26.6.13

"Monstrualna infekcja zatok"*

Po jaką cholerę to napisała? Po co opublikowali? Tę Wiosnę w Pekinie. Przecież ktoś ją zaprosił, przecież pojechała tam, a właściwie poleciała z własnej woli. Jeśli dobrze zrozumiałam, na święto jednej z tamtejszych szkół, na spotkanie z dziećmi.

Dorota Masłowska popełniła wielostronicowy tekst, który językowy karnawał, nieustanny wysiłek, by być jak najbardziej zaskakującą, efektowną, uwodzącą czytelnika, wykorzystuje w celu przekazania piorunującej wiązki złych uczuć. Królują wśród nich: obrzydzenie, odrzucenie i pogarda. W tekście piętrzą się wieże określeń mające jak najprecyzyjniej oddać owe stany, po to, by hojnie zarażać nimi czytelnika. Taki styl pisania na pewno przełamuje monotonię odnoszenia się do Obcych z bagażem (pewnie niezrozumiałego dla wielu) szacunku, sytuacji, w której bada się samą siebie jako Obcą. Po co angażować się w tak ryzykowne przygody, skoro można wskoczyć w wydeptane tory naszości? Chcecie więcej? Proszę: ... Poza tym Warszawa zdaje się z perspektywy Pekinu wakacjami pod gruszą, Raciborzem, ogródkiem pełnym kapusty. (Dlaczego Racibórz? Ze względu na nazwę? No to może Wejherowo? a może punkty odniesienia nie z Polski?). ... Nawet Moskwa, której horyzont obleczony jest ołowianą wstążką spalin, wydaje się z tutejszej perspektywy do rany przyłóż. Te obserwacje wnikliwością przywołują uwagi, które pamiętam ze spotkania autorskiego z Andrzejem Stasiukiem w Świnoujściu. Samo miasto, w którym owa impreza się odbywała, jest niebywale ciekawe, ale my buszowaliśmy wyobraźnią po rozległych stepach. Liczyła się tylko Mongolia. Wstydliwie zatanawiałam się dlaczego i nie dostałam zadowalającej odpowiedzi. Chyba po prostu dlatego, że jest tak odmienna od nas, że inteligent o ciągotach eskapistycznych, nie lubiący swej grupy społecznej, zachwyca się czymś, czym nikt z tej grupy by się w jego mniemaniu nie zachwycał. Zachwalać kompletną nudę i monotonię stepów. No, kurewsko płasko tam jest. I dlatego tak megafajnie tam jest.

Największej wrażenie robią opisy miejsc, ludzi i sytuacji, które trudno przytoczyć, gdyż roztaczają się na całe akapity. Tam dopiero kwitnie kwiat pogardy. Okularów "Jestem z Europy", okularów wyższości kulturowej zdjąć się nie da. Przyrośnięte na amen. Kilka przykładów, ale w gruncie rzeczy na nich opiera się cały tekst.
... bycie Europejczykiem albo Amerykaninem w Pekinie przy tutejszej wartości pieniądza może szalenie ułatwić bycie sobą, kochanie siebie i posiadanych przedmiotów. Co drugie drzwi to salon masażu wszystkiego, gdzie mrowisko bezszelestnych masażystów w higienicznych maseczkach masuje ci paznokcie i rzęsy i rozsypuje płatki róż pod twoimi stopami. W restauracji zamówienie wszystkich potraw kosztuje 200 złotych, zjadasz po kęsie z każdej. a resztę odsyłasz. ...
Co innego na słynnym bazarze perełkowym. [...] Tu już trwa otwarta wojna, front. W gorączce przedmiotów i szmat walczysz o swoje elementarne prawo do niekupienia ich wszystkich, o swoje prawo do wyjścia stąd żywym, całym, z kompletem kończyn, za które sprzedawcy próbują cię złapać, zaciągnąć za kotarę i zgwałcić swoimi sukniami, kimonami, swoimi zestawami do herbaty. ... 

Ciekawe, że ludzie stamtąd w ogóle nie istnieją jako istoty ludzkie. Są męczącymi handlarzami na bazarze, nachalnymi masażystami, wrzaskliwymi chamami, pozbawionymi wszelkiej subtelności i myślącymi tylko o zarobku. Dorota Masłowska nie popełnia grzechu zaznajomienia się z mieszkańcami Pekinu, nie przychodzi jej na myśl, że męczący, niegustownie ubrany i nie znający angielskiego rozsypywacz płatków pod jej stopy, ma swoją historię. Pewnie pozostawił rodzinę na wsi, pracuje za grosze itp. itd.

Masłowska wciąż dostrzega ciekawostki, inteligentnie puentuje straszliwą niewygodę dziesięciodniowego pobytu w Chinach. W oczach pisarki, która liznęła trochę Pekinu i szalenie jej to nie odpowiadało estetycznie: co Polska, to nie Chiny. Dlaczego jednak Polska w oczach Masłowskiej ma uchodzić za wzór? To dopiero prowokacja. Taki passus: z głośników leciała chińska odpowiedź na Zbigniewa Wodeckiego i na motorynce przejeżdżał człowiek bez jednego boku - nie wiem jak to możliwe - śpiewając razem z wolalistą pełną piersią. Albo: Te okropne, spacyfikowane przez operację twarze, style, szampany. rajstopy z pumy i szpilki ze skóry wieloryba i energia osobista taka. że masz ochotę wrócić do Polski i zjeść dżem z Biedronki ręką. ... Piętrzą się te błyskotki anegdot i porównań, co jedna to smakowitsza: ... zamiast przewidywalnego pojazdu jednoosobowego - mamy elektryczną rakietofortecę,na którą wkłada się na oklep młodsze dziecko, starsze dziecko, jemu na kolana ciocię Ching z główką kapusty, starą matkę i kolegę (z jego rowerem w rękach) i jedzie się, gdzie nas koła poniosą pojadając wszyscy razem nasiona słonecznika z dziesięciokilowej torby. Najbardziej zdumiewa ta ukryta pogarda, brak prostej myśli o tym, skąd wzięła się ta sytuacja, brak docenienia ludzkiej wynalazczości i kreatywności, chęci zrozumienia, że oni nie jadą "dokąd koła poniosą", ale dokądś. Nie mam na myśli czułostkowych prób empatii w stosunku do kogoś, o kim nie ma się zielonego pojęcia i nie chce się go poznać. Tak jednak po prostu nie wypada pisać. Wystarczyłoby proste zrozumienie faktu, że Europa jest w Europie, a Azja w Azji. Że to oddzielny świat i nie ma sensu porównywanie, by oceniać. Nie mam ochoty cytować więcej złośliwych kawałków Doroty Masłowskiej, Jedyny sens jej donosu na rzeczywistość polega bowiem na tym, że obraziła się ona na Pekin, gdyż nie spełniał jej wyśrubowanych standardów higieniczno-estetycznych.

No tak, kwartał artystów mieści się - jakżeby inaczej - w dzielnicy przemysłowej, ludzie z modnego klubu są w złym guście, a taksówki przeraźliwie cuchną. Po co pisać o jakiejś podróży, skoro wzbudziła ona w autorce odruch wymiotny? Podzielić się obrzydzeniem? Zniechęcić innych do podróży? Hm, a może wszystko to fikcja, podrasowane doznania, po to, by sprzedać wyrazisty, atrakcyjny tekst, opis spełnionej antyutopii dla kolorowego magazynu?

Wymowa tekstu skłania do podejrzeń, że obrzydzenie pekińską wiosną jest wyłącznie pretekstem do rozwijania pawiego ogona jezyka. Pisarka oddaje się perwersyjnej grze, budując świat z odpadów, jej piętrowe metafory zbudowane są ze śmieci na wysypisku. Bo tylko język ją obchodzi, rzeczywistość jest tworzywem, niczym więcej. Język poniósł pisarkę. Myślenie o estetyce zabija myślenie o etyce. I to mam do zarzucenia tekstowi Doroty Masłowskiej z przedostatniego "Zwierciadła".

Szczelnie zamknięta na świat zewnętrzny figura podróżniczki, jaką buduje Masłowska (zapominając przy tym o podstawowej prawdzie: że to ona jest gościem tamtych ludzi, że sama jest Obca w tamtym świecie i tym ostrożniej powinna ferować wyroki), w gruncie rzeczy wynika z obezwładniającego lęku przed Innością. Polska tradycja reportażu, bazująca na szacunku dla Innych, Kapuściński, Szejnert, Szczygieł, Tochman, Jagielski, Hugo-Bader i wielu innych autorek i autorów, tutaj nie istnieje. Jest za to ple ple ple, bla bla bla. Nie wynika z tego nic oprócz może odruchu protestu u czytelnika. I tyle.


* Dorota Masłowska, Wiosna w Pekinie. "Zwierciadło" nr 6, 2013, s. 122:
Całą drogę siedziałam obok młodej,subtelnej, ubranej w manierze książęcej (koronki, złocenia) Chinki, mającej monstrualną infekcję zatok, co objawiało się siąkaniem, bezustannym kichaniem, głośny, połykaniem co większych porcji kataru oraz, jakby dla zachowania płodozmianu, zjadaniem kilogramowej torby ziaren słonecznika na godzinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz