nikogo do zrobienia dokumentacji ich stanu obecnego. Pamiętam jak za czasów studenckich jeździliśmy na objazdy naukowe, oglądaliśmy nieraz stare, czasami zresztą wcale nie tak stare synagogi, które dożywały swoich dni w kompletnej obojętności otoczenia, niekiedy zaś miały to „szczęście”, że znalazły nowych użytkowników (np. skup jaj) – w polskich miastach i miasteczkach, dawnych sztetl. I te synagogi, niczym wyspy innego świata, wciąż jeszcze istnieją, przy nas, i w niewielu z nich udało się w jakikolwiek sposób upamiętnić ich przeszłość.
Pamiętam zdziwienie i oburzenie towarzyszące odkryciu co stało się z największą synagogą Drohobycza, gdy pojechaliśmy tam, by wspominać Brunona Schulza. Synagoga była zmieniona bodajże na dom towarowy czy olbrzymi sklep meblowy, a na początku lat 90., gdy tam byliśmy z Teatrem NN i jego gośćmi, świeciła już pustkami stojąc na wzgórzu i górując nad miastem.
A przecież w Polsce dzieje się to samo. Wszystkie 300 zdjęć pokazuje to właśnie. Autor odnalazł budynki wszystkich synagog istniejących w Polsce i ukazał w suchych dokumentacyjnych fotografiach ich stan dzisiejszy. Rozmowa, jaką przeprowadziła z Wilczykiem Elżbieta Janicka dotyczy tego, jak wpadł on na tak prosty i zdawałoby się oczywisty pomysł. Jak go zaplanował, jak projekt się rozwijał, jak odbierali go miejscowi. Najbardziej uderzający moment dotyczy jednak pamięci. Przewija się on także w rozmowach, jakie Wilczyk zrejestrował przy okazji bywania w małych miejscowościach. Jest w nich obecny strach, nieufność, przesądy. Ludzie kłamią, są agresywni. Wciąż niezwykle silny jest w Polsce strach przed tym, że Niemiec czy Żyd wróci i upomni się o własne. Pamiętam emocjonalne (głupota zawsze boli) dyskusje przeradzające się w kłótnie o to, czy rzeczywiście „obcy” powrócą” i zabiorą co „nam się należy”. Dyskusje te odbywałam nie z ludźmi odległymi kulturowo, wychowaniem, wykształceniem, zapleczem cywilizacyjnym, tylko z kolegami ze studiów, pracy, a także z członkami rodziny.
Przełomem w mówieniu o polskiej winie i o polskich przemilczeniach, o antysemityzmie, wreszcie o jego wcieleniu przejawiającym się w braku traumy, o którym wspomina Janicka, było odkrycie sprawy Jedwabnego i zbiorowe zdanie sobie sprawy, że Polacy niekoniecznie byli niewinnymi ofiarami II wojny, jak propaganda (np. szkolna) latami to wmawiała (nie mówię, że my sami jesteśmy niewinni). Projekt Wojtka Wilczyka na pewno jest też w jakimś stopniu efektem Jedwabnego, zresztą sam autor o tym mówi.
Emocje czy oburzenie, nie są przy oglądaniu albumu najważniejsze. Najbardziej istotne jest bezlitośnie naoczne unaocznienie tego, że pamięć nie istnieje. Wspomniana rozmowa i słowa prowadzącej wywiad Elżbiety Janickiej najlepiej oddają niewygodę, jaką projekt Wilczyka sprawia oglądającym. Na przykład: Tyle się dzisiaj mówi na świecie o traumie związanej z Zagładą. Mówi się wręcz o kulturze posttraumatycznej. Tymczasem w naszym kraju można doznać traumy od tego, że właśnie tutaj nie ma żadnej traumy i o tym, w moim odczuciu są twoje zdjęcia…, albo: Wiedzące uśmieszki, konfidencjonalne zniżanie głosu, spojrzenia, co to pan wie, a ja rozumiem. Całe to porozumienie ponad podziałami, które odnotowujesz w swoich tekstach. To jest jakaś mrożąca krew w żyłach wspólnota – by nie powiedzieć: tożsamość… Na pytanie o cel Niewinnego oka… Wilczyk odpowiada: …to był mój… obowiązek. Tak. Poczuwałem się do takiego obowiązku. Bo trzeba o tym mówić. Przez pamięć o tych ludziach – naszych sąsiadach i współobywatelach, którzy zostali zamordowani. Trzeba by wszystko, co dotyczy Zagłady – a także rodzimego antysemityzmu – zostało bardzo dokładnie zbadane, opisane i uzmysłowione.
Tym, co najbardziej uderza, jest wspomniane milczące porozumienie, wyłaniające się ze szczątkowych konwersacji. Uderza też ten całkowity brak żałoby i refleksji nad tym, co zgotowała nam historia. A wszystko to pokazują zdjęcia dzisiejszego stanu synagog rozrzuconych po Polsce. Jest tu i dom handlowy, i przedsiębiorstwo pogrzebowe, i straż pożarna, i kino. Problem nie w tym. Problem w tym, że całkowicie zlekceważono ich przeszłość.
Projekt ten nie zmierza do obwiniania kogokolwiek, on po prostu diagnozuje zbiorową świadomość.
wystawa w Krakowie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz