Mała Lotta ciągle się złości, jej krzyki słychać na całym podwórku i całej ulicy, wyprowadza się z domu, wybiera się na pociąg (jako kara za przeklinanie), kradnie rower. Jej emocje są z rzędu gwałtownych. Co do łagodności i ciepła, miękkości czy słodyczy, to – wedle relacji jej siostry – Lotta jest taka słodka i ma takie tłuste nóżki. Jonas i ja często całujemy ją i obejmujemy, ale ona tego wcale nie chce… (Dzieci z ulicy Awanturników).
Na Południu Stanów Zjednoczonych znajduje się zapomniana miejscowość Spirit Lake. Wiemy o niej tyle, że czterdzieści lat temu była buzującym życiem szykownym uzdrowiskiem, a teraz dogorywa zagubiona w lasach nad jeziorem. Można o niej powiedzieć to samo, co o sąsiadującej z nią Cold Flat Junction. To jedna z tych miejscowości, na których widok człowiek wyglądający z okna pociągu myśli: Boże, dzięki Ci, że tu nie mieszkam, cóż to za nudne miasteczko, cóż za pustkowie – jak pisze w cyklu kryminałów poświęconemu amerykańskiemu Południu Martha Grimes. Bohaterka, 12-letnia Emma Graham, prowadzi na własną rękę dochodzenie, w trakcie którego dowiaduje się mnóstwo o dorosłym życiu, chociaż niewiele jest w stanie ją zdziwić. Bogata przyroda, przeszłość skrywająca ślady wojen i niepokojów społecznych, ale pokazująca nieprzetrawione zdarzenia poprzez koszmar rodzinnych wspomnień i prywatnych historii, złamani ludzie, nie liczący już na nic i żyjący wyblakłymi obrazami w głowie, to jej świat.
O serii The Land autorstwa Sally Mann krytyk „Guardiana” napisał, że utrwala nierealne miejsca, gdzie czas zdał się zatrzymać gdy trwała wojna secesyjna: zarośnięte ogrody, rozmoknięte bagna i barwne potoki, które nie znają nowoczesności. Te słowa nadawałyby się idealnie na komentarz do książek Marthy Grimes. Tajemnicze ogrody z niesamowitą obfitością łodyg i liści przerastających kamienne mury, aleje w cieniu drzew, doliny rzek, w których przyjemnie jest popływać. Piaszczyste zatoczki i skaliste brzegi. Brakuje tylko ruin, których Mann rozmyślnie unika. Te krajobrazy, w których nie ma nikogo, pochodzące z Wirginii, Missisipi, Alabamy i Luizjany, wzięły się z wcześniejszych zdjęć rodziny. Jak opowiadała w filmie What Remains: robisz zdjęcia swojej rodzinie od 10 lat, a dzieci stają się coraz mniejsze, malutkie, zagubione w krajobrazie, aż w końcu – nie ma ich, znikają, a pozostają tylko łagodne zbocza z trawą, rozległe lasy, dalekie zamglone perspektywy, albo duszne polanki wśród bujnego listowia, albo jeszcze aleje z nisko pochylonymi drzewami. Dzieci rosną, lecz w polu widzenia rodziców maleją, bo coraz dalej odchodzą, usamodzielniają się.
Sally Mann, At Warm Springs, 1991 |
Obwieszczenia medialne głoszą, że oto wreszcie w Polsce pokazujemy od dawna wyczekiwaną Sally Mann. W wielu komentarzach dodawano, że wreszcie mamy u nas słynną skandalistkę i wyrażano zawoalowaną ciekawość, czy i u nas zakosztujemy tego skandalu. Gdy jednak zejdzie się w podziemia Domu Esterki, która – jako część Muzeum Etnograficznego – gości te wystawę, wchodzi się w inną rzeczywistość. Skromnie zaaranżowana wystawa, zdjęcia zawieszone na piwnicznych ścianach, działają tak mocno, że sama widziałam jak zachowywali się ci, którzy razem ze mną oglądali czy może raczej byli na tej samej wystawie. Bowiem te zdjęcia w równym stopniu się ogląda, co odczuwa. Tę wystawę w równym stopniu się ogląda, co przegląda własne wspomnienia. Ta wystawa hipnotyzuje, oczarowuje, wzbudza tęsknoty, budzi wspomnienia wakacji na wsi i wszystkich zapachów lata, sprawia, że wracają odczucia najzupełniej odepchnięte.
Widzimy zatem dzieci artystki, Jessie, Emmetta i Virginię w swobodnych pozach wśród przyrody, w kąpieli, w nagłym zawieszeniu uwagi, zmęczone upałem i zabawą, leżące na łóżkach i hamakach, w scenerii letniego domu rodziny Mann. Wszystko wygląda tak naturalnie. I dopiero niektóre opisy i filmy dokumentalne zdradzają nam jak rodzina ulega jej, matce i artystce, jak wszystko się kręci wokół niej. Matka rządzi. I jej fotografia. Dzieci i mąż po prostu wiedzą, że w lecie jest czas fotografowania i są godziny w ciągu dnia, że trzeba pozować. Trzeba reagować na jej polecenia, zastygać w pozach. Robić wszystko co ona każe. Ale to wszystko i tak bazuje na zwykłym życiu dzieci, ich codziennych zabawach i zwyczajach.
Sergey Bratkov, z serii Dzieciaki III, | 2004 |
Odwrotnie Siergiej Bratkow. Fotograf z Ukrainy pokazuje straszność dzieciństwa. I jego okrucieństwo poprzez zaprzeczenie bynajmniej nie jego rzekomej niewinności. Dzieciństwo odarte z praw dzieciństwa, co doskonale obrazuje jedno zdjęcie: dziecka przykutego do kaloryfera. To antypody złotego wieku dzieci z Wirginii, nawet jeśli matka wykorzystuje i podbija ten obraz. Zamiast dusznej zieleni, rzecznych płycizn i zatok, zabawy i nagłego zawieszenia się w myślach, mamy straszne napięcie i pozy, pozy, pozy. Wszystkie dzieci znajdują się – co sprawia nieodparte wrażenie uwięzienia – w zamkniętych przestrzeniach.
Mamy też jednak i tutaj rozkład. Malowniczy w inny sposób, obdrapanymi ścianami, łuszczącą się farbą. W takiej scenerii Sasza siedzi na wannie, Alena na wyleniałym fotelu, przykuta do kaloryfera, i jeszcze inne dzieci ledwie wytrzymujące w bezruchu w dorosłych, lubieżnych pozach. Chciałyby się zerwać z tych łańcuchów i obrzydliwych foteli, obłażących z farby ścian (rodem z książek Stasiuka) i trochę pobiegać. Nie, nie zerwać z siebie tych wszystkich ozdób i makijażu. Dzieci lubią się stroić. Ale nie lubią bezruchu. I nie rozumieją znaczenia póz z odsłoniętymi nogami i majteczkami (skądinąd zbliżającymi się tym motywem do obrazów Balthusa), tych wszystkich półprzymkniętych oczu, zapalonych papierosów i innego taniego sztafażu jak z filmów klasy C.
Dzieciaki Bratkowa niosą przesłanie świata postsowieckiego, że – by przeżyć w okrutnym świecie – trzeba respektować jego prawa, dostosować się i wyrwać dla siebie najwięcej jak się da. Nie na darmo jego pokolenie wychowywało się na książce Zew krwi Jacka Londona, ulubionej lekturze radzieckich dygnitarzy. Pies Buck przetrwał na groźnej Północy, bo dostosował się do bezwzględnych reguł natury. Przetrwa silniejszy i bardziej bezlitosny. Tu nie chodzi o ideologię, lecz o przystosowanie się do niesprzyjających okoliczności, przeżycie, a może i sukces na miarę tamtego świata. Bratkow przypomina, że dla tych dzieci dzieciństwo skończyło się wraz z włączeniem odbiorników telewizorów, z których zaczerpnęły destrukcyjne wzorce. Podobno rodzice tak chcieli. Być może seria Dzieciaki jest bardziej ich portretem i portretem Bratkowa niż samych dzieci.
Sally Mann, Rodzina i ziemia, Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie, Dom Esterki, 18 maja - 29 lipca (w ramach Miesiąca Fotografii)
Siergiej Bratkow, Gdy mężczyźni są na wojnie, MOCAK, 18 maja-17 czerwca (w ramach Miesiąca Fotografii)
Sally Mann
Siergiej Bratkow
Bardzo dobry tekst - nawiązanie do A. Lindgren i przejście do Sally Mann. Swoją drogą też byłam zauroczona wystawą. Tego dnia nie obejrzałam już żadnej (choć planowałam), bo myślałam o jej zdjęciach i... dzieciństwie właśnie.
OdpowiedzUsuńPodobnie ja, nie mogłam przestać myśleć o zdjęciach Sally Mann. Mam wrażenie nawet, że mi się śniły.
OdpowiedzUsuńUmieściłam kilka zdjęć Sally Mann na swoim FP, zupełnie, ale to zupełnie nie myślałam że budzi to nadal takie kontrowersje (moja wina) ... ale ten upał ostatnich dni i oczywiście sama wystawa aż się prosiły żeby przypomnieć o tym. Zwłaszcza tuż przed wakacjami, kiedy może być tyle okazji do uwiecznienia dzieci ... może trochę inaczej niż zwykle ..... bez proszenia "uśmiechnij się"
OdpowiedzUsuńWrzuciłam zdjęcia, a tu:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.416841578365883.110395.338055386244503&type=3
Co ja sobie myślałam? ;-)
P.S.
Też nie mogę przestać o nich myśleć