W końcu i ja trafiłam do Gruzji. I z tego powodu zaczynam rozumieć przyczyny miłości tak wielu osób z Polski do tego kraju. Są wśród nich nie tylko podróżnicy i turyści, ale ludzie sztuki, dziennikarze, reportażyści, nie wspominając o politykach. Ile książek dokumentujących tę fascynację powstało? A Pawilon Gruzji w Wenecji?
widok Mestii, sierpień 2013, fot. Social Photography Caucasus Foundation
Kolejka podróżnych w Katowicach-Pyrzowicach do
destynacji Kutaisi jest specyficzna. Wrażenie potwierdza się gdy nad ranem
odbieramy bagaże. Dredy, sportowe stroje, trekkingowo-wspinaczkowy ekwipunek:
plecaki, pontony, rowery. Brak wydekoltowanych koszulek, powiewnych sukien,
plastikowych klapków i kraciastych spodenek, charakteryzujących polskiego
wczasowicza w Grecji czy Egipcie. Jedna dziewczyna, włosy zaplecione
w warkoczyki, w hostelu nie da nam spać
popisując się solowymi występami wokalnymi o rozpiętości od Janis Joplin po Edith Piaf.
Nie zapomnę widoku Gruzji z samolotu. (Realizacja marzenia: i co mam z nim począć?) Najpierw
wschód słońca nad Morzem Czarnym, potem łańcuchy
górskie i rzeki. Na płycie lotniska uderza nas powietrze wilgotne i
przesiąknięte zapachem roślin. Pomaga mi współpasażer mówiący po gruzińsku,
czego kompletnie nie rozumiem tak jak on mojej polszczyzny. Pomaga wynieść
uśpione dziecko z samolotu, niesie mój bagaż. I tak potem już będzie, spontaniczna pomoc obcych ludzi. Jakby potwierdzała się obiegowa opinia, wyrażona na stronie radia Tok Fm: Gruzja to jeden z niewielu krajów na
świecie, w którym naprawdę lubią Polaków. Doprawdy? A może jej mieszkańcy są otwarci na kontakt z innymi, niezależnie czy są Polakami, czy nie? Jednak zdanie takie
grzeje nasze zakompleksione ego i to najważniejsze. Gruzja dostarcza nam przy tym bliskiej egzotyki, łatwiej osiągalnej i łatwiejszej do przyswojenia niż np.
kraje arabskie czy Dalekiego Wschodu.
Wspomnę o wydarzeniu, które miałam okazję obserwować w
Mestii, stolicy wysokogórskiego regionu Swanetia, dodajmy stolicy liczącej
sobie trzy i pół tysiąca mieszkańców. Od kilku lat władze stawiają na rozwój
turystyki. Stąd piorunująca (i uwodząca) mieszanka nowoczesności i
archaiczności. Z jednej strony mamy spełnienie marzeń o wakacyjnej dzikości i
kiepskich warunkach bytowania, dla których Gruzja tak nas pociąga:
„prawdziwe średniowiecze” (jak czytałam w przewodnikach i słyszałam z ust
turystów różnych nacji), kamienne wieże, polifoniczny śpiew przy obiedzie, tradycje klanowej
zemsty i legendarna gościnność (mieszkańcy zdają się być niekiedy jej niewolnikami), do tego wysokie góry, wartkie rzeki oraz stare ikony. Z drugiej strony mamy już zaczątek patologii, która
zabiła w Polsce Zakopane, Międzyzdroje czy Kazimierz nad Wisłą, gdzie nie ma
ani krztyny spokoju i autentyczności. Nagabujące na ulicach babcie,
guesthousy urządzone na środku placu budowy, stada chodzących luzem krów i
psów. Kamienne centrum pachnie nowością, postawione od jednego
projektu, wszystko jednolite, stylizowane na architekturę ludową. Jest piazza (skąd
taka nazwa?), nowe-stare budynki ją okalające świecą pustkami, nie ma komu
wynajmować ich pomieszczeń. W hotelu mieliśmy nasz własny Berghof z
niezapomnianymi widokami z tarasu i możliwością leżakowania. Bo Mestia bardzo
chce stać się nowym Davos. Turystyka zabije to miejsce, ale taka jest kolej
rzeczy, mieszkańcy gdyby nadal uprawiali swoje poletka ziemniaków, śpiewali
oraz jeździli konno, to z czasem staliby się eksponatami w wielkim skansenie,
który i tak ktoś wykorzystałby dla celów zarobkowych.
W
Mestii, na początku sierpnia, odbyła się druga po Zugdidi odsłona festiwalu
„Art Active”. Jest to pierwszy festiwal street artu w Gruzji. Organizowany
przez Social Photography Caucasus Foundation oraz GeoAIR Collaborative Cultural Projects, a także Internews Georgia, pod egidą Unii Europejskiej, ma
za cel – jak rozumiem – niekoniecznie wykonanie znakomitych (i wiekopomnych –
jak mawiał pewien artysta) dzieł, lecz zajmowanie się lokalnymi problemami,
związanymi z ekologią, społeczeństwem obywatelskim, braniem spraw w swoje ręce.
Podkreślano kreatywną działalność mieszkańców, zwłaszcza dzieci. Akcja w Mestii odbyła
się z udziałem lokalnych szkół, pod kierownictwem Richarda Raynoldsa, pioniera
ruchu guerilla gardening w UK. Za punkt wyjścia uznano
lawinowy rozwój przemysłu turystycznego. Rozwój owocujący rosnącą ilością
śmieci, które lądują w dolinach rzek, krzakach, przydomowych ogrodach.
Najpierw
odbyło się oczyszczanie zakątków miasta z plastikowych butelek typu PET, szkła
różnego koloru i innych odpadów. Następnie wszyscy chętni, wraz z uczniami i
artystą, pod czujnym okiem grupy EU Monitoring, mogli
uczestniczyć w akcji sadzenia roślin oraz zdobienia niewielkiego parku,
znajdującego się w samym centrum, przy wspomnianej piazzy, naprzeciwko siedziby władz miasta oraz
policji. Idea guerilla gardening wydała mi się w tym miejscu i
w ogóle w Swanetii absurdalna. Osiedle typu miejskiego (jak opisano
Mestię w Wikipedii) wciśnięte w wąską dolinę pomiędzy majestatycznymi szczytami
Kaukazu, wszędzie króluje dzika przyroda, na której pastwę wydani są ludzie, nie
potrzebuje partyzantki ogrodniczej, bo jest z nią od wieków za pan brat.
Przyroda determinuje tutaj życie, uniemożliwia chociażby dostęp do miejscowości
w miesiącach zimowych. Po co wprowadzać zwyczaj wzięty z przeludnionych
metropolii Zachodu, oderwanych od rytmu pór roku? Mieszkańcy Mestii nie
potrzebują powrotu do życia w zgodzie z naturą: posiadają własne
działki, pola i ogrody. Do głowy nie przyszedłby im guerilla gardening,
przeprowadza się tutaj raczej jego odwrotność: modernizację poprzez odgórnie
podyktowaną stylizację na coś starego.
Nie
rozumiem do końca akcji w Mestii, nie zamierzam jej jednak potępiać. Nie znam
bowiem wszystkich jej kontekstów. Przypuszczam, że jej wartość może polegać na
działaniu wspólnotowym, wzbudzaniu poczucia odpowiedzialności za przestrzeń publiczną, poprzez to nieszczęsne, męczące zbieranie śmieci.
Turystyka w dzisiejszych czasach równa się wszak maksymalnemu i bezlitosnemu
wyzyskowi danego miejsca. Wyjałowienie i góry śmieci to jej efekty. Akcja w
Mestii może być dzwonkiem alarmowym dla władz i dla mieszkańców. "Patrzcie, turystyka może dać wam pracę i niezłe zarobki, ale przynosi też ze sobą wiele szkodliwych rzeczy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz