5.2.10

Kobieta, która nie lubi złych kryminałów

Tylko 17% przeczytanych kryminałów uważam za stratę czasu.

KOBIETA siedziała przy dużym drewnianym stole i kręciła głową. Jej oczy pociemniały z niezadowolenia. Ostatnio nie czytała dużo, lecz teraz złapała to, co wpadło jej pod rękę. Miała do siebie pretensję. Przez chwilę patrzyła przez okno. Przed nią piętrzyła się w nieładzie sterta kartek. „Jak miło by było… – pomyślała. Jak miło gdybym w ogóle tego nie zrobiła”.

***

Przeczytałam w końcu książkę Stiega Larssona, od której nie można było się opędzić. Sterty opasłych tomów w każdym empiku, szybkie wydanie kolejnych części, dodruki, wydanie w twardej oprawie, sprzedaż wiązana całej trylogii przed Bożym Narodzeniem. Wydawnictwo Santorski doskonale poradziło sobie z towarem do opchnięcia.

Grubaśna cegła, którą - jak głoszą entuzjaści - czyta się bez bólu. Pierwszy tom ma ponad 500 stron, pozostałe dwa – jeszcze więcej. W pamięci miałam wiele dobrych recenzji, lecz do przeczytania książki ostatecznie przekonał mnie entuzjastyczny felieton Kingi Dunin, dotyczący zresztą także filmu, bo i film wyszedł na fali sukcesu, ponoć gorszy niż książka.

Czytałam, czytałam, czytałam i czytałam. I nadziwić się nie mogłam. Ta przegadana, naiwna i źle napisana historia narobiła tyle szumu? Jakim cudem?

Na pewno „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” mają kilka zalet. Jedną jest nietypowa i ciesząca serce m.in. Kingi Dunin postać jednej z bohaterek, Lisbeth Salander. Lisbeth jest nieprzystosowana społecznie, chorobliwie wręcz niezależna, mściwa, biseksualna i do tego – jest genialną researcherką oraz hakerką. Stara się żyć po swojemu i biada temu, kto chce się wtrącić. Lisbeth nie zna uczuć innych niż lęk, gniew i nienawiść.

Inny haczyk, na jaki mają się złapać widzowie, to nierównowaga sił: mały i niewiele znaczący (lecz poszukujący sprawiedliwości) zaatakował potężnego bogacza (którego życie składało się z samych szemranych interesów i ciemnych sprawek). Oczywiście, wszyscy sympatyzują z tym, co walczy w imię wartości i jest niby skazany na przegraną. A zatem biedny, lecz szlachetny dziennikarz, współwłaściciel niezależnego, cienko przędącego, lecz cenionego pisma, mierzy się z wielkim przedsiębiorcą – i przegrywa na własne życzenie. Potem zaś się odgrywa, a zemsta jego jest tak ogromna, dogłębna i wszechstronna, z oczyszczeniem kont bogacza i spowodowaniem jego zabójstwa, że aż staje się własną karykaturą.

Ów dziennikarz, Mikael Bloomkvist, jest dzieckiem szczęścia. Łatwo mu idzie z kobietami, które same się pchają do jego łóżka, a historie te nie pozostawiają żadnych konsekwencji i nie zmuszają go do jakiejkolwiek refleksji. Poza tym jednak w książce zdarza się mnóstwo rzeczy. Bogaci przemysłowcy finansują niezależnych dziennikarzy i ich pisma, dziennikarz odsiadując wyrok za zniesławienie czuje sie jak na wakacjach, starsze kobiety mają romanse z kilkanaście lat młodszymi mężczyznami, a nasz dziennikarz rozwiązuje zagadkę zaginięcia przez 40 laty kuzynki bogacza …

Całą to opowieść to naiwna bajka o złych proporcjach. Zbyt rozwlekły środek i zbyt zdawkowe zakończenie, w którym autor za wiele chciał upchnąć. Zakończenie… Relacja z bajkowo gigantycznego sukcesu Mikaela i dezercja z obowiązującego przez całą książkę styku opowiadania.

Larsson nie potrafi wnikać w psychikę opisanych ludzi. Wszystko im przychodzi za łatwo, rozterki i wątpliwości ani nimi nie wstrząsają, ani ich nie dręczą. Wszyscy, od pozytywnych bohaterów po psychopatów, są w gruncie rzeczy bezbarwni i jakoś tak w mieszczański sposób oczywisty. Mają swoje role i je spełniają, choćby Larsson rozpisywał się o ich swobodzie seksualnej czy psychopatii. Gadają za to ile wlezie, i to tłumaczą siebie – o zgrozo! -, nie pozostawiają spraw do domyślenia się.

Najbardziej zdumiewającym elementem w całej księdze – i to zarówno z punktu widzenia konstrukcji kryminału, jak i samej wymowy dzieła, jak w Polsce oceniono, przyjaznego feminizmowi i lewicowości, jest zakończenie. Dziennikarz wpada na trop seryjnego mordercy. Ten morderca – żeby było okropniej (i atrakcyjniej jednocześnie – wszystko w tej książce jest w podobny sposób przedobrzone) – przejął schedę po ojcu, tak więc mordowanie w tej rodzinie trwa już z 60 lat. Morderca pracuje systematycznie i wszystko ma dobrze zorganizowane, przez 40 lat nie zaliczył żadnej wpadki, a morduje z częstotliwością jednej, dwóch kobiet na rok, prowadząc dokumentację i poddając je okrutnym torturom, a na zewnątrz wiodąc żywot sympatycznego i trochę nieudolnego zarządcy przedsiębiorstwa.

Larsson nie zatrzymuje się ani na moment nad ofiarami. Przechodzi nad nimi do porządku dziennego, Bloomkvist nie ujawnia morderczego procederu mając lekką chandrę, ofiary przepadły na dnie morza i tak pozostały. Rodzina mordercy zajmie się wszystkim, zatuszuje dla dobra sprawy. Być może zidentyfikuje ofiary, być może skontaktuje się z rodzinami. W kryminale ta sprawa pozostaje nierozwiązana. Tytułowa nienawiść mężczyzn trwa. Ofiary nie mają prawa do żałoby. I jak Mikael może żyć z takim ciężarem?

A Lisbeth – żarliwa feministka? A przecież gdzieś w partiach początkowych dzieła mamy do czynienia z detalicznym opisem zemsty na psychopacie, któremu zdarzyło się być kuratorem sądowym dziewczyny. Czego ona nie robi? (i czegóż jej nie zrobiono?) Akt kończy się wytatuowaniem na brzuchu adwokata słów: „Jestem sadystyczną świnią, dupkiem i gwałcicielem”. Jak zwykle tak przesadnie, że aż groteskowo.

***

KOŁYSAŁA się na krześle leniwie. „I tak szybko wyleci z pamięci” – pomyślała. Wracając do sypialni zdała sobie sprawę, że czuje się znacznie lepiej.

2 komentarze:

  1. Hej Magda,kobieto, co nie lubisz złych kryminałów. Może założymy jakiś klub;)Przeczytałam tylko pierwszą część trylogii Larssona - i nie tyle się rozczarowałam, co raczej utwierdziłam w przekonaniu, że jak książka jest łykana bez zagrychy przez miliony, które nie mogą się mylić, to zazwyczaj nie należy się wiele po niej spodziewać.

    Ściskam,

    Marta Karpińska

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, po pierwsze zdumiał mnie fakt, że tak jednomyślny chór wychwala Larssona. Nikt się nie wyłamuje! Recenzenci albo podkupieni, albo się nie znają. Po drugie, naprawdę zadziwia mnie reakcja dyżurnych feministek w naszych mediach. Żadna jakoś nie przejęła się faktem, że było tyle ofiar Martina - seryjnego mordercy, który mordowanie rozwinął na skalę przemysłową (małej fabryczki). A tu - ani pomszczenia tych ofiar, ani żałoby.
    Załóżmy klub - czemu nie? Może ktoś jeszcze by się pisał?

    OdpowiedzUsuń