Ela Jabłońska, praca z wystawy "83 kelnerów i pomocnik", Atlas Sztuki, Łódź 2006
*
Choć była odkryciem lat 90., dzisiaj terminu „sztuka kobieca” używają na poważnie chyba już tylko ci, którzy w ogóle nie wiedzą, co w sztuce aktualnie się dzieje, a o uszy obiła im się rzekomo ekscytująca nazwa. Zdarzają się wciąż jeszcze tacy, którzy chcą robić wystawy – ich zdaniem nowinek – i tak się składa, że przypominają sobie o „sztuce kobiecej”. Niedawno jedna pani z Częstochowy, której nazwiska nie zdradzę, zaprosiła mnie na wystawę… w charakterze uczestniczki, zaś wśród innych zaproszonych wymieniła wszystkie artystki, które występowały w niezależnej imprezie przygotowanej przez nas z Joanną, czyli team exgirls w pierwszym Święcie Kobiet z 2004 roku. Nie dość na tym: pani poprosiła mnie uprzejmie o udzielenie jej adresów e-mailowych wszystkich artystek uczestniczących w naszej imprezie. Skoro jednak starczyło jej inwencji tylko na tyle, żeby ściągnąć listę artystek z naszej strony internetowej, to niech przynajmniej włoży trochę pracy w zdobycie ich adresów.
*
Co jednak stało się z tą sztuką kobiet? Dlaczego zniknęła? Czy spełniła już swoją rolę? Czyżby była już niepotrzebna?
Przecież mniej więcej od połowy lat 90. narastało wielkie nią zainteresowanie. Pojawiało się coraz więcej wystaw, tekstów, dyskusji. Artystki pojawiły się szeroką falą i tematyka płci przestała być wstydliwie spychana na margines. Pojawiły się feministyczne krytyczki (i krytycy), teksty, pierwsze opracowania, a nawet książki. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo wszystko to jest znane i już opisane. Doszło do tego, że wystawy kobiece zaczęły być również wystawami eksportowymi sztuki polskiej („Architectures of Gender” Anety Szyłak, „Biały Mazur” Andy Rottenberg), a niektórzy artyści zaczęli przebąkiwać, że czują się zagrożeni... przez artystki!
Bo okazało się, że w Polsce działa wiele świetnych artystek. Oczywiście, nie działo się tak, że wcześniej, przed 1989 rokiem, były one dyskryminowane, czy było ich mniej. Tego ostatniego nie wiem, bo nie robiłam statystyk. Jednak wrażenie dotyczące tego, jak funkcjonowały, mówi, że sposób ich obecności w życiu artystycznym był inny. Inny, słabszy był ich status. Jakkolwiek melodramatycznie to zabrzmi, nie mówiły pełnym głosem. To, o czym się mówi, oczywistą rzeczą jest, że nie zależy tylko od wolnej woli mówiącego, ale i od tego, co jest dozwolone i co jest widzialne. Tak więc artystek i wcześniej było wiele, były wśród nich postacie bardzo ważne dla sztuki w Polsce. Jednak recepcja ich prac albo zamykała je w „zamkniętym ogródku” kobiecości, o akcentowały cechy esencjonalno-kobiece i nie dało się ich uniknąć (przykładem Teresa Murak – w jej przypadku ciekawe jak bezradna okazuje się krytyka np. Andrzeja Kostołowskiego! Maria Pinińska-Bereś wręcz poszukiwała badaczki feministycznej, która by się zajęła jej sztuką – tak działo się gdy spotkałam ją we wczesnych latach 90.), albo stawały się „męskie” – Magdalena Abakanowicz, Zofia Kulik. Jednak gdy zbierałyśmy z Ewą Toniak materiały o artystkach z lat 80. i 90., przyjrzałyśmy się jednak jak bardzo uwewnętrznione są u nich mechanizmy odsuwania się na bok, jak działają ciągle niby to niewinne i niewidoczne mechanizmy wykluczania, poprzez deprecjonowanie twórczości, spychanie kobiet do sfery domowej, ośmieszania, przemilczania. Dotyczy to także w dużej mierze artystek, które debiutowały nawet w latach 80.
Tak więc, artystki debiutujące w okolicach 1989 roku zyskały większą wolność. Dlaczego tak się działo? Chyba dlatego, że rozluźniła się władza dyskursu J, że nagle przestały obowiązywać wielkie tematy, wszyscy byli zmęczeni historią i oddali się raczej życiu prywatnemu niż publicznemu, chociaż oczywiście, są od tego wyjątki.
Co więcej, teraz starsze artystki przecierały szlaki młodszym, które wiedziały, że mogą już właściwie mówić „co chcą”.
Teraz jednak coś się skończyło. Nie ma już więcej potrzeby pokazywania artystek jako artystek i rzekomo odrębnego ich doświadczenia, zainteresowań, światów, w jakich żyją. To, co mogły wnieść do sztuki własnego, już wniosły, tematy takie, jak dziecko i dom, krzątanina – zostały uznane jako pełnowartościowe. Teraz zresztą widać jak wiele prac z tamtego okresu jest bardzo słabych (tak sądzę np. o wielu realizacjach Alicji Żebrowskiej) i jak schematycznym językiem te prace opisywaliśmy.
Artystki zaczynają poszerzać swoje doświadczenie, zaczynają się odnosić do esencjonalnego języka sztuki kobiecej jak do jednej z wielu możliwości wypowiadania się – robi tak najmłodsze pokolenie artystek, np. Basia Bańda, bez świadomości jego subwersyjnej roli. To poszerzanie, wychodzenie z zamknięcia w klatce kobiecości i sztuki może polegać też na tym, co robi Ela Jabłońska i co niezmiernie cenię. Ela dzisiaj przeprowadza akcję w Wyspie, w której niszczy kuchnię... Pożegnanie z gospodynią domową? Łączy w bardzo inteligentny sposób formalne myślenie o sztuce, oczyszczanie formy, które dla własnego użytku nazywam „minimalem” z nasycaniem tego treścią i to treścią „mądrościową”, życiową. Subtelne poczucie humoru brak narzucania się… Empatia i mądrość.
*
Mam jednak wątpliwości, czy feminizm w sztuce jest już niepotrzebny, czy to już całkowicie zgrana moneta. Czy nie zbyt pochopnie doszliśmy do wniosku, że się zużył? Przecież feminizm wypowiedział się w „sztuce kobiecej”, czyli tej łagodnej, poszukującej miejsca dla kobiet, usiłującej utorować im możliwość mówienia o własnym doświadczenia, skupionej na poszukiwania kobiecej esencji. Nieprawdą jest, że dzisiaj kobiety nie mają już potrzeby zbiorowej identyfikacji. Tyle, że ta identyfikacja przebiega na innym poziomie – codziennym i politycznym. Tak, po prostu walki o prawa kobiet. Ja walczyć potrafię na polu sztuki J, a zatem podjęłyśmy ten temat, łagodności polskiej Sztuki, apolityczności artystek (o której mówi Ewa Majewska) w tegorocznym Święcie Kobiet (marzec 2007) o wiele mówiącym tytule „Walka Trwa!”. Notabene, najbardziej walczącą pracę przysłała nam Marta Deskur, przebywająca wtedy we Francji.
*
Nieprawdą jest, że feminizm przestał być w Polsce potrzebny i że rozpłynął się w dyskursach genderowych. Nadstawiam uszu, gdy słyszę takie głosy, bo ciekawi mnie jakiego rodzaju argumentacji się używa do zaprzeczania oczywistości. J Bo z tym, że feminizm wyszedł z mody, się zgodzę. Tak, nie jest już ekscytującą nowinką, choć Manuela Gretkowska robi wiele, by tak było nadal. Mimo jej w sumie przecież pro-kobiecych poczynań nie potrafię uwolnić się od myśli, że to jedna wielka kampania reklamowa tej pisarki i jeden wielki jej fanklub i innych gwiazd, które dały akces do Partii Kobiet. Szkoda tylko, że partia ta zaistniała na ostatnich wyborach wyłącznie jako ciekawostka, medialny „zabawny” news. Plakat z nagą Gretkowską i innymi kobietami wspierającymi partię znalazł się nawet w prasie francuskiej. Niewiele jednak z tego wynika oprócz chwytu marketingowego, niestosownego akurat przy tej okazji – nie dlatego, że nie wypada, ale dlatego, że od razu ustawia kobiety w tradycyjnej roli.
Jednak pojawienie się znanej pisarki, niegdyś rzekomej skandalistki na polu walki o prawa kobiet, mimo że je okrasza typową dla polskiej kultury politycznej ambiwalencją, „lekarz tak, aborcja nie” (sama zresztą bronię zażarcie prawa do zmiękczania własnej wypowiedzi, po to, żeby zaistniała w przestrzeni publicznej i zdołała wywołać refleksję, a nie polaryzować od razu ludzi – przypadek gry „Antykoncepcja” Efki S.) wyznacza pewien punkt zwrotny w debatach o kształcie polskiego feminizmu. Otóż, feminizm, który uprawiano w dość wąskich kręgach, z jednej strony akademickich i studenckich, z drugiej zaś – na froncie niezwykle ważnej działalności społecznej, uległ pewnemu zasymilowaniu przez kulturę popularną. W ostatnich latach zaczął się jednak być dostrzegany rozziew pomiędzy tzw. zwykłymi Polkami a feministkami. Zaczęła się dyskusja dlaczego tzw. zwykłe Polki feministkami się nie stają, zaczęto mówić, że feministki nie dostrzegają i nie szanują konserwatyzmu i tradycjonalizmu przeważającej części polskich kobiet.
Teraz jednak, wraz z Gretkowską, feminizm w zmiękczonej formie przyjmują nie Polki-ofiary, zmaltretowane przemocą domową itp. Ty razem przejmuje go klasa średnia – i to jest bardzo fajna rzecz. Właśnie tzw. zwykłe Polki. To dobrze. Z czasem, jak będą chciały działać, to i tak się wyostrzą. J
*
Na koniec jeszcze jedna uwaga – z mojej dziedziny. Historia sztuki cały czas potrzebuje feminizmu praktycznego. Ewa Toniak organizuje teraz sesję o artystkach w latach 60., z okazji wystawy Aliny Ślesińskiej, także pod jej kuratelą. Wystawa otwiera się na początku grudnia (na stronie Zachęty jest napisane, że jest otwarta od 8 grudnia), w sobotę 8 grudnia odbędzie się całodniowa sesja. Jak brzmi zapowiedź: Wystawa monograficzna artystki stawia zatem bardziej ogólne pytanie o miejsce kobiet w kanonie polskiej sztuki współczesnej oraz o samą rolę artystki, która na przełomie lat 50 i 60. odniosła spektakularny sukces na Zachodzie; najpierw jako zwiastun przemian i poetyk nowoczesności przyswojonych za żelazną kurtyną, a od początku lat 60. jako autorka eksperymentalnych „propozycji dla architektury”.
*
Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia.
*
Co jednak stało się z tą sztuką kobiet? Dlaczego zniknęła? Czy spełniła już swoją rolę? Czyżby była już niepotrzebna?
Przecież mniej więcej od połowy lat 90. narastało wielkie nią zainteresowanie. Pojawiało się coraz więcej wystaw, tekstów, dyskusji. Artystki pojawiły się szeroką falą i tematyka płci przestała być wstydliwie spychana na margines. Pojawiły się feministyczne krytyczki (i krytycy), teksty, pierwsze opracowania, a nawet książki. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo wszystko to jest znane i już opisane. Doszło do tego, że wystawy kobiece zaczęły być również wystawami eksportowymi sztuki polskiej („Architectures of Gender” Anety Szyłak, „Biały Mazur” Andy Rottenberg), a niektórzy artyści zaczęli przebąkiwać, że czują się zagrożeni... przez artystki!
Bo okazało się, że w Polsce działa wiele świetnych artystek. Oczywiście, nie działo się tak, że wcześniej, przed 1989 rokiem, były one dyskryminowane, czy było ich mniej. Tego ostatniego nie wiem, bo nie robiłam statystyk. Jednak wrażenie dotyczące tego, jak funkcjonowały, mówi, że sposób ich obecności w życiu artystycznym był inny. Inny, słabszy był ich status. Jakkolwiek melodramatycznie to zabrzmi, nie mówiły pełnym głosem. To, o czym się mówi, oczywistą rzeczą jest, że nie zależy tylko od wolnej woli mówiącego, ale i od tego, co jest dozwolone i co jest widzialne. Tak więc artystek i wcześniej było wiele, były wśród nich postacie bardzo ważne dla sztuki w Polsce. Jednak recepcja ich prac albo zamykała je w „zamkniętym ogródku” kobiecości, o akcentowały cechy esencjonalno-kobiece i nie dało się ich uniknąć (przykładem Teresa Murak – w jej przypadku ciekawe jak bezradna okazuje się krytyka np. Andrzeja Kostołowskiego! Maria Pinińska-Bereś wręcz poszukiwała badaczki feministycznej, która by się zajęła jej sztuką – tak działo się gdy spotkałam ją we wczesnych latach 90.), albo stawały się „męskie” – Magdalena Abakanowicz, Zofia Kulik. Jednak gdy zbierałyśmy z Ewą Toniak materiały o artystkach z lat 80. i 90., przyjrzałyśmy się jednak jak bardzo uwewnętrznione są u nich mechanizmy odsuwania się na bok, jak działają ciągle niby to niewinne i niewidoczne mechanizmy wykluczania, poprzez deprecjonowanie twórczości, spychanie kobiet do sfery domowej, ośmieszania, przemilczania. Dotyczy to także w dużej mierze artystek, które debiutowały nawet w latach 80.
Tak więc, artystki debiutujące w okolicach 1989 roku zyskały większą wolność. Dlaczego tak się działo? Chyba dlatego, że rozluźniła się władza dyskursu J, że nagle przestały obowiązywać wielkie tematy, wszyscy byli zmęczeni historią i oddali się raczej życiu prywatnemu niż publicznemu, chociaż oczywiście, są od tego wyjątki.
Co więcej, teraz starsze artystki przecierały szlaki młodszym, które wiedziały, że mogą już właściwie mówić „co chcą”.
Teraz jednak coś się skończyło. Nie ma już więcej potrzeby pokazywania artystek jako artystek i rzekomo odrębnego ich doświadczenia, zainteresowań, światów, w jakich żyją. To, co mogły wnieść do sztuki własnego, już wniosły, tematy takie, jak dziecko i dom, krzątanina – zostały uznane jako pełnowartościowe. Teraz zresztą widać jak wiele prac z tamtego okresu jest bardzo słabych (tak sądzę np. o wielu realizacjach Alicji Żebrowskiej) i jak schematycznym językiem te prace opisywaliśmy.
Artystki zaczynają poszerzać swoje doświadczenie, zaczynają się odnosić do esencjonalnego języka sztuki kobiecej jak do jednej z wielu możliwości wypowiadania się – robi tak najmłodsze pokolenie artystek, np. Basia Bańda, bez świadomości jego subwersyjnej roli. To poszerzanie, wychodzenie z zamknięcia w klatce kobiecości i sztuki może polegać też na tym, co robi Ela Jabłońska i co niezmiernie cenię. Ela dzisiaj przeprowadza akcję w Wyspie, w której niszczy kuchnię... Pożegnanie z gospodynią domową? Łączy w bardzo inteligentny sposób formalne myślenie o sztuce, oczyszczanie formy, które dla własnego użytku nazywam „minimalem” z nasycaniem tego treścią i to treścią „mądrościową”, życiową. Subtelne poczucie humoru brak narzucania się… Empatia i mądrość.
*
Mam jednak wątpliwości, czy feminizm w sztuce jest już niepotrzebny, czy to już całkowicie zgrana moneta. Czy nie zbyt pochopnie doszliśmy do wniosku, że się zużył? Przecież feminizm wypowiedział się w „sztuce kobiecej”, czyli tej łagodnej, poszukującej miejsca dla kobiet, usiłującej utorować im możliwość mówienia o własnym doświadczenia, skupionej na poszukiwania kobiecej esencji. Nieprawdą jest, że dzisiaj kobiety nie mają już potrzeby zbiorowej identyfikacji. Tyle, że ta identyfikacja przebiega na innym poziomie – codziennym i politycznym. Tak, po prostu walki o prawa kobiet. Ja walczyć potrafię na polu sztuki J, a zatem podjęłyśmy ten temat, łagodności polskiej Sztuki, apolityczności artystek (o której mówi Ewa Majewska) w tegorocznym Święcie Kobiet (marzec 2007) o wiele mówiącym tytule „Walka Trwa!”. Notabene, najbardziej walczącą pracę przysłała nam Marta Deskur, przebywająca wtedy we Francji.
*
Nieprawdą jest, że feminizm przestał być w Polsce potrzebny i że rozpłynął się w dyskursach genderowych. Nadstawiam uszu, gdy słyszę takie głosy, bo ciekawi mnie jakiego rodzaju argumentacji się używa do zaprzeczania oczywistości. J Bo z tym, że feminizm wyszedł z mody, się zgodzę. Tak, nie jest już ekscytującą nowinką, choć Manuela Gretkowska robi wiele, by tak było nadal. Mimo jej w sumie przecież pro-kobiecych poczynań nie potrafię uwolnić się od myśli, że to jedna wielka kampania reklamowa tej pisarki i jeden wielki jej fanklub i innych gwiazd, które dały akces do Partii Kobiet. Szkoda tylko, że partia ta zaistniała na ostatnich wyborach wyłącznie jako ciekawostka, medialny „zabawny” news. Plakat z nagą Gretkowską i innymi kobietami wspierającymi partię znalazł się nawet w prasie francuskiej. Niewiele jednak z tego wynika oprócz chwytu marketingowego, niestosownego akurat przy tej okazji – nie dlatego, że nie wypada, ale dlatego, że od razu ustawia kobiety w tradycyjnej roli.
Jednak pojawienie się znanej pisarki, niegdyś rzekomej skandalistki na polu walki o prawa kobiet, mimo że je okrasza typową dla polskiej kultury politycznej ambiwalencją, „lekarz tak, aborcja nie” (sama zresztą bronię zażarcie prawa do zmiękczania własnej wypowiedzi, po to, żeby zaistniała w przestrzeni publicznej i zdołała wywołać refleksję, a nie polaryzować od razu ludzi – przypadek gry „Antykoncepcja” Efki S.) wyznacza pewien punkt zwrotny w debatach o kształcie polskiego feminizmu. Otóż, feminizm, który uprawiano w dość wąskich kręgach, z jednej strony akademickich i studenckich, z drugiej zaś – na froncie niezwykle ważnej działalności społecznej, uległ pewnemu zasymilowaniu przez kulturę popularną. W ostatnich latach zaczął się jednak być dostrzegany rozziew pomiędzy tzw. zwykłymi Polkami a feministkami. Zaczęła się dyskusja dlaczego tzw. zwykłe Polki feministkami się nie stają, zaczęto mówić, że feministki nie dostrzegają i nie szanują konserwatyzmu i tradycjonalizmu przeważającej części polskich kobiet.
Teraz jednak, wraz z Gretkowską, feminizm w zmiękczonej formie przyjmują nie Polki-ofiary, zmaltretowane przemocą domową itp. Ty razem przejmuje go klasa średnia – i to jest bardzo fajna rzecz. Właśnie tzw. zwykłe Polki. To dobrze. Z czasem, jak będą chciały działać, to i tak się wyostrzą. J
*
Na koniec jeszcze jedna uwaga – z mojej dziedziny. Historia sztuki cały czas potrzebuje feminizmu praktycznego. Ewa Toniak organizuje teraz sesję o artystkach w latach 60., z okazji wystawy Aliny Ślesińskiej, także pod jej kuratelą. Wystawa otwiera się na początku grudnia (na stronie Zachęty jest napisane, że jest otwarta od 8 grudnia), w sobotę 8 grudnia odbędzie się całodniowa sesja. Jak brzmi zapowiedź: Wystawa monograficzna artystki stawia zatem bardziej ogólne pytanie o miejsce kobiet w kanonie polskiej sztuki współczesnej oraz o samą rolę artystki, która na przełomie lat 50 i 60. odniosła spektakularny sukces na Zachodzie; najpierw jako zwiastun przemian i poetyk nowoczesności przyswojonych za żelazną kurtyną, a od początku lat 60. jako autorka eksperymentalnych „propozycji dla architektury”.
*
Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz