W Galerii Camelot i Fundacji Imago Mundi trwa wystawa Czas niewinności. Do obejrzenia są fotografie z odkrytego niedawno zbioru Stefanii Gurdowej. Może pamiętacie, że podczas zeszłorocznego Miesiąca Fotografii wyróżniała się wystawa Klisze przechowuje się. Był to pierwszy pokaz fotografii Gurdowej po ich odnalezieniu. A na zbiór nieoczekiwanie trafiono na strychu domu w Dębicy. Autorka zdjęć, do momentu odnalezienia archiwum, była okryta całkowitym zapomnieniem. Szybko jednak okazało się, że działała bardzo aktywnie – w międzywojniu i do lat 60.: przed wojną prowadziła salon w Dębicy z filiami w Mielcu i Ropczycach.
Jej fotografie od zeszłego roku zdążyły przyciągnąć uwagę i obrosnąć zasłużoną sławą. Stało się tak dzięki ich niezwykłej jakości. Forma jest niby sztampowa, wymuszona przez obyczaj, w naszych oczach nabiera jednak dodatkowych cech, niesamowitości: postacie nigdy się nie śmieją, patrzą przed siebie z niespotykaną wręcz intensywnością… W komentarzu Dariusz Czaja pisał o zwielokrotnionej, niezwykle mocnej obecności portretowanych, którzy przecież już dawno nie żyją. To obecność widmowa, wskrzeszenie jakby na chwilę. Dodatkowo sam sposób fotografowania odświętnie wystrojonych, sztywno pozujących ludzi, a także zestawianie ich, zapewne dla oszczędności kliszy, po dwie postacie na negatyw; wszystko to tworzy niezwykle interesujący zespół fotografii. Dariusz Czaja trafnie określił niepokój, jaki towarzyszy oglądaniu zdjęć Gurdowej: nie sposób oprzeć się wrażeniu, że fotografie te patrzą na nas – choć z drugiej strony wrażenie to odnosi się zwykle przy oglądaniu portretów patrzących przed siebie… Większość jeśli nie całość odnalezionej spuścizny kobiety-fotograf stanowią zdjęcia portretowe przedstawicieli różnych warstw społecznych z Podkarpacia.
Czas niewinności to dalszy ciąg odkrywania archiwum Gurdowej. Tym razem pokaz ogranicza się do 17 fotografii. Skromną liczbę wynagradza – znowu – wybitna jakość. Są to zdjęcia z pierwszej komunii świętej. I muszę powiedzieć, że tak jak portrety wywoływały we mnie dreszcze, tak wizerunki dzieci w białych strojach zachwycają mnie. Co tu dużo gadać, są piękne. Ubrania dzieci są odświętne, jako świadectwo epoki mówią o modzie z międzywojnia, a jednocześnie o biedzie. Tak więc wszystkie dzieci mają oczywiście buty, ale często te buty są zdarte i zdeptane. A stroje wcale nie są dziecinne! Mają styl o wiele lepszy niż królujący dzisiaj styl tandetnych księżniczek z ogłupiających kreskówek. Chłopcy noszą spodnie do kolan, a dziewczynki sukienki bez zaznaczonej talii, też do kolan, odcinane na biodrach, zupełnie jak w Wielkim Gatsbym. Do tego dziewczynki zakładają powłóczyste welony. Często trzymają w dłoniach, długie, żywe lilie – symbol niewinności. No i jeszcze pozy. Stoją albo na malowanym, pejzażowym, choć rysującym się niewyraźnie tle z zakładu Gurdowej, albo przy murze, pewnie kościelnym. Stoją sztywno, uważnie patrzą przed siebie. Na ich twarzach nie ma nawet cienia uśmiechu. I znowu mamy to niesamowite uczucie, czy może raczej uczucie niesamowitości. Obcujemy z duchami – w dziecięcych postaciach, z duchami wzruszająco pięknymi i nie mającymi przy tym pojęcia, jakie wrażenie robią.
Pozowanie zakłada sztywność i nienaturalny dla dzieci braku ruchu, smutna, dorosła powaga kontrastuje z łagodnymi twarzami, miękkimi liniami policzków i bródek. Fotografie zatrzymały dzieci na progu wyjścia dzieciństwa ku nieznanej, a wyczekiwanej dorosłości. Tytuł podaje interpretację: oglądamy zamrożony czas dzieciństwa, jak preparat, owady zatopione w bursztynie. Można zatem te zdjęcia interpretować jako przedstawienia bycia dziećmi, co zakłada w sobie pewien etap, czasowość, wstęp do „prawdziwego” życia. Biel staje się tutaj żałobą po wieku domniemanej niewinności, jakim ma być czas wstępu do życia, pierwszy jego etap, uczenie się, czas rzekomej zabawy i beztroski – dzieciństwo. Białe sukienki, lilie, dziecięce twarzyczki na tej wystawie stają się czymś ogólniejszym niż pamiątki po konkretnych ludziach z ich historiami, życiami. Zdjęcia pokazują prostu dzieci, zamrożone w czasie, nie mające przyszłości, która w życiu realnych bohaterów zdjęć się zrealizowała.
Agnieszka Sabor w tekście do wystawy pisze o wspomnieniach związanych z Pierwszą Komunią, jak dziecko przejmuje się i jak się nią cieszy. Pierwsza Komunia jest według niej progiem, wyznacza koniec „niewinności” – nie wchodząc już w dyskusję na ile dzieciństwo jest rzeczywiście niewinne. Nie od dziś przecież wiadomo, że dzieci potrafią być okrutne i walczyć o władzę, nie od dziś wiadomo, jak w Polsce traktuje się Pierwszą Komunię Św.
Na marginesie, przy analizie tego jak wystawa została zrobiona i jak wykorzystano stare zdjęcia, pojawia się temat powiększeń. Odbitki starych negatywów Gurdowej zyskały tu bowiem wymiary ponadnaturalne. Dzieci stoją na tle ścian, a nawet pojawiają się w oknach i patrzą nam prosto w oczy. Mam pewne poczucie niestosowności, że ze starych pamiątek zrobiono inny użytek, ale też te odbitki się jednak bronią. Być może na ich korzyść działa ich stężone piękno i niezwykła siła wyrazu, spotęgowana jeszcze powiększeniem.
Kwestia powiększenia pojawiła się także przy wystawie z okazji Miesiąca Fotografii w Bunkrze Sztuki. Tutaj, na wystawie pokazującej fotograficzne portrety i autoportrety Stanisława Ignacego Witkiewicza również powiększono stare odbitki – by, jak rozumiem, uczynić je bardziej wyrazistymi, by przyciągnąć większą uwagę do ekspresyjnej gry z fizjonomią, jaką uprawiał Witkacy.
Stefania Gurdowa, Czas niewinności, 6 czerwca - 15 sierpnia 2009, Galeria Camelot, Kraków, kurator Andrzej Kramarz
Witkacy. Psychoholizm, 30 kwietnia -14 czerwca 2009, Bunkier Sztuki, Kraków, kuratorzy Maria Anna Potocka, Stefan Okołowicz
Jej fotografie od zeszłego roku zdążyły przyciągnąć uwagę i obrosnąć zasłużoną sławą. Stało się tak dzięki ich niezwykłej jakości. Forma jest niby sztampowa, wymuszona przez obyczaj, w naszych oczach nabiera jednak dodatkowych cech, niesamowitości: postacie nigdy się nie śmieją, patrzą przed siebie z niespotykaną wręcz intensywnością… W komentarzu Dariusz Czaja pisał o zwielokrotnionej, niezwykle mocnej obecności portretowanych, którzy przecież już dawno nie żyją. To obecność widmowa, wskrzeszenie jakby na chwilę. Dodatkowo sam sposób fotografowania odświętnie wystrojonych, sztywno pozujących ludzi, a także zestawianie ich, zapewne dla oszczędności kliszy, po dwie postacie na negatyw; wszystko to tworzy niezwykle interesujący zespół fotografii. Dariusz Czaja trafnie określił niepokój, jaki towarzyszy oglądaniu zdjęć Gurdowej: nie sposób oprzeć się wrażeniu, że fotografie te patrzą na nas – choć z drugiej strony wrażenie to odnosi się zwykle przy oglądaniu portretów patrzących przed siebie… Większość jeśli nie całość odnalezionej spuścizny kobiety-fotograf stanowią zdjęcia portretowe przedstawicieli różnych warstw społecznych z Podkarpacia.
Czas niewinności to dalszy ciąg odkrywania archiwum Gurdowej. Tym razem pokaz ogranicza się do 17 fotografii. Skromną liczbę wynagradza – znowu – wybitna jakość. Są to zdjęcia z pierwszej komunii świętej. I muszę powiedzieć, że tak jak portrety wywoływały we mnie dreszcze, tak wizerunki dzieci w białych strojach zachwycają mnie. Co tu dużo gadać, są piękne. Ubrania dzieci są odświętne, jako świadectwo epoki mówią o modzie z międzywojnia, a jednocześnie o biedzie. Tak więc wszystkie dzieci mają oczywiście buty, ale często te buty są zdarte i zdeptane. A stroje wcale nie są dziecinne! Mają styl o wiele lepszy niż królujący dzisiaj styl tandetnych księżniczek z ogłupiających kreskówek. Chłopcy noszą spodnie do kolan, a dziewczynki sukienki bez zaznaczonej talii, też do kolan, odcinane na biodrach, zupełnie jak w Wielkim Gatsbym. Do tego dziewczynki zakładają powłóczyste welony. Często trzymają w dłoniach, długie, żywe lilie – symbol niewinności. No i jeszcze pozy. Stoją albo na malowanym, pejzażowym, choć rysującym się niewyraźnie tle z zakładu Gurdowej, albo przy murze, pewnie kościelnym. Stoją sztywno, uważnie patrzą przed siebie. Na ich twarzach nie ma nawet cienia uśmiechu. I znowu mamy to niesamowite uczucie, czy może raczej uczucie niesamowitości. Obcujemy z duchami – w dziecięcych postaciach, z duchami wzruszająco pięknymi i nie mającymi przy tym pojęcia, jakie wrażenie robią.
Pozowanie zakłada sztywność i nienaturalny dla dzieci braku ruchu, smutna, dorosła powaga kontrastuje z łagodnymi twarzami, miękkimi liniami policzków i bródek. Fotografie zatrzymały dzieci na progu wyjścia dzieciństwa ku nieznanej, a wyczekiwanej dorosłości. Tytuł podaje interpretację: oglądamy zamrożony czas dzieciństwa, jak preparat, owady zatopione w bursztynie. Można zatem te zdjęcia interpretować jako przedstawienia bycia dziećmi, co zakłada w sobie pewien etap, czasowość, wstęp do „prawdziwego” życia. Biel staje się tutaj żałobą po wieku domniemanej niewinności, jakim ma być czas wstępu do życia, pierwszy jego etap, uczenie się, czas rzekomej zabawy i beztroski – dzieciństwo. Białe sukienki, lilie, dziecięce twarzyczki na tej wystawie stają się czymś ogólniejszym niż pamiątki po konkretnych ludziach z ich historiami, życiami. Zdjęcia pokazują prostu dzieci, zamrożone w czasie, nie mające przyszłości, która w życiu realnych bohaterów zdjęć się zrealizowała.
Agnieszka Sabor w tekście do wystawy pisze o wspomnieniach związanych z Pierwszą Komunią, jak dziecko przejmuje się i jak się nią cieszy. Pierwsza Komunia jest według niej progiem, wyznacza koniec „niewinności” – nie wchodząc już w dyskusję na ile dzieciństwo jest rzeczywiście niewinne. Nie od dziś przecież wiadomo, że dzieci potrafią być okrutne i walczyć o władzę, nie od dziś wiadomo, jak w Polsce traktuje się Pierwszą Komunię Św.
Na marginesie, przy analizie tego jak wystawa została zrobiona i jak wykorzystano stare zdjęcia, pojawia się temat powiększeń. Odbitki starych negatywów Gurdowej zyskały tu bowiem wymiary ponadnaturalne. Dzieci stoją na tle ścian, a nawet pojawiają się w oknach i patrzą nam prosto w oczy. Mam pewne poczucie niestosowności, że ze starych pamiątek zrobiono inny użytek, ale też te odbitki się jednak bronią. Być może na ich korzyść działa ich stężone piękno i niezwykła siła wyrazu, spotęgowana jeszcze powiększeniem.
Kwestia powiększenia pojawiła się także przy wystawie z okazji Miesiąca Fotografii w Bunkrze Sztuki. Tutaj, na wystawie pokazującej fotograficzne portrety i autoportrety Stanisława Ignacego Witkiewicza również powiększono stare odbitki – by, jak rozumiem, uczynić je bardziej wyrazistymi, by przyciągnąć większą uwagę do ekspresyjnej gry z fizjonomią, jaką uprawiał Witkacy.
Stefania Gurdowa, Czas niewinności, 6 czerwca - 15 sierpnia 2009, Galeria Camelot, Kraków, kurator Andrzej Kramarz
Witkacy. Psychoholizm, 30 kwietnia -14 czerwca 2009, Bunkier Sztuki, Kraków, kuratorzy Maria Anna Potocka, Stefan Okołowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz