8.1.13

Krytyka instytucjonalna

Krytyka instytucjonalna w Polsce ma się dobrze. Krytyka instytucjonalna w Polsce nie istnieje.
Oba te zdania są prawdziwe. Z krytyką instytucjonalną w Polsce dzieje się bowiem coś dziwnego, co wiele mówi o obyczajach i poglądach środowiska związanego ze sztuką najnowszą. Krytyka instytucjonalna ma się całkiem nieźle wśród artystów. Ale krytycy i teoretycy nie są nią zainteresowani. Żeby być pewnym o czym mowa: za cel krytyki instytucjonalnej uważam przemyślenie istoty instytucji w ogóle. Aby to zrobić, trzeba najpierw zabrać się za analizę już funkcjonujących instytucji, ich organizacji, zarządzania, programowania, miejsca w społeczeństwie, rodzaju relacji z artystami, jakie utrzymują.

Gdyby spróbować ułożyć antologię instytucjonalnej krytyki w Polsce, pojawiłyby się trudne do pokonania przeszkody. Brak tekstów, ale sporo prac artystycznych. Być może artyści mają po prostu wiele do zyskania, krytycy zaś – odwrotnie, wiele do stracenia, zajmując się instytucjami. Przyczyny ostentacyjnego désinteressement krytyków były po 1989 roku na pewno różne, lecz skutecznie odbierały chęć do zabrania głosu. Blokady takie, jak obyczajowa czy środowiskowa, działały i wciąż działają bardzo skuteczne. Bo nie wypada, bo takie tematy nie uchodzą za poważne. Do refleksji na serio „nie zalicza się” zatem analiza działalności istniejących galerii, centrów, muzeów, w tym pisanie o powszechnym w polskich instytucjach złym zarządzaniu, o braku kontroli czy raczej ewaluacji, o śmieciowych płacach, o mobbingu. To z jednej strony, bardziej doraźnie, nie pisze się jednak też o przyczynach takiego stanu. A to z kolei byłaby baza do dalej idących analiz, tych o samej instytucji i instytucjonalności.

Jest to typowy „świat nieprzedstawiony”, białe pole pozostawione przez krytyków. Nie mamy więc relacji z gorącego czasu przemian po 1989 roku. Z tego, jakim metamorfozom ulegały instytucje, metamorfozom wymuszonych przez mnożące się w nowym państwie regulacje prawne. Nie dostrzegając jakie siły się ścierały w ich obrębie i czyje interesy zwyciężyły, oddaliśmy władzę nad instytucjami urzędnikom i politykom. To wymowne milczenie uzasadniano przy tym argumentem racjonalności „opisywanie instytucji: a co to za temat wynikający z negatywnego nastawienia, odgrywanie prywatnych żali i emocji”. Na pewno brakowało narzędzi do analizy, zasadniczo jednak nie rozumiano potrzeby takiego rodzaju krytyki, co więcej wzbudzał on lęk.

Tymczasem krytyka instytucjonalna to rodzaj lustra kontrolnego, niezbędnego do właściwego życia instytucji, a także istotny składnik życia artystycznego. Gdy nie masz w głowie wizji instytucji idealnej, gdy nie zastanawiasz się po co działasz i dla kogo, stajesz się jak okręt bez steru, błąkasz się bez celu (bądź ten cel skrzętnie ukrywasz). Gdy nie masz możliwości o tym dyskutować, gdy nie musisz bronić swojej polityki prowadzenia instytucji, ruch myśli zamiera i znika to, co twórcze. Ludzie (bliższe i dalsze kręgi publiczności) czują, że instytucja nie działa dla nich, a jedynie siłą rozpędu, sama dla siebie.

Każdy z krytyków jest uwikłany. Strach przed zarzutami o bycie „zależnym” to ważna przyczyna milczenia. Mało kto może pozwalać sobie na ominięcie zarzutów stronniczości czy nielojalności, z przyczyn ekonomicznych prawie każdy krytyk pracuje bowiem w jakiejś instytucji. Stąd łatwo mu zarzucić, że występuje w jej interesie, ewentualnie że okazuje się nielojalny. I takim sposobem w polskiej sztuce całe połacie zjawisk, wydarzeń, polityk i miejsc pozostają przemilczane. Za mały rynek pracy, za wąski obieg pieniędzy, zbyt zabetonowany układ. (Czy za mało pieniędzy – mam wątpliwości, moim zdaniem, wiele środków na kulturę jest źle dystrybuowanych, wiele się marnuje.) Swoją drogą, „niezależność” krytyki, to szkodliwy mit i kaganiec na niewygodnych autorów.

Tutaj zwrócę uwagę na zjawisko anonimowej krytyki w Internecie. Powstaje ona w reakcji na milczenie w tej sferze. Przybiera formę krytyki instytucji, i to instytucji niezwykle konkretnej. Wystarczy wspomnieć zjawisko nieoficjalnych blogów wokół muzeów, z których najbardziej znane zajmowały się komentowaniem życia Muzeum Narodowego w Warszawie. Autorami byli nieujawnieni z imienia i nazwiska pracownicy instytucji. Dwa poprzednie blogi zostały zamknięte staraniami dyrekcji placówki. Nic dziwnego, są one niewygodne, bo szkodzą oficjalnemu wizerunkowi muzeum. Ujawniają wewnętrzny konflikt w instytucji, jej ciemne strony, zawierają niekiedy materiały plotkarskie, ubarwione emocjami, czasami wręcz obraźliwe i zawierające personalne ataki. Mówią jednak o czymś niezwykle ważnym. O braku forum, o braku miejsca na dyskusję o instytucjach, w samych instytucjach i poza nimi, o przymusowym milczeniu pracowników. Istnienie blogów tego typu (należał do nich zlikwidowany blog o Muzeum Etnograficznym w Warszawie), a także nieoficjalnych facebookowych fan page’ów, z których bodajże najbardziej znanym są „Podpisy pod obrazkami w Mocaku”, wzięło się z poczucia bezradności wobec arbitralnych, odgórnych decyzji dotyczących instytucji i nie uwzględniania potrzeb ani osób a niej pracujących, ani odbiorców. Oznaczają wadliwie działającą komunikację wewnętrzną danego miejsca. Zajmują miejsce nieistniejących teoretycznych i praktycznych ujęć, nieistniejącej agory, gdzie każdy miałby szansę wziąć udział w rozmowie. Tym sposobem sytuacja przenosi się na poziom plotek, anonimowych złośliwości, w których cieniu kryje się zasadnicza merytoryczna krytyka. Także i ona przecież znajduje się na nieoficjalnych blogach, stronach czy profilach.

*
Artyści nie boją się krytyki instytucjonalnej. Krytykują wnikliwie i boleśnie. Zrobił się z tego już cały nurt, stare-nowe zjawisko. Ten potencjał nie był do tej pory w pełni dostrzegany. Tymczasem przykłady można mnożyć. Od Supergrupy Azorro poprzez alternatywne działania Janka Simona czy liczne prace Anety Grzeszykowskiej. A to przykłady tylko najbardziej mi znane i bliskie. Artyści traktują z humorem, filtrują poprzez siebie, mają ambiwalentny stosunek do instytucji: są ważne, ale można sobie bez nich poradzić (naprawdę? A może, jak twierdzi Andrea Fraser, instytucje to my?). Ale to już temat na odrębny wpis blogowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz