Oba te zdania są prawdziwe. Z krytyką
instytucjonalną w Polsce dzieje się bowiem coś dziwnego, co wiele mówi o
obyczajach i poglądach środowiska związanego ze sztuką najnowszą. Krytyka
instytucjonalna ma się całkiem nieźle wśród artystów. Ale krytycy i teoretycy nie
są nią zainteresowani. Żeby być pewnym o czym mowa: za cel krytyki
instytucjonalnej uważam przemyślenie istoty instytucji w ogóle. Aby to zrobić,
trzeba najpierw zabrać się za analizę już funkcjonujących instytucji, ich
organizacji, zarządzania, programowania, miejsca w społeczeństwie, rodzaju
relacji z artystami, jakie utrzymują.
Gdyby spróbować ułożyć antologię
instytucjonalnej krytyki w Polsce, pojawiłyby się trudne do pokonania przeszkody.
Brak tekstów, ale sporo prac artystycznych. Być może artyści mają po prostu wiele
do zyskania, krytycy zaś – odwrotnie, wiele do stracenia, zajmując się
instytucjami. Przyczyny ostentacyjnego désinteressement
krytyków były po 1989 roku na pewno różne, lecz skutecznie odbierały chęć
do zabrania głosu. Blokady takie, jak obyczajowa czy środowiskowa, działały i
wciąż działają bardzo skuteczne. Bo nie wypada, bo takie tematy nie uchodzą za
poważne. Do refleksji na serio „nie zalicza się” zatem analiza działalności istniejących
galerii, centrów, muzeów, w tym pisanie o powszechnym w polskich instytucjach
złym zarządzaniu, o braku kontroli czy raczej ewaluacji, o śmieciowych płacach,
o mobbingu. To z jednej strony, bardziej doraźnie, nie pisze się jednak też o
przyczynach takiego stanu. A to z kolei byłaby baza do dalej idących analiz, tych
o samej instytucji i instytucjonalności.
Jest to typowy „świat nieprzedstawiony”,
białe pole pozostawione przez krytyków. Nie mamy więc relacji z gorącego czasu
przemian po 1989 roku. Z tego, jakim metamorfozom ulegały instytucje,
metamorfozom wymuszonych przez mnożące się w nowym państwie regulacje prawne.
Nie dostrzegając jakie siły się ścierały w ich obrębie i czyje interesy
zwyciężyły, oddaliśmy władzę nad instytucjami urzędnikom i politykom. To wymowne
milczenie uzasadniano przy tym argumentem racjonalności „opisywanie instytucji:
a co to za temat wynikający z negatywnego nastawienia, odgrywanie prywatnych
żali i emocji”. Na pewno brakowało narzędzi do analizy, zasadniczo jednak nie
rozumiano potrzeby takiego rodzaju krytyki, co więcej wzbudzał on lęk.
Tymczasem krytyka instytucjonalna to
rodzaj lustra kontrolnego, niezbędnego do właściwego życia instytucji, a także istotny
składnik życia artystycznego. Gdy nie masz w głowie wizji instytucji idealnej,
gdy nie zastanawiasz się po co działasz i dla kogo, stajesz się jak okręt bez steru,
błąkasz się bez celu (bądź ten cel skrzętnie ukrywasz). Gdy nie masz możliwości
o tym dyskutować, gdy nie musisz bronić swojej polityki prowadzenia instytucji,
ruch myśli zamiera i znika to, co twórcze. Ludzie (bliższe i dalsze kręgi
publiczności) czują, że instytucja nie działa dla nich, a jedynie siłą rozpędu,
sama dla siebie.
Każdy z krytyków jest uwikłany. Strach
przed zarzutami o bycie „zależnym” to ważna przyczyna milczenia. Mało kto może pozwalać
sobie na ominięcie zarzutów stronniczości czy nielojalności, z przyczyn
ekonomicznych prawie każdy krytyk pracuje bowiem w jakiejś instytucji. Stąd łatwo
mu zarzucić, że występuje w jej interesie, ewentualnie że okazuje się
nielojalny. I takim sposobem w polskiej sztuce całe połacie zjawisk, wydarzeń,
polityk i miejsc pozostają przemilczane. Za mały rynek pracy, za wąski obieg
pieniędzy, zbyt zabetonowany układ. (Czy za mało pieniędzy – mam wątpliwości,
moim zdaniem, wiele środków na kulturę jest źle dystrybuowanych, wiele się
marnuje.) Swoją drogą, „niezależność” krytyki, to szkodliwy mit i kaganiec na
niewygodnych autorów.
Tutaj zwrócę uwagę na zjawisko anonimowej
krytyki w Internecie. Powstaje ona w reakcji na milczenie w tej sferze. Przybiera
formę krytyki instytucji, i to instytucji niezwykle konkretnej. Wystarczy
wspomnieć zjawisko nieoficjalnych blogów wokół muzeów, z których najbardziej
znane zajmowały się komentowaniem życia Muzeum Narodowego w Warszawie. Autorami
byli nieujawnieni z imienia i nazwiska pracownicy instytucji. Dwa poprzednie
blogi zostały zamknięte staraniami dyrekcji placówki. Nic dziwnego, są one niewygodne,
bo szkodzą oficjalnemu wizerunkowi muzeum. Ujawniają wewnętrzny konflikt w instytucji,
jej ciemne strony, zawierają niekiedy materiały plotkarskie, ubarwione
emocjami, czasami wręcz obraźliwe i zawierające personalne ataki. Mówią jednak
o czymś niezwykle ważnym. O braku forum, o braku miejsca na dyskusję o
instytucjach, w samych instytucjach i poza nimi, o przymusowym milczeniu pracowników.
Istnienie blogów tego typu (należał do nich zlikwidowany blog o Muzeum Etnograficznym
w Warszawie), a także nieoficjalnych facebookowych fan page’ów, z których bodajże
najbardziej znanym są „Podpisy pod obrazkami w Mocaku”, wzięło się z poczucia
bezradności wobec arbitralnych, odgórnych decyzji dotyczących instytucji i nie
uwzględniania potrzeb ani osób a niej pracujących, ani odbiorców. Oznaczają
wadliwie działającą komunikację wewnętrzną danego miejsca. Zajmują miejsce nieistniejących
teoretycznych i praktycznych ujęć, nieistniejącej agory, gdzie każdy miałby szansę
wziąć udział w rozmowie. Tym sposobem sytuacja przenosi się na poziom plotek,
anonimowych złośliwości, w których cieniu kryje się zasadnicza merytoryczna
krytyka. Także i ona przecież znajduje się na nieoficjalnych blogach, stronach czy
profilach.
*
Artyści nie boją się krytyki
instytucjonalnej. Krytykują wnikliwie i boleśnie. Zrobił się z tego już cały
nurt, stare-nowe zjawisko. Ten potencjał nie był do tej pory w pełni
dostrzegany. Tymczasem przykłady można mnożyć. Od Supergrupy Azorro poprzez alternatywne
działania Janka Simona czy liczne prace Anety Grzeszykowskiej. A to przykłady
tylko najbardziej mi znane i bliskie. Artyści traktują z humorem, filtrują
poprzez siebie, mają ambiwalentny stosunek do instytucji: są ważne, ale można
sobie bez nich poradzić (naprawdę? A może, jak twierdzi Andrea Fraser,
instytucje to my?). Ale to już temat na odrębny wpis blogowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz