Niektóre rzeźby wydają się być zastygłym tańcem. Tak dzieje się z rzeźbami Aliny Szapocznikow, a opisała to Anna Markowska. Ekstatyczne zapamiętanie się w ruchu, rytm jako zasada budowy formy, chłonięcie życia wszystkimi zmysłami, wczepienie się pazurami w „teraz”, wyciskanie wszystkich soków z tego, co dostępne.
*
Przypadek Thei Djordjadze jest inny. O jej rzeźbach krytycy piszą, że są jak szczątki obcej cywilizacji wyrzucone na brzeg morza, okaleczone i nieme. Widzimy to, co pozostało, pozbawione kluczy do otwarcia zatrzaśniętych na głucho znaczeń, rzeźby te po prostu są obok nas. Możemy zresztą próbować otwierać je na wiele sposobów, uzyskane odpowiedzi nie potrafią jednak prawdziwie zadowolić, bo towarzyszy im świadomość, że inne są równie trafne. Tak zatem źródeł powstania tych rzeźb, przybrania przez nie takiej, a nie innej formy można poszukiwać w krytyce modernizmu, w postkolonializmie, w powrocie do rękodzieła, ale także np. w przeprowadzaniu swoistej archeologii przestrzeni i oczywiście – w analizie dotychczasowych sposobów wystawiania sztuki i artefaktów z przeszłości.
Widzimy, że o twórczości Djordjadze da się powiedzieć wiele. A przecież wytwory jej rąk zachowując ciepło ręcznego, rzemieślniczego wykonania i zawierając w sobie emocje, jednocześnie trzymają dystans i nie można się z nimi zaprzyjaźnić. Zatrzymują się w pół zdania, a warstwy kulturowe i znaczenia artystka zestawia ze sobą – jak piszą krytycy – na zasadzie skojarzeń intuicyjnych, chyba bardziej trafnie byłoby powiedzieć, że w wyniku postawienia obok siebie wyborów intuicyjnych i podyktowanych przez rozum.
Suche i lakoniczne? Co można wywnioskować o stosunku do życia Thei Djordjadze, gdy się wie o pracach, które wykonała wraz z Rosemarie Trockel, by je spalić? W Polsce fakt ten kojarzy się z heroi(ni)cznym czynem Katarzyny Kobro, która wrzuciła do ognia swe unikalne rzeźby, by podgrzać kaszkę dziecku. Działo się to jednak w larach 40. Thea Djordjadze nie miała prawdopodobnie tej historii na myśli. Gdy dokonała aktu zniszczenia, to pewnie mierząc w tradycję rzeźby, być może też w fakt znikania artystek w historii sztuki, albo by podkreślić przewagę samego życia, a raczej po prostu bycia nad sztuką. Nade wszystko był to także gest konceptualny – przez destrukcję (w ogniu żywiołu) do nowego życia, nowej jakości, która wyrasta z ziemi – działki, w której został umieszczony popiół z rzeźb.
Na pewno prowizorycznym kluczem (choć z punktu widzenia samych rzeźb pewnie raczej wytrychem) do wystawy Djordjadze odbywającej się właśnie w FGF, jest słowo „choreografia”. Rzeźby składają się tutaj na rodzaj przeglądu rozmaitych podejść formalnych i wystawienniczych, stosowanych przez artystkę. Mamy tutaj i miękkie, jakby bezforemne obiekty niosące jeszcze ślady kształtowania, mamy też malarstwo, mininimalistyczne obiekty-znaki, obiekty stanowiące jakby rodzaj makiet architektonicznych i jakby niepełne geometryczne rzeźby. Tytuł - "Capital Letter" wydaje się być nadany wystawie na przekór, gdyż brakuje tu dominanty. Nawiązuje on do alfabetu gruzińskiego, w którym brak wielkich liter.
Wszystkie rzeźby wydają się być rozrzucone w sposób lekko nonszalancki. Nie ma tu czytelnego od razu planu, centralnych osi, rzeźby odwracają się tyłem, bokami, ulokowane są na rozmaitych wysokościach, dość gęsto, nie sprawiają jednak wrażenia ciasnoty poprzez swoje niewielkie rozmiary. Takie ustawienie koresponduje z samym charakterem rzeźb, będącym wypadkową podejścia intuicyjnego i przemyślnego. Gdy widz pragnie przespacerować się po ich świecie, jest zmuszony do nieustannego kluczenia, obracania się, zmian punktów widzenia, przechodzenia z jednego końca sali na drugi. Nieustannie także patrzy na te rzeźby z miastem w tle.
Tym, co bardzo pociąga mnie w tych milczących jak zaklęte pracach (bo gwar tworzymy my sami podejmując wysiłek objaśniania), to brak napięcia w ich ustawieniu. Nie ma tutaj doprowadzonych do stanu nieuchronności proporcji i osi widokowych, które powodowałyby w widzu poczucie bycia zbędnym.
Tak, w znieruchomieniu i spokoju, te rzeźby zostały ustawione choreograficznie. Same nie tańczą, zmuszają jednak do tańca widza.
Inne słowo, jakie przychodzi do głowy na widok wystawy w FGF, to „inscenizacja”. Inscenizacja czegoś, co tylko przeczuwamy, co odpłynęło w mglistą przeszłość, może wyparte, a może dlatego, ponieważ taka jest kolej rzeczy.
Thea Djordjadze, „Capital Letter”, 14 lutego – 26 marca 2010, FGF
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz