Blog, tak jak rozumiem jego ideę, nie do jest rodzajem sieciowego dziennika, bo co to za dziennik, który mogą przeczytać wszyscy, ale za to notatnika, gdzie pisać można o tym, co zaciekawiło, ale jeszcze nie ma swoich konkluzji, porusza, ale nie do końca wiadomo dlaczego, jest zatem także pretekstem do głośnego myślenia – i dzielenia się swoimi odkryciami z innymi. Zamieszczam więc dwa cytaty, które mnie ostatnio zaciekawiły. Absolutnie niezwiązane ze sobą.
Pierwszy zatytułowałam: „Poczucie winy amerykańskiego chłopca, czyli co Bjork powiedziała o Barneyu”. Pochodzi z „Guardiana”
Otóż, Barney ma teraz wystawę w Serpentine Gallery. Ukazują się więc różne teksty. Także wypowiedzi osób bliskich artyście, a tak się składa, że będących jeszcze większymi gwiazdami niż on. :) Tak więc, Bjork powiedziała, że tak jak wszyscy amerykańscy faceci, nosi on ciężar winy: winy z powodu Nagasaki, winy z powodu globalnego ocieplenia, wojny i ropy naftowej, wszystkich tych poważnych spraw… Dlatego też prace Barneya są zasadniczo o byciu amerykańskim facetem. Co więcej, artysta nie umywa rąk i nie cofa się przed podjęciem problemu. Próbuje sprawić, by stał się on bardziej wieloznaczny, znaleźć inny punkt widzenia na męskość.
Nie lubię Barneya, uważam jego sztukę za wydmuszkę, za produkt pop-kultury, która potrzebuje mody, gwiazd i glamouru, nie zaś treści. Tymczasem Bjork podała jednak pewien trop do prześledzenia, ogólny, ale interesujący. Tylko jak ta męskość ma wyglądać u Barneya? Narcystyczna i „cyborgiczna”?
Inny ciekawy tekst przeczytałam na stronie "Frieze". Jest tam wiele omówień z tegorocznego Grand Tour po wielkich wystawach, który zresztą jeszcze się nie skończył. Bardzo dobry tekst napisał Alex Farquharsonx, podsumowujący tegoroczną Wenecję. Pojawiła się tu godna zainteresowania wizja tego, jakie powinno być dobre biennale:
52 Biennale Weneckie nie było wcale takie złe, suma wszystkich jego części była całkiem niezła. Ale, rozpatrywane całościowo, nie posunęło dyskusji o sztuce naprzód. Biennale, które zostają w pamięci, podejmują bowiem ryzyko: stawiają czoła kontrowersyjnej problematyce, wysuwają prowokacyjne tezy, zajmują miasta w nieoczekiwany sposób, działają jako studniowe uniwersytety, łączą sztukę na nowy sposób z rozmaitymi dyscyplinami i problematyką społeczną […]; innymi słowy, eksperymentują z tym jaki kształt może przybrać wystawa tej wielkości. W procesie tym często odnoszą porażkę, ale niepowodzenie jest koniecznym składnikiem ich zamierzeń. Instytucja, jaką jest Wenecja, odwrotnie niż mniejsze, młodsze i bardziej ekspansywne biennale, odwrotnie także niż documenta, z jej o wiele większym budżetem i autonomią dyrektorów, wydaje się więc słabo przygotowana do wykorzystywania tych możliwości.
Nic dodać, nic ująć, może oprócz tego, że poglądy Farquharsona są zadziwiająco idealistyczne. Nie tego należy się spodziewać po Wenecji, która jest spadkobierczynią w linii prostej paryskich Salonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz