27.8.07

Książki zmieniające życie

Istnieją książki, które mogą zmienić życie.

Koleżanka czyta Dziennik Virginii Wolf. Powiedziała, że to książka, która powiększa jej zachwyt nad życiem. Zwiększa apetyt na życie. Uczy, że można żyć wolniej i bardziej uważnie. Że można istnieć w jednej chwili i czerpać zadowolenie z jakiegoś momentu, którego zazwyczaj się nie zauważa. Picie herbaty, czytanie gazety, tego typu rzeczy. Dobre jedzenie. Niekoniecznie myślenie o czymś, może właśnie jego brak. Tak, prawdopodobnie to ostatnie zawiera to, o co chodzi. Wyłączyć się.

Brzmi to dziwnie, gdy pamięta się o chorobie i samobójczej śmierci autorki Dziennika.
A jednak. Książka uczy zatrzymania się na chwilę.

(Dużo wyjeżdżam w góry, po tlen, powietrzne widoki, kontakt z przyrodą. Zauważyłam jednak, że i tam nie potrafię wyluzować. Nie potrafię sobie powiedzieć, że teraz nie myślę. Mam takie ćwiczenie: skupić się na chwili, na oddechu, na krokach, kiedy idzie się po kamieniach, przez las. Nie jest to łatwe.)

Czy miałam książki, lub w ogóle jakieś dzieła sztuki, które wywarły na mnie wpływ? Czy zmieniłam życie lub chociażby poglądy na jakieś rzeczy pod wpływem książek lub innych dzieł?

Owszem, wiele rzeczy zwróciła mą uwagę. Pamiętam, jak ogromne i niezapomniane wrażenie zrobiła na mnie wystawa Marka Rothko, którą widziałam w Paryżu, pod koniec lat 90. Oczywiście, oszczędzało się kasę, więc katalogu się nie kupiło, co zresztą było typowym obyczajem w tamtych czasach, a teraz może nie jest? (hmmm, za dużo dzisiaj „rozsądnych” decyzji znajomych, że katalogu nie kupią, bo… nie jest interesujący), więc wystawa Rothko z gorejącymi wewnętrznym światłem obrazami pozostała w mojej pamięci. Ale mnie nie zmieniła, niedługo potem odeszłam od malarstwa.

Książki? Na pewno pierwsze lektury feministyczne. Poznałam je stosunkowo późno i miałam pewność, że czekały na mnie, poznawałam w nich swoje myśli. Pierwsza była chyba antologia Nikt nie rodzi się kobietą. Ale to jednak coś innego, to nie literatura piękna. Ze sztuki nie przypominam sobie. Mam jednak taką przypadłość, że nie pamiętam książek, które czytałam. Stąd moje pewne kalectwo w rozmowach z ludźmi. Nie potrafię przedyskutować szczegółów, zawsze mam tylko ogólne zdanie, no i wiem, czy mi się coś podobało, czy nie. Tak jest.

Pytam męża. Twierdzi, że zmieniła go biografia Bertolda Brechta, którą przeczytał w czasach licealnych. W czasie wagarów – więc spędzał je ambitnie. „Źle była napisana”, ale i tak popchnęła go do bycia artystą (cokolwiek rozumieć pod tymi słowami).

Z rzeczy dawniejszych. W czasach studiów fascynowaliśmy się Czapskim, ale nie jego malarstwem, tylko dziennikami (znowu dziennik!), tym dziełem jego życia, które przecież wcale nie było zamierzone jako dzieło, a wyłącznie jako metoda na przemyślenie czegoś, utrwalenie pewnych myśli, szkicownik, pomoc. Z czasem Dzienniki rozrosły się do tego stopnia, że stały się niezbędne, stały się nałogiem, zdominowały życie, którego miały być odzwierciedleniem. Ale tam gdzieś, lub we wspomnieniach zawartych w artykułach czy wywiadach pojawia się wspomnienie o długiej chorobie i o tym, że czas leżenia w łóżku nie był zmarnowany: Czapski przeczytał Prousta. I właśnie W poszukiwaniu straconego czasu było dla niego punktem zwrotnym, zadecydowało, że nie poświęcił się karierze dyplomaty, a artysty.

Oczywiście, istnieje też wielka kategoria książek niebezpiecznych, przenoszących złe idee, książek na indeksach, książek politycznych, religijnych, rewolucyjnych… Ale o tym kiedy indziej.

A Wy, czytelnicy, macie swoje książki, które zmieniły Wasze życie? Takie, które sprawiły, że staliście się artystami, kuratorami, krytykami? Mnie do pisania o sztuce bardzo zachęciły – to dziwne, ale tak było: wczesny tekst Andrzeja Stasiuka Ikona Marie i książki Wiesława Juszczaka, zwłaszcza jego Modernizm. Doskonale pamiętam te genialne analizy krajobrazu z szarym światłem, świata jakby ściśniętego, stłamszonego pod wpływem nadmiaru historii. To z Juszczaka, precyzja i niesłychana subtelność opisu. U Stasiuka zaś – jakaś ciemna i groźna emocjonalność, poza tym wielkie wrażenie zrobił na mnie radykalnie zrealizowany koncept połączenia sacrum z profanum. Ikony i zdjęcia pornograficzne, struktura obrazu, kompozycji, rola otworów (o otworach ciała pisała też notabene Mary Douglas w Czystości i zmazie) przyczyna ich silnego oddziaływania. Próbowałam podobnie pisać w tekście o Nowosielskim, no i tekst mi odrzucono.

Ale więcej o tym napiszę kiedy indziej, bo znowu mnie wzięło na dygresje.

6 komentarzy:

  1. moją ważną książką był chyba Herbert i Martwa natura z wędzidłem...chociaż też później już ze sztuką dawną miałam coraz mniej wspólnego,tak książka jakoś tkwi w mojej głowy.Udowadnia,że kolejny tekst,a jest ich mnóstwo,np. o Vermeerze może być ciekawy...a i jeszcze bawiły mnie opisy Gretkowskiej :) lubię jej historię o tym,dlaczego nie można lizać obrazów :)
    pozdrawiam
    ola j.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doceniam. Ale osobiście wolałam Labirynt nad morzem. Bardziej surowy, ale może przeczytalam go za późno, bo nie zostawił na moim pisaniu chyba jakichś większych śladów. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. esej Gertrudy Stein o Picassie - nowym językiem o nowej sztuce, rzecz genialna, absolutnie rewolucyjna jak kubizm,
    w ogóle Gertruda jest genialna nawet, gdy plotkuje (patrz dwie Autobiografie),
    jej twórczość i legendarna biografia pozwalają nauczyć sie czytać/rozumieć/przezywać sztukę i literaturę XX wieku

    OdpowiedzUsuń
  4. Zmieniły mnie Fale i Orlando.Moje czytanie na poważnie zapoczątkowały książki Moravii, zwłaszcza Konformista. To była moja rewolucja w myśleniu.
    Każda dobra książka mnie zmienia. Właśnie lektury spowodowały, że zaczęłam od siebie więcej wymagać w uprawianej dziedzinie.
    No i Kuryluk. Encyklopedierotyk i Art mon amour.

    OdpowiedzUsuń
  5. a ostatnio krótki tekst Andy Rottenberg o wystawie Bałki i Pirriego, tak bym chciała pisać kiedyś...;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie to Boris Vian i Jego "Piana złudzeń". Tak jak po pierwszym kwasie, nic nie było juz takie same...

    OdpowiedzUsuń