Byłam w Białymstoku. Mimo konieczności wygłoszenia wykładu (w końcu, jak się okazało, wbrew początkowym nerwom, konieczności bardzo miłej), wyjazd był odpoczynkiem. Waznym elementem wyjazdu stała się rozmowa, szczera, od serca, nie ględzenie i plotkowanie o naszym środowisku - jak to bywa zazwyczaj (i w czym biorę oczywiście aktywny udział). W ogóle ostatnio miałam kilka takich rozmów. Każda z nich była krótka, ale liczy się to, co po nich zostaje, nowe myśli; często zresztą łapię się na tym, że takie rozmowy potem kontynuuję w myślach. :)
W Galerii Arsenał dwie wystawy: Kobas Laksa i Oskar Dawicki (http://www.galeria-arsenal.pl/). O najważniejszej i najlepszej pracy Oskara nie mogę pisać, zainteresowani nią musieli podpisywać umowy przed jej zobaczeniem, z zobowiązaniem do milczenia. A praca rzeczywiście była najlepsza z całej wystawy. Reszta rozbijała się na fragmenty, pojawiły się i prace znane i nowe, zbiorowisko przedmiotów, które akurat w przypadku tej wystawy mnie nie przekonało. Wyraźny wątek o malarstwie, świetny niewysychający obraz (przedstawiający tłusto namazane błękitno-białe fale, zupełnie jak Dwurnik) czy też m.in. obraz w jednym wymiarze, składający się z samej ramy. Ta wystawa to kolejna z nieformalnego cyklu Oskara, w którym zajmuje się on po prostu tworzeniem swojego autoportretu czy tworzeniem jakby wewnętrznej „pracowni” artysty. Jest też tutaj o procesie nadawania sensu pracom czy całej wystawie. A jej znaczenia wahają się między żartem a czymś bardzo poważnym, a nawet tragicznym (jak zawsze u Oskara, w tle czai się jakiś potworny smutek, poczucie katastrofy).
Wystawa Kobasa Laksy zupełnie inna. To 4 filmy, poświęcone jego mamie. Zwłaszcza jeden przykuwa uwagę. Rejestracja pielgrzymki do Lichenia, jaką mama Kobasa zorganizowała i prowadziła dla swojej parafii (przynajmniej takie ma się wrażenie po obejrzeniu filmu). To pokazywanie, bez cienia złośliwości czy krytycyzmu, Polski B, Polski prowincjonalnej, zajęć i zainteresowań jej mieszkańców. Jest w tym wiele o stosunku mama-syn (czyli jest to też w jakimś stopniu auto-portret artysty, poprzez mamę), z drugiej jednak strony mam oczywiście ochotę, żeby odczytać ten film feministycznie. Pielgrzymkę tworzą głównie kobiety w wieku późno-średnim i bardziej zaawansowanym. Ten film ma właściwie wymowę prokobiecą, te kobiety, które są właściwie niewidzialne w kulturze, straciły całą swoją atrakcyjność i występują zazwyczaj jako jędze, czarownice, złe teściowe itp. tutaj są pokazane jak doskonale organizują sobie życie, jak czują się potrzebne, jak działają, jakie mają poczucie sensu. Przypomina mi się w tej chwili tekst, a właściwie rozmowa, którą opublikowały kiedyś „Wysokie Obcasy”. Dotyczyła typu religijności kobiet w Polsce. Religijność ta jest wysoce nieortodoksyjna, ludowa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz