Już po Kongresie Kultury. Trwają podsumowania, nie za wiele ich zresztą. Była to impreza polityczna, jednak dominuje przekonanie, że i tak warto było na kongresie być, śledzić jego dyskusje, brać w nich udział. Wymiernych efektów jakoś nie widać i myślę, że po prostu jeśli one się pojawią, to zależeć to będzie od środowiska, na ile się zmobilizuje, będzie potrafiło wypowiedzieć swoje potrzeby, powalczyć o swoje. Zgadzam się także z tymi, którzy podkreślają znaczącą nieobecność polityków, a zwłaszcza premiera na Kongresie. List od niego był ogólnikowy – i w ogóle – premier zdaje się nie przykładać należytej wagi do kultury, skoro, pomijając już Kongres, nie pojawia się na premierach spektaklach, wystawach.
Jak każda impreza Kongres zebrał jednych, wykluczył zaś innych aktywnych twórców kultury. To normalna kolej rzeczy, choć organizatorzy powinni mieć więcej otwartości i wyobraźni. Tak czy inaczej, ci na świeczniku, z nazwiskami są reprezentantami środowiska, naturalnymi jego liderami, lecz także – jak to dzisiaj modnie mówić – jego „ikonami”. Chciałabym jednak wspomnieć o jednej kategorii pominiętych. Są nimi pracownicy domów kultury i najmniejszych ich odmian – klubów osiedlowych. Twierdzę, że bez ich pracy kultura stałaby się o wiele bardziej elitarna, po drugie zaś – o wiele bardziej odrzucałaby współuczestniczenie, zakładałaby zaś prymat autorstwa, czysty podział na twórcę i odbiorcę, z odbiorcy czyniąc konsumenta. Tymczasem domy kultury i kluby osiedlowe są najbardziej wysuniętymi placówkami i niosą ofertę artystyczną w miejscach, gdzie mieszka po kilkadziesiąt tysięcy osób, nie mając poza jednym klubem, z zatrudnionymi np. dwoma osobami i kilkoma dochodzącymi, nic, po prostu żadnej innej możliwości uczestnictwa w kulturze.
Kluby takie prowadzą często niezwykle wartościową działalność i taką wizję kultury, w której odbiorca nie jest konsumentem. Praktykują bowiem współuczestnictwo, współpracę, eksperyment. W takich placówkach dzieci po raz pierwszy stykają się z kulturą. Pełnią one rolę wychowawczą, edukacyjną, prowadzą własne zajęcia, uczą stwórczości, oferują miejsca dla inicjatyw własnych, dają wparcie organizacyjne itp. Po prostu są nieocenione i niedocenione.
O ile wiem, pracownicy jednego z tysięcy takich małych klubów – Klubu Osiedlowego w dzielnicy Krakowa Wola Duchacka Wschód – nie wiedzieli o Kongresie, ale pewnie po prostu w ferworze pracy nie zwrócili na niego uwagi. I tak nie mieliby czasu wziąć w nim udziału. Po kilkuletniej walce o utrzymanie klubu, który na tym wielkim osiedlu spółdzielnia zlikwidowała, przenosili się właśnie do nowych, tymczasowych pomieszczeń. Dodatkowo organizowali wielki koncert na koniec starej siedziby i imprezy na początek nowego sezonu. Współorganizowali także Dni Otwarte Podgórza, robiąc dwa wielkie przedstawienia plenerowe.
Oczywiście, wykluczonych na Kongresie było więcej, na przykład NGO-sy. Można powiedzieć – sami sobie winni, nie zadbali na czas, nie zapisali się na listę itp. A jednak gdyby organizatorom zależało naprawdę na szerokim spektrum kultury, gdyby mieli wizję kultury otwartej, zakładającej kreatywność i współuczestnictwo, a nie trzymali się kurczowo kultury wielkich wydarzeń i od święta, to do takich ludzi z pewnością by dotarli. Szkoda, że tak się nie stało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz